niedziela, 30 grudnia 2018

5 zwodniczych hipotez, które nie pomagają w byciu chudszym.


  • "Wiesz, ale ja po prostu nie lubię kaszy"
Nie lubisz kaszy, więc będziesz chodził głodny! Jesteśmy narodem ziemniaczanym, a kiedy wychodzimy poza nasze bezpieczne kulinarne granice wtedy głównym węglowodanem staje się  makaron albo ryż. Kasze wspominamy głównie z przedszkola, podawaną raz na miesiąc w postaci kaszy pęczak do schabu w białym sosie, albo gryczaną do zrazów. Ręka w górę Ci, którzy kaszę jedzą częściej niż 3 razy w tygodniu. I nie mówię o kuskusie czy bulgurze (czyli de facto pszenicy). Mówię właśnie o kaszy gryczanej lub pęczaku. Ja rękę podnoszę! Dzięki jedzeniu kaszy jestem o wiele dłużej syty. Mniejsza liczba kalorii, które finalnie przyswajam dłużej sprawia, że nie muszę sięgać po kolejne. Czyli zasada jest taka - nie lubisz kaszy, to znaczy, że będziesz szybciej głodny.

Mentalny mararon z Dominikiem na zakończenie najlepszego roku w życiu

Czy to był najlepszy rok w życiu? Z technicznego punktu widzenia tak, bo wymierne rezultaty przerosły moje oczekiwania, 40 kg w dół, ponad 3200 przebiegniętych kilometrów, życiówki na kilku dystansach... No i przede wszystkim wielka radość biegania. Ale może nie byłoby tego roku, gdyby nie poprzedni? Gdybym nie upadł i nie zaczął szorować brzuchem po dnie. Naprawdę ciężko jest wbijać się w bluzę finiszera Łemkowyny ważąc 123 kg. I nie chodzi tym razem o techniczne wbijanie, ale o ten mindfuck w głowie, że reguły nie są czytelne, że towar jest niezgodny z etykietą. Ta bluza była przez 3 lata tą etykietą, a ja niezgodnym z nią towarem...


Widzę, że zaczynam podsumowanie roku :) Ale to jeszcze nie ten post :)

Umówiłem się dziś z Dominikiem. W sumie nie umówiłem się, ale napisałem, że chętnie potowarzyszę mu z 10 km w trakcie jego maratonu na zakończenie roku. Nie wiedziałem czy się obudzę i czy będzie mi się chciało. Ale wstałem przed 7-mą. O 7:30 byłem już po kawie i napisałem do Dominika, czy temat aktualny :)

Początkowo chciałem wziąć słuchawki, zbiec z Dominikiem do centrum, rozstać się i słuchając The Cars (jakoś za mną chodzi od wczoraj Heartbeat City) wrócić do domu. Ale padało. Spojrzałem na prognozę i miało padać przez pierwsze pół dnia. Zostawiłem więc komórkę i słuchawki w domu, założyłem TomToma i ruszyłem w drogę! Hej przygodo! :)


sobota, 29 grudnia 2018

Parkrun Gdańk-Południe #129 - ostatni raz w tym roku


Przez te dodatkowe edycje parkrunów wszystko mi się miesza. Straciłem pewność kiedy jest sobota, kiedy robić interwały a kiedy długie wybieganie. Dziś się kłóciłem z Kubą na starcie, że tydzień temu go nie było, ale tak naprawdę nie było go w środę. Za nami 3 parkruny w tydzień, a przed nami jeszcze potencjalne dwa "noworoczne":

  • Park Reagana - 1 stycznia 8:30
  • Zbiornik Świętokrzyska - 1 stycznia 10:30

Nie jestem chyba aż tak oddany sprawie, aby w posylwestrowy poranek robić oba. No chyba, że ktoś z naszego osiedla ma wolne miejsce w aucie, wezmę sobie śpiworek i dokończę kimkę oparty policzkiem o szybę. Ale na poważnie: sukcesem będzie udział chociaż w tym naszym, o 10:30...

Dziś była regularna sobota. Dzień po piątku, który skończył się dla mnie o 3 w nocy :) To nie był łatwy poranek. Z jednej strony budziłem głowę mocną kawą, a z drugiej starałem się rozruszać nogi po 100 km zrobionych od poniedziałku. Tym razem naprawdę nie chciałem się ścigać. I znów się nie udało :(

środa, 26 grudnia 2018

Świąteczna edycja parkrun Gdańsk-Południe #128

Pobudka o 6:00. To trochę głupie tak wcześnie wstawać w Święta, ale to jedyna chwila kiedy jest w domu spokój i cisza. Na śniadanie kawa i kawałek tortu urodzinowego mojej córki (zamiast tradycyjnego przedparkrunowego batona Scotta Jurka). Pomiar na wadze pokazuje mi 1,5 kg więcej niż kilka dni temu. To i tak niski wymiar kary, spokojnie do odpracowania w kilka dni.



Za oknem strasznie ponuro. No i wieje. Nogi mam ciężkie. Przez ostatnie dwa dni zrobiłem prawie 50 km. Do tego jeszcze wczoraj wieczorem wyrzuty sumienia wyrzuciły mnie na drugi trening, pobiegałem, posłuchałem wczesnego Bee Gees i po 7 km poczułem, że mój poziom energii wskazuje zero.

Bieganie z polską muzyką: Abraxas, Quidam, Lizard

Bieganie z 10 wybranymi przeze mnie, najciekawszymi, bądź najważniejszymi płytami, które spotkałem na swojej ścieżce, zakończyłem 1,5 tygodnia temu. Zabrakło miejsca dla wielu, wielu płyt. Ale o tym pod koniec.

Aby nie przedłużać ;) w jedynym wpisie trzy ostatnie płyty z pierwszej 10-tki. Wszystkie trzy to druga fala polskiego prog-rocka. Każda z nich wyszła w przeciągu roku (1996-1997) i każda, nawet po latach, pokazuje jak silny był polski rock progresywny pod koniec milenium.

Abraxas - Cykl obraca się... (1996)

Abraxas z Bydgoszczy. To najbardziej teatralny i przerysowany zespół, klimaty wczesnego Marillion, długie suity, malowanie twarzy i kontrowersyjne literacko teksty, w większości z pogranicza kiczu i tekstów Fisha. Nie było drugiego zespołu w Polsce, który miałby tak charakterystyczny wizerunek. I w przypadku Abraxas, jak rzadko kiedy idealnie pasuje wyświechtane powiedzenie: Abraxas można albo kochać, albo nienawidzić. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy. Od czasu koncertu na zamku w Człuchowie w 1997 roku, 26 lipca stałem się ultrafanem. Cykl obrócił się, minęło ponad 20 lat, Abraxas do dawna nie istnieje, a mi wciąż się podoba jak cholera!

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Wigilijna trzydziestka


 - Ile kilometrów zazwyczaj się przebiega kiedy dwóch biegaczy umawia się na spokojnie wybieganie w okolicach 21 km?

- Pierwszy robi 30.5 km, drugi 33 km .... a trzeci 51 km.

Kiedy w sobotę po południu zjechałem na kilka dni do Chojnic trochę byłem smutny, że nie będzie już w tym roku maratonów u Rysia z Wituni. Planowałem, że jeden (a może i dwa?!) bym zaliczył w ciągu tych kilku świątecznych dni.

Ale w sobotę wieczorem mnie naszło, że może by tak uderzyć na priv do Wojtka? Wydaje mi się, że od kilku lat kurtuazyjnie się umawiamy, że jak będę w Chojnicach, to w końcu trzeba razem coś pobiec.

niedziela, 23 grudnia 2018

7. Wentyle bezpieczeństwa



Dzień przed rozpoczęciem Świąt Bożego Narodzenia to dobry moment na ostatni z elementów mojej układanki. Tym bardziej, że temat, który chcę dziś poruszyć to wentyle bezpieczeństwa. Sposoby na zmniejszanie ciśnienia w balonie inne niż przekłucie go szpilką.

Najlepsza dieta to taka, w której potrafimy wytrwać. Najlepsze nawyki, to takie, które zostają z nami na zawsze. Bardzo prosto to napisać, ale życie jest pełne pokus, chwil rezygnacji, prób łamania charakterów.

Kiedy ciśnienie zbyt rośnie, kiedy ochota na zrobienie czegoś "złego" zaczyna dominować moje myślenie - wtedy tłumaczę sobie wewnętrznie, że ja tak naprawdę mogę wszystko o czym zamarzę. Nic sobie nie zabraniam. Nie straciłem bezpowrotnie żadnej z niezdrowych przyjemności. I naprawdę nic się nie stanie, jeżeli raz na jakiś czas zrealizuję swoją fantazję ze "starego życia".

Oto część moich "zdrad" dla lepszego zobrazowania co mam na myśli:

sobota, 22 grudnia 2018

parkrun #127 - błoto pośniegowe

"Błoto pośniegowe" to dla mnie słowo symbol. Dawno, dawno temu, był wśród moich znajomych (tych z szerokiego kręgu) jeden człowiek, który przywalił służbowym Oplem Astrą I w tył innego samochodu. Wina była ewidentnie jego. Ale do szefostwa wysyłał oficjalne pisma, że wina leżała po stronie... błota pośniegowego. Co więcej, strasznie w to wierzył, że to naprawdę nie jego wina, ale przez tytułowe błoto pośniegowe to się stało.


Tak właśnie mógłbym się dziś tłumaczyć po parkrunie...

Wystartowaliśmy tradycyjnie 9:02. Marcinko ma predyspozycje do dobrego wodzireja. Można go słuchać w skwarze, deszczu, mrozie, albo w stojąc po kostki w błocie pośniegowym. Wali przez megafon niczym DJ MarCinQUO i sami nie wiemy czy będzie długie odliczanie czy szybkie 3-2-1-start. Dziś jest usprawiedliwiony. Była zapowiedź 200 parkruna w Rumi pod koniec tego roku (za tydzień?), była również instrukcja dotycząca biegania tyłem zgodnie z licencją Agaty Masiulaniec z Parkrun-Gdańsk. Były też dyplomy i było przedstartowe BHP.

Wystartowaliśmy tradycyjnie 9:02. Przed startem stałem z Kamilem w zupełnie innym stanie niż te sto-kilka poprzednich parkrunów.

Piłeś coś wczoraj? Nie! A Ty? No ja kieliszek wina z żoną... No to co? Walczymy o zwycięstwo? 

czwartek, 20 grudnia 2018

6. Motywacja



Opisałem już moje podejście do diety, przedstawiłem zmiany jakie poczyniłem w podejściu do treningu. Ale to tylko narzędzia, proste czynności, które mogą z prostych stać się niewiarygodnie ciężkie, kiedy przestaje się zwyczajnie chcieć...

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: I CHING [1984]

16 grudnia 36 lat temu Zbigniew Hołdys wraz z wybraną przez siebie grupą muzyków wszedł do studia Programu III Polskiego Radia i spędził tam kilka kolejnych miesięcy stanu wojennego tworząc jeden z najciekawszych i jednocześnie bardzo niedocenionych polskich albumów wszech czasów. Projekt nazywał się I Ching i taki też tytuł miała jedyna płyta wydana pod tym szyldem...



W piątek przypomniał o tym albumie W Tonacji Trójki Piotr Metz. Akurat jechałem samochodem i miałem szczęście wysłuchać całości. Audycja jest tutaj.

I Ching to projekt Zbigniewa Hołdysa, który zapraszał do studia muzyków z takich grup jak Perfect, TSA, Osjan, Porter Band, Krzak, Breakout, Maanam czy np. Martynę Jakubowicz.

Razem skomponowali i nagrali 70 minut muzyki, która wybornie broni się po latach. To jest płyta, która z racji tak wielu charakterów, jakie brały udział w jej powstaniu jest pewnego rodzaju misz-maszem. Słucha się jej trochę jak audycji radiowej, gdzie główny prowadzący (w tym wypadku Zbigniew Hołdys) zaprasza zaprasza do siebie kolejnych artystów i wspólnie poruszają tematy muzyczne będące różnymi biegunami ich wrażliwości. I Ching to wspólny mianownik. Płyta, gdzie jest zarówno rock, pop, trochę eksperymentu, elementy reggae, folk... i dużo dużo przestrzeni, która spaja te różne gatunki w całość. Paradoksalnie grupa różnych muzyków, zamknięta przez 10 miesięcy stanu wojennego w studio nagrała płytę, w której jest tak wiele przestrzeni, tak wiele wolności.

Jeżeli ktoś zna takie grupy jak Perfect, TSA, Voo Voo, Porter Band czy Maanam, których muzycy uczestniczyli w projekcie I Ching, ale nie zna samego I Ching to.... może się mocno zdziwić. Zbigniew Hołdys potraktował tych muzyków niczym sam Robert Fripp, podbierając od tychże muzyków wyłącznie to co najlepsze i tworząc album tak kompletny, spójny i ciekawy, że słucha się go od początku do końca na jednym oddechu. Nie zawaham się użyć określenia, że to jest arcydzieło. Szkoda tylko, że tak niedocenione.

Jeszcze słowo o samych tekstach. Pisał je Bogdan Olewicz. Kontekst tamtych czasów, stanu wojennego, jest oczywisty. Zadziwia mnie jednak jak wiele z nich, po latach pozostało aktualnych.

"(...) Nienawiści tyle jest
Sąsiad w ogrodzie chyłkiem mierzy prąd
W nocy coś czereśnie żre
Jutro ktoś podpali dom

Chudzi z grubych śmieją się
Śmieją im się prosto w nos
I to bardzo smuci mnie
Bo od konfliktu dzieli włos"


I CHING - Wojna chudych z grubymi


Płyty słucham praktycznie non stop od piątku, kiedy przypomniał o niej Piotr Metz. Na biegowe ścieżki zabrałem ją w niedzielę. I było to świetnie spędzone 70 minut.  

* * *

  1. SBB - Memento z Banalnym Tryptykiem
  2. Exodus - The Most Beautiful Day
  3. Collage - Moonshine
  4. Breakout - Blues
  5. Marek Grechuta - Magia Obłoków
  6. Kult - Spokojnie
  7. I Ching - I Ching





sobota, 15 grudnia 2018

parkrun Gdańsk-Południe #126 - Drugi

Kluczowym miejscem naszego południowo-gdańskiego parkruna jest przesmyk między 2 a 3 km. Wiedzie lekko do góry i kończy się kilkunastometrowym ostrzejszym podbiegiem. Jeżeli biegnie się na wynik to właśnie tam wiele można stracić. Bo zyskać się raczej nie da.


Dla mnie właśnie tutaj miał miejsce kluczowy moment dzisiejszej rywalizacji. Biegłem drugi, za Przemkiem Trzaską, a za mną Damian Dino. Przez poprzednie 2 kilometry kilka razy się tasowaliśmy, ale w końcu Przemek zaczął się regularnie oddalać a ja traciłem dystans. No i właśnie na tym przesmyku wyprzedził mnie Damian (który de facto zapomniał kodu i traktował ten bieg treningowo zgodnie z zasadą brak kodu=brak wyniku). Uczepiłem się jego pleców i schowany za Damianem, z przymkniętymi oczami pokonałem całe 400 metrów. Tuż za podbiegiem na małą pętlę ponownie byłem drugi. Mój TomTom zawibrował, spojrzałem na nadgarstek i zobaczyłem 4:03. Biorąc pod uwagę, że poprzednie kilometry to 3:55 i 3:58 po raz drugi w życiu uwierzyłem, że uda się zrobić SUB20.

środa, 12 grudnia 2018

parkrun #125 Gdańsk-Południe

Dobiegłem na metę z czasem 20:25. Na czwartym miejscu. To był mój drugi najszybszy bieg w życiu, ale... czuję pewien niedosyt...


Przez ostatnie miesiące doświadczałem stanu ciągłego biegowego uniesienia, kiedy biegałem o minutę szybciej niż się spodziewałem. Dostawałem więcej niż marzyłem. Znacznie więcej. A w sobotę tak naprawdę pierwszy raz od długiego, długiego czasu chciałem pobiec szybciej ale nie dałem rady, chciałem ponownie złamać 20 minut i udowodnić sobie, że tydzień temu nie wydarzyło się nic wyjątkowego. No ale się nie udało :)

piątek, 7 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: Kult - Spokojnie [1988]


Mam na półce większość winyli, które ukazywały się w Polsce w latach 88-90. Pamiętam chyba wszystkie kapele, które pojawiały się wtedy w radio i wchodziły na Listę Przebojów Programu Trzeciego, nawet jeżeli była to tylko "poczekalnia". Do wielu mam ogromny sentyment, wiele wtedy wydawało mi się ważnych. Ciepło wspominam "Szukam nowego siebie" - Sztywny Pal Azji czy "Krew Marylin Monroe" - Róże Europy. Ale nie wracam do nich. Kurz końcówki lat 80-tych opadł i przez kolejne 30 lat nie miałem potrzeby ani powodu by wracać do tamtych kapel...

... z jednym wyjątkiem. Z wyjątkiem płyty "Spokojnie" grupy Kult. Wracam do tej płyty wielokrotnie przez kolejne dekady mojego życia i za każdym razem ten album uważam za rewelacyjny, wręcz genialny, ponadczasowy.

Co więcej, robię to wbrew mojemu idolowi i mentorowi, Tomkowi Beksińskiemu. Pamiętam jak w jeden z audycji prezentując płytę grupy The Cult zapowiedział ją słowami, aby absolutnie nie nie mylić The Cult z Kult, czyli z zespołem z zupełnie innej (niższej) ligi.

To nie słynna "Arahja" (mój dom murem podzielony...) jest tym pierwszy, najważniejszym dla mnie utworem z tej płyty. To nie przez Arahję wciągąłem się w Kult. Zamykam oczy i zaczynam słyszeć z radioodbiornika marki Grundig słowa inne piosenki...  

Patrz, klęczą ludzie w katedrze pod świętymi obrazami. Gdziekolwiek się nie poruszysz, patrzą na ciebie oczami.  

To było moje pierwsze świadome zetknięcie z muzyką Kult.


Do dziś to moja ulubiona płyta, jaka kiedykolwiek wyszła spod pióra Kazika i spółki. Co ciekawe, sam Kazik mimo wszelkich symptomów mówiących o tym, że powinien mnie drażnić w całokształcie (ze swoją manierą, filozofią i wszystkowiedztwem) - nie drażni mnie :) Akceptuję Kazika. Lubię sporo z jego twórczości nawet jeżeli kojarzą mi się z pijaną klientelą Rock Cafe drącą się ile dała fabryka przy refrenie Taty Kazika ... na głowieeeeeee kwieeeeeny ma wiaaaanek.

Kult na płycie Spokojnie jest inny. Jest "na poważnie", jest ponadczasowy zarówno kompozycyjnie jak i w kontekście aranżacji. Każdy utwór tutaj ma swoje miejsce i w każdym z nich fan rocka progresywnego (jak ja) odnajdzie kalkę swojej duszy.

* * *

SBB, Exodus, Collage, Breakout, Grechuta, Kult. Mamy już 6 pozycji w mojej Top 10 najlepszych moich polskich płyt wszech czasów. Trzy kolejne pozycje są już na 100% zajęte (uprzedzę, że będzie to wielka trójca polskiego prog-rocka lat 90-tych). Pozostaje jedno wolne miejsce. To naprawdę nie jest gra pod publiczkę :) Mam już jakieś 15 propozycji na ten wakat... i naprawdę nie wiem co wybrać.
  1. SBB - Memento z Banalnym Tryptykiem
  2. Exodus - The Most Beautiful Day
  3. Collage - Moonshine
  4. Breakout - Blues
  5. Marek Grechuta - Magia Obłoków
  6. Kult - Spokojnie



  7. ?

Najbardziej paradoksalna zaleta zegarka biegowego


Nie wiem czy to jest temat na osobny wpis, ale chciałbym podzielić się swoim świeżutkim spostrzeżeniem na temat tego co dał mi zegarek biegowy (po niespełna dwóch tygodniach używania). A dał mi rzecz całkowicie paradoksalną.

Dzięki zegarkowi biegowemu wreszcie (!!!) mogę biegać i nie wiedzieć w jakim tempie biegnę!

czwartek, 6 grudnia 2018

Kącik biegowego melomana: Feist - Pleasure


Dlatego właśnie uwielbiam rozmawiać na muzyce! Dlatego bo w efekcie biegam słuchając Feist, której bym pewnie długo jeszcze nie posłuchał, gdybym nie pociągnął pewnego wątku pół roku temu na endomondo. Z każdej rozmowy mogę wyciągam coś dla siebie. Nawet jeżeli dyskutuje jak ignorant, nawet jeżeli sprawiam wrażenie nieprzekonywalnego, nawet jeżeli wydaje się, że ważniejsze jest to co ja chcę powiedzieć, niż to czego powinien wysłuchać. To tylko pozory. Słucham uważnie moich rozmówców, zapamiętuje polecane płyty i słucham ich... może nie zawsze od razu, ale w końcu przychodzi na nie odpowiedni czas.

Pół roku temu dyskutowałem z Pawłem o wyższości starej muzyki nad nową (bądź odwrotnie) i skończyło się tym że dostałem na twarz listę 10 albo 15 płyt, których powinienem posłuchać.  Nie dałem rady wszystkiego, w końcu się poddałem, ale wyłuskałem też kilka mikro perełek.

Jedną z nich była płyta kanadyjskiej wokalistki Feist. Płyta "Metals". Posłuchałem, postawiłem dużego plusika i ... odłożyłem na "półkę w głowie".

środa, 5 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: Marek Grechuta - Magia Obłoków [1974]

Marek Grechuta był obecny w mojej muzycznej percepcji praktycznie od zawsze. Siostra miała na kasecie składankę, a my w domu dwie płyty winylowe: Krajobraz pełen nadziei oraz Ocalić od zapomnienia. Można więc powiedzieć, że dorastałem w otoczeniu muzyki Grechuty i trochę nią mimowolnie nasiąkałem. Do dziś uważam pierwsze dwie płyty Marek Grechuta i Anawa oraz Korowód jako doskonałe. To z nich pochodzi 90% przebojów Grechuty.



Ale kilka długich lat zajęło mi dotarcie do najlepszego muzycznego etapu Grechuty, czyli współpracy z jazzrockową grupą WIEM w latach 72-74. Z tych czasów pochodzą dwie płyty: Droga za widnokres oraz Magia Obłoków.

To była końcówka lat 90-tych. Przeszedłem już wtedy całą drogę poznawczą przez rock progresywny i muzykę lat 60/70/80. Powoli godziłem się z tym, że największe diamenty z przeszłości już znam... I wtedy w moim odtwarzaczu CD wylądowała, wznowiona właśnie, Magia Obłoków.

Kiedy miałem ułożyć w głowie 10 najważniejszych dla mnie polskich płyt, o tej płycie pomyślałem na samym początku (zaraz po SBB i Exodusie) i ani przez chwilę jej pozycja w TOP10 nie była zagrożona. A kiedy dziś rano (a raczej jeszcze w nocy) biegałem dookoła zbiornika ścieżką pokrytą gołoledzią (wybierając stopami co bardziej trawiaste obszary), a nade mną świecił cieniutki księżyc i bardzo wyraźna Wenus... no i kiedy do tego wszystkiego doszedł Grechuta w słuchawkach to poczułem, że razem daje to znacznie więcej niż samo bieganie. I wtedy w głowie ułożyła mi się parafraza z Edgara A. Poe:

"Running when combined with a pleasurable idea is poetry. 
Running without the idea is simply workout."

Bieganie bez idei to tylko trening. Ja dziś rano miałem poezję.

Jeszcze parę zdań stricte muzycznych: jazzująca improwizacja w Godzinie Miłowania bije na głowę tę z Korowodu. Igła to moja od zawsze naj naj naj miniaturka Grechuty. Suita Spotkania w czasie mogłaby z powodzeniem zostać nagrana przez King Crimson w składzie z Lark's Tongues In Aspic. No może w środkowej części na King Crimson na chwilę ustąpiliby miejsca na scenie psychodelicznym Floydom z okresu Ummagummy.



Bieganie bez muzyki to tylko trening :)


poniedziałek, 3 grudnia 2018

5. Ciągłość treningu i plany awaryjne



Jest taka zasada, żeby coś miało szansę wejść w nawyk - trzeba to zrobić przynajmniej 21 razy. W trakcie ostatnich kilku lat niejeden raz obserwowałem jak moi znajomi zabierali się za bieganie i przetrwali tylko Ci, którzy właśnie przekroczyli tą magiczną granicę zmuszenia się do wyjścia na trening... 15-sty, 16-sty.... itd... i w końcu 21-wszy raz.  Wiadomo, pierwsze 5-6 razy to jest wielkie wow, endorfiny i ekscytacja. Kolejne 5-6 robi się jeszcze siłą rozpędu. Ale potem następuje te nieszczęśliwe 10 wyjść, do których trzeba się zmusić zanim zaczną utrwalać się nawyki.

Ja to mam już niby dawno za sobą. Za chwilę zanotuję nie 21-wsze, lecz 1421-wsze wyjście na trening. Nie oznacza to, że zawsze było łatwo. Pracowałem nad ciągłością treningu i kilka razy musiałem opracowywać backup plany.

Łatwo na pewno nie było na początku. Rok temu, w styczniu 2018. 

niedziela, 2 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: Breakout - Blues [1971]

Bluesa Breakout w mojej dziesiątce po prostu nie może nie być. Choć nie jest to rock progresywny, ale jak sama nazwa wskazuje: blues, a raczej blues-rock. To jest płyta, która zawsze była gdzieś obok mnie, od I klasy liceum, kiedy mój przyjaciel Adam pożyczył mi płytę CD z dwoma albumami Breakout: Blues i Karate. Wciągała mnie bardzo powoli...


Dla historii polskiej muzyki to płyta-legenda. Najważniejszy i największy album Breakout. Okładka z Tadeuszem Nalepą idącym za rękę ze swoim synem Piotrem. Kiedy byłem małym chłopcem. Kto nie zna tego kawałka? Ta muzyka podobno była w 1971 bardzo awangardowa. Nie dziwię się... Co się stało kwiatom brzmi jak Since I've Been Loving You - Led Zeppelin. Ale najbardziej zaskakuje mnie to, że po prawie 50 latach wciąż brzmi świeżo, stylowo, nie starzeje się...

Słucham Bluesa dość regularnie. Gdyby przejrzeć okładki płyt, które podpinam pod treningi na endomondo można zauważyć ją nie rzadziej niż co dwa lata. Ostatni raz kilka dni temu w ramach mojego wyzwania na wybranie 10 najlepszych polskich płyt wszech czasów. To przy okazji było też pierwsze (chyba w życiu?) bieganie, gdzie trasę liczył i zapisywał zegarek a muzyka leciała z telefonu, a głos pani z endomondo nie przerywała mi co kilometr skupienia na muzyce. Nie znałem swojego tempa, nie znałem dystansu, po prostu biegłem i tylko słuchałem. Nie wiem, czy nie jest to największy plus kupna zegarka biegowego :)

* * *

Blues - Breakout to czwarta pozycja na mojej prywatnej liście. Piąta i szósta są już obsadzone (przesłuchane w trakcie biegu i czekają na wpis). Siódma, ósma i dziewiąta to pewniaki i nic nie wyrzuci ich z 10-tki. Mam natomiast pewien problem z obsadzeniem ostatniego miejsca. Krążę dookoła 10-ciu propozycji, z których każda pod pewnym względem wydaje się ważna. No i ten stres, że o czymś zapomniałem... Jeżeli ktoś czyta tę moją muzyczną serię o polskich płytach to... może zaproponujecie coś, co powinno tu się znaleźć? Może zapomniałem... a może nie znam i się zainspiruję?

sobota, 1 grudnia 2018

Obsesja 19:59 stała się przeszłością... na #124 parkrun Gdańsk-Południe

Wiem, bo słyszałem ten komentarz już kilka razy, że to na pewno przez zegarek :) No i nie mam na to żadnego kontrargumentu. Wychodzi więc na to, że to prawda, że to TomTom dał swojemu imiennikowi czyli mi jakieś 10 sekund na kilometr :)


A tak zupełnie na serio, to uwierzyłem, że mogę zaatakować 19:59 w ostatnią środę. Wieczorem wyszedłem na trening. Drugi tego samego dnia, bo z rana ścigałem się z Adamem Baranowskim na pierwszym śniegu w Gdańsku w tym roku. Wyszedłem wieczorem po to aby pobiec krótko ale szybko i zobaczyć do ilu przyspieszy mi puls. Nie patrzyłem na tempo a jedynie starałem się trzymać przez kilometr bardzo niekomfortowe tempo. Zrobiłem takie trzy podejścia: 3:55, 3:56, 3:54 - ale o czasach dowiedziałem się dopiero w domu jak zgrałem bieg do apki. Fiu, fiu... jest szansa - pomyślałem.

No i wtedy powstał bardzo prosty plan
  • Pobiegać w czwartek na spokojnie a w piątek odpocząć.
  • Nie spić się dzień przed biegiem.
  • Nastawić się mentalnie na walkę o wynik.
  • Zrobić rozgrzewkę przed biegiem. 

piątek, 30 listopada 2018

4. Intensywność



Zagadnienie, któremu postanowiłem poświecić osobny wpis to intensywność treningu. Zacznę od wykresu, który chyba każdy zna, czyli wykres stref tętna wraz z ich literackimi opisami. Akurat w tym przypadku jest podział na: łatwy, spalanie tłuszczu, cardio, wydajność i maks. 


Powyższy wykres przedstawia moją walkę z interwałami, które faktycznie szedłem niemal na maksa (kilometry poniżej 4 min). Wróciłem do domu zziajany jak pies, spoglądam na wykres i okazuje się, że nie spaliłem nic tłuszczu :D


Dosłownie 0% spalania tłuszczu! Ale czy tak było naprawdę? Czy cały ten trening podniósł mi tylko wydajność i nie przyczynił się do spalenia ani grama tłuszczu?

czwartek, 29 listopada 2018

Bieganie z polską muzyką: Collage - Moonshine [1994]

W niedzielę biegałem przy kolejnej polskiej płycie. Miałem nie robić gradacji i nie wskazywać tych najlepszych. Ale przy Moonshine nie jestem w stanie się powstrzymać. Kiedy słucham tej płyty uważam ją za najlepszą polską płytę ever, choć ani jedno polskie słowo na niej nie pada.



Collage to zespół, który nie wziął się znikąd. Założony w połowie lat 80-tych przez Mirka Gila i Wojtka Szadkowskiego. W 1990 roku wydał debiutanckie Baśnie, które o mały włos również nie znalazły się w moim zestawieniu (skreśliłem je w jednym z ostatnich momentów). Baśnie to płyta jeszcze bardzo nieokrzesana, świeża, eksplodująca "radością z możliwości grania prog-rocka w Polsce".

Moonshine to płyta z 1994 roku. To dopiero druga pozycja z autorskim materiałem Collage (nie liczę Pieśni Johna Lennona oraz składanki Changes). Płyta nagrana w całości po angielsku, nastawiona na zdobywania świata. Płyta nagrana perfekcyjnie technicznie, genialnie zrealizowana, a do tego niepowtarzalna brzmieniowo, bardzo charakterystyczna, gęsta, pełna pogłosów. Do Gila i Szadkowskiego dołączył Robert Amirian na wokalu (kto pamięta, że śpiewał z Varius Manx przed Anitą Lipnicką?) oraz Krzysztof Palczewski i Piotr Witkowski. Panowie potrenowali wspólnie nagrywając dwa lata wcześniej wspomniane Nine Songs of John Lennoni i do nagrywania Moonshine przystąpili niczym Orły Górskiego.

Uważam, że wtedy, w połowie lat 90-tych żaden inny prog-rockowy zespół na całym świecie nie grał lepiej niż Collage.

Uważam tak od wielu lat, uważam i dzisiaj, po wysłuchaniu ponad 70 minut muzyki zawartej na Moonshine. KAŻDY utwór na tej płycie to arcydzieło. Każdy utwór jest gęsty od pomysłów, od nut i melodii, które pojawiają się na chwilę by zaraz zniknąć ustępując miejsca kolejnym. W każdym pojedynczym utworze jest potencjał, aby zrobić z niego całą samodzielną, 45-minutową płytę i dalej nie będzie to gęsta melodycznie płyta.

Moonshine grupy Collage to najlepsza płyta nagrana przez polski zespół ever. Tak uważam. I mogę się pod tym podpisać.

3. Zabezpieczenie mikroproblemów sprzętowych


Powoli tworzy się moja plansza, na którą składają się główne puzzle zmiany. Elementów na planszy jest 7, czyli nie jest to jakaś skomplikowana układanka. Wystarczy je sobie dobrze poukładać w głowie.

Do tej pory opisałem dwa puzzle związane z jedzeniem:

  •  Trening
    • 3. Zabezpieczenie mikroproblemów sprzętowych

Przechodzę dziś do kolejnego działu, związanego ze treningiem. Pierwszy element, wpływający na wszystkie pozostałe to dobre i wygodne dobranie sprzętu, a przede wszystkim zabezpieczenie i reagowanie na wszelkie niewygody.

wtorek, 27 listopada 2018

O tym jak po 6 latach kupiłem pierwszy zegarek biegowy...

Muszę napisać ten wpis zanim zapomnę co było dla mnie ważne wczoraj. Zanim ważniejsze stanie się to co jest teraz i co będzie jutro. Po 6 latach biegania kupiłem zegarek biegowy. Ostatni bastion padł. Poddałem się, straciłem charakter, nie usłyszę już być może nigdy podczas maratonu "ej, patrzcie tego, sobie z komóreczką biegnie" :)



niedziela, 25 listopada 2018

Bieganie z polską muzyką: Exodus - The Most Beautiful Day [1980]

Exodus - The Most Beautiful Day [1980]


Tę płytę poznałem dokładnie w ten sam dzień co opisaną wpis wcześniej SBB. Słuchałem ją na przemian z SBB i byłem w szoku, że w Polsce był zespół, który grał coś co można nazwać... neoprogiem (?) na trzy lata przed debiutem Marillion! Oczywiście to nie jest neoprog, ale po prostu "spóźniony artrock" ;) jednak z punktu widzenia słuchacza to nie ma znaczenia.

Biegałem z Exodusem w czwartek wieczorem. Podobno to był ostatni dzień kiedy latarnie nad bajorkiem były jeszcze nie podpięte do prądu. Muzyki zawsze lepiej słucha się po ciemku... The Most Beautiful Day dalej ma swój artrockowy klimat, ale czuć już trochę upływ czasu... Choć Komendarek na klawiszach wyczyniał cuda, to część brzmień, kosmicznych jak na rok 1980, po latach pokryło się mchem.

Nie zmienia to w żadnym razie faktu, że to jedna z najważniejszych dla mnie polskich płyt wszech czasów i miejsce w pierwszej 10-tce zajmuje bezapelacyjnie.

PS. Rytm gitary basowej ze wstępu do tytułowej kompozycji najpierw nakręcił mnie do przyspieszenia do tempa 4:15 a chwilę potem nakręciłem kilometr w tempie 3:47 :)


Bieganie z polską muzyką: SBB - Memento z Banalnym Tryptykiem [1980]

Dwa tygodnie temu, w 100-tną rocznicę odzyskania niepodległości pomyślałem, że ani razu w moim kąciku nie pojawiła się polska płyta. Prowadzę ten kącik 5 lat i naprawdę ani razu? Zupełnie jakbym nie biegał z polską muzyką... a kompletnie nie jest to prawdą. W naszym kraju powstało mnóstwo bardzo dobrej muzyki!

11 listopada byłem w trakcie swojego ultramaratonu z Queen i chciałem go najpierw dokończyć zanim wejdę w kolejny "projekt".  Teraz jestem już gotowy. Przez najbliższe dni wybiorę 10 najważniejszych dla mnie propozycji i subiektywnie najlepszych, jakie powstały w naszym kraju. Nie będę stosował żadnej gradacji, nie będę wartościował tych płyt. Każda z nich jest dla mnie bardzo ważna.

SBB - Memento z Banalnym Tryptykiem  [1980]


Ostatnia płyta SBB przed pierwszym rozpadem grupy. Wśród krytyków większe uznanie zdobyła jej poprzedniczka "Welcome" ale dla mnie to właśnie ta czarno-biała okładka i czarny krążek, który z niej wyjąłem zimą w 1993 roku stanowią przełom w postrzeganiu polskiej muzyki. Ja wtedy miałem już bardzo solidne rockowe i prog-rockowe fundamenty. Całe Pink Floyd, King Crimson, Genesis i setki godzin z audycjami Beksińskiego. Jednak polską muzykę traktowałem średnio dobrze, kojarzyła mi się z Listą Przebojów PR3, "młodzieżowymi zespołami" typu Róże Europy, T.Love czy Sztywny Pal Azji. Wiadomo, że jeszcze te wszystkie Kulty, Maanamy, Republiki... do części tej muzyki dorosłem później, część przeoczyłem wtedy, gdy być może był jej czas... ale w kategorii rocka progresywnego wg. mojej ówczesnej wiedzy polskie zespoły nie istniały.

Czasy licealne, pierwsze imprezy, takie prawdziwe, gdy ktoś miał wolną chatę, bawiło się do późna w nocy i zostawało do rana. I właśnie podczas jednej z nich obudziłem się w nie swoim mieszkaniu i wygrzebałem z czyjejś półki dwie płyty: SBB - Memento z Banalnym Tryptykiem oraz Exodus - The Most Beautiful Day. Kilka godzin później byłem u siebie w domu i kiedy położyłem igłę gramofonu na tytułową suitę SBB i zabrzmiały z ust Józefa Skrzeka słowa:

Właściwie nie ma nic nadzwyczajnego
W spożywaniu owocu
Ani w nim samym

... zrozumiałem, albo raczej poczułem cały sercem, że to jest totalna liga światowa! Słyszałem wiele o SBB, czytałem artykuły w prasie, ale dostęp do muzyki nie był tak łatwy jak dziś. Trzeba było postarać się o nośnik z muzyką. Słuchałem tej płyty cały dzień i łzy napływały mi do oczu. Rok 1980-ty. Ja wiem, że na świecie wtedy grało się już zupełnie inaczej, ale ta płyta przenosi nas w czasie jakieś 5 lat wstecz. To brzmienie chwilami przypomina mi dostojne chwile floydowskiego albumu Wish You Were Here. SBB - Silesian Blues Band - Szukaj, Burz, Buduj...

Biegałem z tą płytą w ostatnią środę. Ten album 25 lat temu otworzył mi oczy i zmienił postrzeganie poskiej muzyki. Kręcąc swoje kółka z wciąż czarnymi latarniami nocą nad bajorkiem przeżywałem każdą nutę aż po niesamowite, dzikie, szalone solo Apostolisa wieńczące ten najważniejszy dla mnie polski album. Dziś zachwyca mnie wciąż tak samo jak 25 lat temu, kiedy go poznałem.




środa, 21 listopada 2018

2a. Elastyczny wegetarianizm


Kilka dni temu opisałem technikę zarządzania jedzeniem, do której dążę w swoim domu - zero waste - technikę planowania zakupów, gotowania i spożywania posiłków. Tak, aby nic się nie marnowało.

Jednak technika to jedno, ale to, co finalnie ląduje na moim talerzu to najważniejszy element zmiany. Właśnie to chciałbym Wam dziś przybliżyć. Dochodziłem to tego stanu, do tej wiedzy, tak naprawdę całe moje życie.

Wersja dla tych co nie dadzą rady przeczytać całości:
  • Elastyczny wegetarianizm do generalnie wegetarianizm z opcją nie uciekania przed mięsem od czasu do czasu. Zwracanie uwagę na to aby było zdrowo, a nie koniecznie bez mięsa.
  • Schudłem stosując tę zasadę ze 123 do 86 kg w niecały rok. 37 kilo.
  • Moje żywieniowe nawyki oparte są o kasze, strączki, warzywa i owoce oraz od czasu do czasu mięso. 
  • Oczywiście poza dietą wdrożyłem także inne nawyki, ale o nich będę sukcesywnie pisał przez najbliższy miesiąc.

A tutaj skrót to zdjęć, choć zachęcam do przeczytania całości poniżej [LINK]

Droga do celu:
W moim dorosłym życiu jedzenie spełnia ważną rolę. Piękny truizm :) Ale to prawda. Każda moja zagraniczna wycieczka rozpoczyna się od studiowania internetu pod kątem lokalnych produktów, których nie można nie skosztować. Nie mam ograniczeń w głowie i nie potrafię wyobrazić sobie rzeczy, której bym nie zjadł, a którą ludzie jedzą. Kiełbasa z nutrii? Jadłem ją już 30 lat temu :) Sałatka z krwawnika? Trochę gorzka, ale jak trzeba to trzeba...

2b. Elastyczny wegetarianizm - zdjęcia

W poprzednim wpisie nakreśliłem moją filozofię elastycznego wegetarianizmu (too long to read), a teraz zdjęcia:


Różne losowe obiady z ostatniego roku, które znalazłem w komórce + krótkie opisy



Wygląda mi to na, że to jedzenie w Biowayu. Fragment większej całości bo to chyba wizyta rodzinna (dwóch zup nie jem). Danie główne to kasza gryczana, surówki i kotlety brokułowe.

wtorek, 20 listopada 2018

Running with Queen [1995] - Made in Heaven

15. [1995] - Made in Heaven (10,02 km w 48m:31s, poniedziałek 19 listopada)


Tym albumem kończę swój ultramaraton z Queen, który rozpoczął się tak naprawdę 2 listopada, w dniu premiery filmu Bohemian Rhapsody. Kilka dni później postanowiłem pobiegać z wszystkim płytami Queen, jedna po drugiej, chronologicznie, przypominając je sobie, a niektóre z nich słuchając w całości i w skupieniu chyba po raz pierwszy.

Made in Heaven to ostatnia studyjna, premierowa płyta Queen, choć tak naprawdę tą prawdziwą, ostatnią, wydaną za życia Freddiego Mercurego było Innuendo. Made In Heaven powstało na bazie szkiców, niedokończonych prac w trakcie sesji Innuendo, a także różnych nagrań z wcześniejszych sesji zarówno Queen jak i solowych Mercurego. To nie jest zwykła płyta. To prezent dla fanów i jednocześnie hołd oddany przez pozostałych muzyków Queen dla Freddiego.

Każdy z tych utworów na swój kontekst. Każdy z nich jest też muzycznym montażem pełnym symboliki. Na przykład na końcu utworu Mother Love, ostatniego, który Freddie nagrał w studio pojawiają się przyspieszone do kilku sekund wszystkie płyty Queen. Tuż przed śmiercią całe życie staje przed oczami. Nie sposób inaczej odebrać tego przekazu...

Ta płyta to muzyczne epitafium. Nie jestem w stanie ocenić tego albumu artystycznie. Ale na pewny był bardzo potrzebny.

* * *

W trakcie moich 15-stu biegowo-muzycznych podróży przebiegłem prawie 130 kilometrów. Wiele z tych płyt towarzyszyło mi także w samochodzie czy w domu. Niektóre wciąż mnie rozczarowują (dwie pierwsze) o inne mogę walczyć jak lew mimo nieprzychylnej prasy (The Miracle). Na pewno Freddie Mercury był nie tylko wielkim wokalistą, ale także genialnym kompozytorem. Choć muzyka Queen to stylistyczny misz-masz, gdyby wyłowić z każdej płyty po jednej-dwie perełki mógłby powstać najpiękniejszy na świecie album... o miłości. Coś na wzór The Love Songs - Petera Hammilla. 

Jaki jest mój ulubiony utwór Queen? Przez ostatnie dwa tygodnie przesłuchałem wszystkie, ale jeden szczególnie wbił mi się w serce... znałem go wcześniej pobieżnie, ot po prostu jedna z piosenek z A Day At The Races... Ta piosenka to You Take My Breath Away. To taka minimalistyczna esencja Queen. Przepiękna. Słucham jej teraz i na jakiś czas odkładam Queen na półkę. Nowości czekają.

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

niedziela, 18 listopada 2018

Running with Queen [1991] - Innuendo

14. [1991] - Innuendo (10,20 km w 53m:19s, niedziela 18 listopada)


Wyszedłem dziś rano specjalnie dla ten płyty. Po wczorajszych 33 km nie zrywałem się pełen energii aby wyskoczyć z ciepłego łóżka w zimny, przesiąknięty mżawką, ciemny listopadowy poranek. Nie szalałem z tempem, nie robiłem interwałów, kręciłem kółka po moim bajorku i skupiałem się na muzyce.

Wiem, że ta płyta jest dla wielu najważniejszą pozycją w dyskografii Queen. Wiem, że jej dobra prasa jest jak monolit, z którym ciężko dyskutować. W skali od 1 do 5 we wszystkich liczących się rankingach ten album dostaje 5. Ale gdybym ja miał podjąć się oceny, chciałbym po raz pierwszy w historii uciec od konieczności przyznawania gwiazdek. Ta płyta po prostu nie zasługuje aby ją oceniać.

Nie jest to absolutnie ucieczka od przyznania oceny złej lub średniej. To po prostu nie jest płyta, którą wypada oceniać. Nawet jeżeli napisałbym, że jest genialna - nie miałoby to żadnego znaczenia. Jeżeli wytykałbym dwa lub trzy słabsze fragmenty - to także nie miałoby żadnego znaczenia. To ostatnia płyta wydana za życia Freddiego Mercurego i kompletnie nie wypada mi oceniać tego jak chciał się pożegnać ze światem.

To chyba najbardziej progresywny album ze wszystkich wydanych przez Queen. Nawet bardziej niż te z początku lat 70-tych. Wielowątkowość aranżacji było słychać już na The Miracle. Tutaj wszystko nabiera jeszcze większej przestrzeni. Hiszpańska gitara w rękach muzyka Yes, Steva Howe brzmiąca w rozpoczynającym album tytułowym Innuendo to majstersztyk... A kiedy Bijou rozpoczyna sekwencję kończącą płytę łzy zaczynają krążyć między dolną a górną powieką. Show Must Go On... ostatnie wyciszenie... ostatnie 30 sekund kiedy muzyka brzmi coraz ciszej, a ja stoję przed blokiem i czekam.... Czekam potem jeszcze przez chwilę w ciszy.

cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

sobota, 17 listopada 2018

Zacisze, Radunia i 33 km po Żuławach


Kiedyś prawie co tydzień biegaliśmy nad morze w ramach tradycyjnego "Biegu Morsa". Głównie po to aby popatrzeć jak kąpie się Dominik, choć kilka razy każdy z nas zamoczył dupę w zimnym Bałtyku. Takie leniwe sobotnie poranki były wpisane w plan ładowania baterii. Ścieżka o nazwie "przed siebie" i pełna dowolność jej wyboru przemieszana z uprzejmością:

- Może byśmy pobiegli w lewo?
- Oczywiście, do dobry pomysł, nigdy nie biegliśmy w lewo.

Dziś był właśnie taki dzień, choć szkoda, że Michał nie dał rady i spotkaliśmy się tylko we dwójkę: Dominik i ja. Ustaliliśmy tylko jeden twardy punkt (zjeść w Zaciszu) oraz jeden lotny (gdzieś się wykąpać po drodze).

piątek, 16 listopada 2018

Running with Queen [1989] - The Miracle

13. [1989] - The Miracle (9,28 km w 46m:53s, piątek 16 listopada)


To jest album z mojego TOP3 Queen. Czasami nawet jestem skłonny nazwać to najlepszym albumem jaki kiedykolwiek nagrał Freddie i spółka. Na przykład dzisiaj... Bo to jest rewelacyjny album do biegania. I wiem nie od dziś, bo The Miracle znam doskonale i od lat.

W 1989 roku połowa piosenek z tej płyty rządziła w MTV (bądź Wzrockowej Liście Przebojów Marka Niedźwiedzkiego - dla tych nie nie mieli satelity, czyli np. mnie). Queen, ze względu na stan zdrowia Mercurego już nie koncertował, ale chciał zrekompensować to swoim fanom robiąc r.e.w.e.l.a.c.y.j.n.e wideoclipy jak na tamte lata. Ale nawet najlepszy clip nie obroniłby się ze średnią muzyką. Na szczęście tutaj nie było kompromisu.

The Miracle to esencja wszystkiego to najlepsze w końcówce lat 80-tych. Strasznie cenię sobie ten krótki okres w muzyce. Pop/disco z pierwszej połowy dekady się już przejadł. Każda grupa po etapie flirtu z muzyką łatwą i przyjemną zaczęła zwracać się w kierunku czegoś trochę bardziej ambitnego, jednocześnie mocno dbając o melodie i przebojowość.

Na The Miracle mamy więc hity z pierwszych miejsc list przebojów, ale zrobione tak, że nawet po 30 latach nie ma ani odrobiny wstydu. Ta muzyka tylko na pierwszym planie wydaje się prosta, ale w głębi kompozycji są niebywałe łamańce rytmiczne i aranżacyjne. Czasami trafiają się dosłownie kilkusekundowe wejścia pojedynczych instrumentów, delikatne "przeszkadzajki", które zniżają mnie do pozycji kolan i stwierdzenia, że, tak bardzo progresywnej, pop-art-rockowej płyty Queen nie nagrał nigdy wcześniej.

Czy to przypadek, że w 1989 roku powstały płyty Seeds of Love - Tears For Fears oraz Street Fighting Years - Simple Minds? Pisałem już kiedyś, że są to albumy zniewalające kosmiczną aranżacją i produkcją. Queen z The Miracle w mojej ocenie wpisuje się w ten sam kosmiczny trend.

Mam świadomość, że to są odważne słowa. Mam świadomość, że dla większości odbiorców, to jest po prostu bardzo solidne połączenie rocka i popu. Ta płyta jest jak pociąg z Breakthru. Rozpędza się na pierwszych dwóch utworach, a potem jedzie po tobie jak pancerny ekspres z filmu o Jamesie Bondzie.

Dziś to jest dla mnie najlepsza płyta Queen.

cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

czwartek, 15 listopada 2018

Running with Queen [1986] - A Kind of Magic

12. [1986] - A Kind of Magic (8,04 km w 44m:39s, czwartek 15 listopada)


Po wczorajszej pogoni za rekordem na 10 km dziś wyszedłem typowo rekreacyjnie. Spokojny truchcik, w trakcie którego mogłem się w pełni skoncentrować na muzyce i dokładnie zapamiętać swoje reakcje na nią.

Przed płytą A Kind of Magic byłem przestrzeżony równie mocno co przed Hot Space. Nieciekawa prasa, nieciekawe dyskusje na forach i nawet ostatnio jeden mój znajomy napisał, że słuchając Queen z lat 80-tych przy Kind of Magic poddał się po kilkunastu sekundach każdego kawałka i wrócił do płyt z lat 70-tych.

Może właśnie z tego powodu, że oczekiwania nie były wygórowane okazało się, że spędziłem całkiem przyjemnie 40 minut swojego życia. Opiszę je w punktach:

  • Cały czas miałem wrażenie, że słucham radia. Ponad połowa płyty to single, hiciory, znane nie tylko jako ścieżka muzyczna do Highlandera, po prostu wielkie, znane przez każdego kawałki: A Kind of Magic, Friends Will Be Friends, Who Wants To Live Forever... przecież na te utwory trafia się losowo zmieniając radiostację w aucie.
  • Przy One Year Of Love myślałem, że na chwilę puścili Steviego Wondera. Fajny saksofonik na końcu, fajne smyczki :) Mówię poważnie - ja nie mam problemu z takim softowym brzmieniem połowy lat 80-tych. Ja przecież jestem wielkim fanem Chrisa de Burgha!
  • Who Wants To Live Forever... to prawdziwa petarda. Aż dziwię się, że jego autorem nie jest Freddie a Brian May, który raczej dawał się poznać jako ten, który ciągnie Queen w stronę cięższego brzmienia. 

A Kind of Magic to świetna popowa płyta. Płyta brzmiąca tak jak lata w jakich została nagrana. To najbardziej wygładzona i spokojna płyta w dyskografii. Oczywiście jest tutaj trochę pazura i rockowych solówek Maya, ale to jeden z niewielu albumów Queen, które mogę sobie puścić sobotni wieczór jako muzykę tła. To nie jest zarzut. To komplement.

Do końca mojej chronologicznej przygody z albumami Queen zostały mi trzy pozycje. Każdą z nich doskonale znam, bo ukazywały się w czasach, kiedy już aktywnie słuchałem muzyki. Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas, ale droga jaką przebył ten zespół jest świadectwem muzycznego geniuszu. Pomiędzy Keep Yourself Alive z debiutu a One Year of Love z A Kind of Magic minęło LEDWIE 13 LAT, a są to kompozycje odległe gatunkowo o lata świetlne. Jednak po drodze nie było żadnej nagłej rewolucji, tylko konsekwentny rozwój i muzyczne poszukiwania.

cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

środa, 14 listopada 2018

1. Zero waste


Im lepiej coś wychodzi, tym bardziej człowiek boi się o tym głośno mówić, chwalić się, aby nie zapeszyć. Coraz więcej piszę o muzyce i parkrunikach, a odsuwam na przyszłość temat chyba najistotniejszy, czyli zmianę nawyków. Dziś zanotowałem na wadze 87,6 kg (to 35 kg mniej niż w styczniu tego roku). Kilka godzin później poszedłem pobiegać. Tak zwyczajnie, miał być to jeden z regularnych dni z muzyką w słuchawkach, bez spinki, bez ciśnienia. Miałem zrobić 8 km i wrócić do domu. Ale od szóstego kilometra, coś zaczęło mnie korcić aby zrobić okrągłą dyszkę, bo średnie tempo mam lepsze niż moja życiówka na tym dystansie. Skończyło się na 10 kilometrach w 43 minuty i 25 sekundach. O 35 sekund lepiej niż moja życiówka.

Na wstawianie zdjęć przed i po przyjdzie jeszcze czas. Może na rocznice zmiany nawyków? Może jak uda się zrobić wymarzone 19:59 na 5 km? A może kiedy zobaczę na wadze 81,9 kg (czyli najmniej od czasów studiów)?

Jakiś czas temu Marek Baranowski komplementując po raz kolejny moją wagę powiedział:

-"Tomek, wszyscy widzimy, że schudłeś, ale powiedz wreszcie, jak to zrobiłeś?"

Mógłbym odbić piłeczkę do Dominika, który - jak zawsze podkreślam - jest moim Panem Myiagi i to on zmieniał moje nawyki. Dziś Dominik coraz bardziej pozwala mi samemu szukać ścieżki... "także nie stresuj się MOIMI poglądami na trening i starty, tylko znajdź drogę najlepsza dla siebie".

Nie pozostaje mi nic innego jak zacząć opisywać najważniejsze zmiany jakie udaje mi się (póki co) utrwalić w swoim życiu. Nie będę prowadził gradacji nawyków od najważniejszych do tych pobocznych. To oczywiste, że trzeba zwrócić uwagę na dietę i ruch. To są truizmy. Ale te puzzle składają się z większej liczby elementów. Wiele razy w przeszłości skupiałem się na tych pozornie najważniejszych, ale dopiero holistyczne spojrzenie, kiedy uświadomiłem sobie, że nie ma tych bardziej i mniej ważnych, gdzie każdy element ma swoje miejsce, sprawiło, że coś zaczęło się zmieniać. 

Running with Queen [1984] - The Works

11. [1984] - The Works (11,27 km w 49m:49s, środa 14 listopada)

Płyta jest krótsza niż 50 minut, chciałem pobiec klasyczne 8 km z albumem Queen, ale tak mi się dobrze biegło, że włączyłem trzy utwory jeszcze raz: Radio Ga Ga, I Want To Break Free oraz Is This The World We Created...? 



Rok 1984. Miałem 7 lat i mniej więcej od tego czasu zaczynają się moje świadome wspomnienia muzyczne. [Generalnie moim pierwszym wspomnieniem z życia jest pierwszy lot wahadłowca Columbia, kwiecień 1981 - miałem wtedy 4 lata, ale naprawdę to pamiętam]. Wracając do Queen - pamiętam dokładnie teledysk Radio Ga Ga (w stylu i z fragmentami Metropolis Fritza Langa), pamiętam I Want To Break Free (muzycy Queen przebrani na kobiety - mogliby wygrać Eurowizję ;). I choćby dla tych dwóch megahitów ta płyta będzie mi się bardzo dobrze kojarzyć.

Rok 1984 na listach przebojów to Careless Whispers - George Michaela, Steve Wonder, Limahl, Lionel Richie, Eurytmics, ballady Scorpions... W tym gronie Queen prezentował się bardzo rockowo, nie tracąc melodyki i przebojowości tamtych czasów. Żaden inny wielki zespół lat 70-tych nie zaistniał w takiej skali na listach w roku 1984-tym jak Queen.

Dziwi mnie, że ta płyta ma tak słabą prasę. Recenzje zarówno z roku 1992 (posiłkuję się wkładką z Tylko Rocka - 16 stron o Queen) jak i te znajdywane w internecie dają średnio temu albumowi dwie gwiazdki na pięć. Na The Works ponownie jest bardzo duży procent Queen w Queen.

Podoba mi się zarówno It's a Hard Life, czy bajecznie wykonany na Wembley Hammer To Fall. No i ballada kończąca płtę Is This the World We Created...? niestety z ciągle aktualnym tekstem.



cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

wtorek, 13 listopada 2018

Running with Queen [1982] - Hot Space

10. [1982] - Hot Space (8,67 km w 45m:34s, wtorek 13 listopada)


Przestrzegał mnie przed tą płytą Krzysiek Łapuć na ostatnim parkrunie. Ostrzegały mnie przez lata wszelkie pisma muzyczne regularnie lokując ten album w rubryce "antykanon". Podobno to najgorsza płyta Queen.

Ja nie byłem jednak aż tak negatywnie do niej nastawiony. Wręcz przeciwnie, pamiętam kiedy na samym początku lat 90-tych mój dobry kolega z podstawówki, mieszkający kilka ulic dalej kupił sobie całkiem losowo piracką kasetę właśnie z Hot Space. To było jeszcze przed śmiercią Freddiego, po prostu poznawaliśmy wspólnie muzykę i wymienialiśmy się kasetami. Ja wchodziłem we Floydy i inne progressivy, a kolega przynosił do mnie Dire Straits czy Queen właśnie... Pamiętam jak już wtedy mówił - "To wcale  nie jest taka zła płyta!". Mi dupy nie urwała. Nie zrobiłem sobie kopii. I do dzisiaj nie słuchałem jej ani razu więcej w całości.

Dziś przez to musiałem przejść...no i nie było tak źle. Queen oczywiście nie jest tutaj Queenem. Pogubił się w próbie zastosowanie elektroniki, pomieszania soulu czy funku. Czasami słychać tutaj Michaela Jacksona (podobno były nawet przymiarki aby nagrać jakąś płytę w superduecie wszech czasów: Freddie & Michael), trochę Davida Bowie (tego to nawet osobiście w wielkim hicie Under Pressure) i nawet czasami słychać tutaj Queen (!!) w Life Is Real (Song For Lennon)

Pobiegałem, przesłuchałem bez przerzucania utworów. Do Under Pressure nawet nóżka poszła szybciej, ale raczej nie będę wracał do tego albumu zbyt często. Całkiem możliwe, że następny raz posłucham go za kolejne 28 lat.


cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

poniedziałek, 12 listopada 2018

Running with Queen [1980] - Flash Gordon

9. [1980] - Flash Gordon (5,5 km - bieg mi się skończył i resztę dosłuchałem w fotelu), poniedziałek 12 listopada


To muzyka do filmu. Widziałem go gdzieś pod koniec lat 80-tych w TV. Nawet wtedy wydawało mi się, że to jakiś pastisz Gwiezdnych Wojen i miałem uczucie zażenowania zmuszając się do oglądania.

Dziś posłuchałem samej muzyki. Niestety nie da się tego słuchać na poważnie. Nie chce mi się wierzyć, że to rok 1980 bo brzmi jak dużo większy staroć. Czas nie obszedł się dobrze z tą płytą, choć bardziej drażnią przebitki dźwięku z filmu (laserowe pistolety) niż sama muzyka. Motyw przewodni jest całkiem całkiem... ale na pewno jako całość nie jest to materiał na płytę, która figuruje jako niezależna pozycja w dyskografii grupy.

cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Running with Queen [1980] - The Game

8. [1980] - The Game (7 km w 35 min), poniedziałek 12 listopada



Przyznaję się - pierwszy raz w całości posłuchałem tego albumu tydzień temu. Zaskoczył mnie. Bardzo pozytywnie. Razem z płytą Jazz skończył się okres albumów Queen, na których okładkach pojawiał się napis „żadnych syntezatorów”. Dla mnie takie ostre wykluczenie było trochę bez sensu. Ale - jak powiedział kiedyś Beksiński - po prostu nakładane na siebie partie wokalne Freddiego doskonale robiły za syntezator.

The Game to album gdzie syntezatory już są. Ale to nie one stanowią o kolorycie płyty. Nie dominują, a jedynie uzupełniają brzmienie w kilku utworach.

Jeżeli miałbym miałbym wypowiedzieć się w minimum słów, aby oddać klimat The Game brzmiały by one: John Deacon. Na tej płycie bas wyszedł na pierwszy plan jak nigdy dotąd. Deacon do garnka z misz-maszem jakim dotąd była muzyka Queen dorzucił trochę funka. I ja to kupuję.

Największy hit z tej płyty to niewątpliwie Antother One Bites The Dust. Kilka lat temu super sprytnie został wykorzystany w reklamie Dacii Duster, gdzie na widok przejeżdżającego Dustera patrzący na to ludzie śpiewali parafrazując refren: "Another One Drives The Duster" :)

Podsumowując: pierwsze zderzenie Queen z syntezatorami na plus. Ale podobno za chwilę będzie duuużo gorzej.

cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Running with Queen [1978] - Jazz

7. [1978] - Jazz (8,86 km w 45m:23s, poniedziałek 12 listopada)


Płyta ma niespełna 45 minut, ale ja nie zawsze włączam muzykę od razu jak zaczynam biec. Czasem kilkadziesiąt sekund zajmuje mi biegowy "setup" ale robię go już truchtając z włączonym endo. Poprawiam garderobę, owijam kabel dookoła ręki, reguluję słuchawki, szukam płyty na Tidalu i dopiero włączam play.

Kiedyś przeczytałem, że Jazz w kontekście płyty Queen nie tłumaczy się jako jazz, ale jako zgiełk. Ta druga opcja zdecydowanie bardziej oddaje rzeczywistość, bo zgiełku na Jazzie jest całkiem sporo. Nie wiem czy ta płyta powstała do jeżdżenia rowerem, czy dopiero kontekst najsłynniejszego utworu z tej płyty -  Bicycle Race - sprawił, że tak się kojarzy. Rok temu kiedy kupiłem sobie rower i przez wiosenno-letni sezon jeździłem nim do pracy, pierwszą płytę jaką zapuściłem w słuchawkach to właśnie był Jazz...

Ale w bieganiu też się sprawdza. To ostatnia klasyczna płyta Queen z lat 70-tych. Płyta, która jest jak wyścig, każdy instrument ciągnie niemiłosiernie do przodu. Mustapha, zaraz potem Fat Bottomed Girls. Jedyna chwila wytchnienia to ballada Mercurego - Jealousy. Ale co jest potem? Potem jest wspomniany Bicycle Race - totalne wariactwo! I tak dalej aż do przedostatniego na płycie (także hiciora) Don't Stop Me Now - i znów to samo co wczoraj - rozglądam się dookoła czy nie ma nikogo i śpiewam refren razem z Freddim robiąc najszybszy kilometr treningu.

I jeszcze zakończenie: More of that Jazz - połączone ze sobą motywy z całej płyty, zmieszanie w jeden... zgiełk.

To jedyna płyta Queen, którą mam na winylu. Może dlatego mam do niej taki sentyment? Może dlatego tak mi się podoba?

Są ludzie, który twierdzą, że tym albumem Queen się skończył, ale dla mnie lata 80-te są równie fascynujące (a może nawet bardziej?). Nie ma wielu artystów, którym udało się zmienić styl i pozostać na szczycie (a może wejść jeszcze wyżej). Obok Queen na pewno David Bowie, jeszcze Genesis... ale zdecydowana większość wielkich grup lat 70-tych utknęła w ślepym zaułku.

cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Dookoła jeziora Kopań


Będę uczciwy - jeszcze trzy dni temu nawet nie wiedziałem, że jest takie jezioro jak Kopań. A wcale nie jest małe, bo ma 900 ha powierzchni. To jedno z przybrzeżnych jezior powstałych poprzez zamknięcie mierzei. Takich samych jak Łebsko, Jamno, które są trochę większe, więc i bardziej znane. Kopań leży na wschód od Darłówka. Aby je obiec trzeba:

  • biec północną stroną pięknie oznaczoną ścieżką po mierzei,
  • znaleźć dziką trasę po stronie południowej i jakoś sobie poradzić aby ją pokonać

niedziela, 11 listopada 2018

Running with Queen [1977] - News of the World

6. [1977] - News of the World (8,44 km w 43m:01s, niedziela 11 listopada)


Świąteczny listopadowy poranek nad polskim morzem. Nie pada, nie wieje, nie jest mroźno. Nie ma sztormu, puste spokojne plaże. Być może fale miło szumią, być może słychać chrzęst mokrego piasku przy każdym kroku zapadających się butów. Może nawet coś tam mewy skrzeczą. Ale ja tego słyszę...

W słuchawkach podkręcam na full volume jedyny utwór na świecie, który można narysować i każdy go rozpozna.



Weeeee will weeeee willl ROCK YOU!!! Strasznie ciężko się biega po plaży, ale płyta News of the World strasznie mnie niesie do przodu. Drugi na albumie to "stadionowy" hit We Are The Champions. Kompletnie tracę kontekst tej piosenki, miesza mi się jej oryginalna siła z milionami publicznych odtworzeń. Ale pasuje doskonale do tej cienkiej linii między morzem na plażą, po której jako tako da się biec. Następnie agresywny Sheer Heart Attack i moja ulubiona perełka z tej płyty - All Dead, All Dead. Moja małżonka zawsze się strasznie krzywi jak wspomnę, że gdzieś na całkowitym odludziu śpiewam sobie piosenki, bo śpiewać kompletnie nie potrafię. Ale słuchawki na uszach i darłowskie, listopadowe odludzie sprawia, że śpiewam refren razem z Freddim :)


Po 25 minutach przebijania się przez piasek przedzieram się przez lasek i wracam do hotelu ścieżką techniczną. Tempo wzrasta o minutę na kilometr. Druga część płyty jest bardziej hardrockowa i świetnie pasuje do biegu 4:30 min na km. Lecę tak prawie do samego końca, aż po My Melancholy Blues kończący płytę.

Podsumowując: kolejna klasyczna płyta Queen. Będzie taka jeszcze jedna (Zgiełk) a potem Queen ponownie zacznie się mocno ewoluować...


cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

sobota, 10 listopada 2018

Robienie życiówek póki co nie jest nudne (parkrun Gdańsk-Południe #121)

Ja wiem, że dziś/jutro jest mnóstwo Biegów Niepodległości i wielu biegaczy albo nie przyszło na parkrun, albo po prostu oszczędzało siły, ale nie przeszkadza mi to kompletnie chodzić dumny jak paw. Bo miejsce na podium na dzisiejszym biegu to jedno, ale życiówka na 5 km poprawiona o 40 sekund zadziwiła nawet mnie samego. 


Ja byłem przekonany, że pobiegnę dziś w okolicach 23 minut, a i tak mocno mnie to zmęczy. Biegam bez dnia przerwy od 7 dni. Kręcę wielokrotności płyt Queen, czyli albo 8 albo 16 km. W czwartek i piątek czułem się już trochę zmęczony. Miałem ciężkie nogi, z trudem łapałem tempo 4:59 min/km... Do tego wczorajszy wieczór też nie był wzorowy... if you know what I mean...

piątek, 9 listopada 2018

Running with Queen [1976] - A Day at the Races

5. [1976] - A Day at the Races (8,28 km w 44m:25s, piątek 9 listopada)


To płyta bliźniacza do swojej wielkiej poprzedniczki. Podobnie jak Noc w Operze także Dzień na Wyścigach jest tytułem filmu braci Marx. Podobne są okładki, ale paradoksalnie Dzień jest czarny podczas kiedy Noc była biała.

Muzycznie obie płyty także są podobne, sporo misz-maszu, sporo klasycznego Queen z lat 70-tych. Poprzedniczka nie była dziełem przypadku. Ta płyta to pieczęć.

  • You Take My Breath Away to kolejna po Love of My Life genialna ballada Mercurego. Ta piosenka robi mój dzisiejszy dzień. Słucham jej na okrągło. I tak sobie myślę, że szkoda, że Queen tak bardzo żonglował stylami na każdym swoim albumie. Bo gdyby nagrał jedną płytę z samymi wyciskaczami łez to system byłby rozwalony. Chyba sobie zrobię taką składankę jak przejdę już przez wszystkie płyty. Takie The Love Songs w wykonaniu Freddiego. 
  • Somebody to Love to nie jest  Bohemian Rapsody ale to kolejny hymn, który znać musi każdy. 

W samochodzie "odqueenowuję" się Talking Heads, zaś wczoraj wieczorem przy lampce wina wrzuciłem jakiś islandzki zespół, który podobno wyrósł z black metalu i z parę dni będzie grał w B90. Spokojnie grają, idealnie na odstresowanie przed snem :)

cdn...

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM