czwartek, 17 września 2020

Koniec sezonu ogórkowego

Po przeprowadzce na drugą stronę zbiornika zostało mi kilka palet oraz drewnianych skrzyń, w których przychodziły różne rzeczy do domu. Kilka dni wcześniej kupiłem sobie piłę kątową (aby przyciąć listwy podłogowe tak dokładnie, by małżonka przez kolejne 10 lat nie wypominała mi tego przy każdej okazji) oraz wkrętarkę akumulatorową (do tej pory uważałem, że prawdziwy mężczyzna potrafi całą IKEĘ skręcić ręcznym śrubokrętem, ale przy trzydrzwiowym paxie powiedziałem pas). No i parząc na te moje nowe narzędzia oraz palety zagracające mi pół garażu ruszyłem do pracy. 

niedziela, 26 lipca 2020

Dookoła jeziora Bolsena


Zawsze kiedy przygotowuję się do obiegnięcia jeziora staram się znaleźć jak najwięcej informacji w necie. Rzadko kiedy trafiam na relacje biegowe, za to bez problemu trafiam na te z perspektywy dwóch kółek. Jednak dla kolarza przejechanie extra 10 km aby pojechać lepszym asfaltem to nie problem - dla mnie - wręcz przeciwnie. Ścieżka biegowa musi być uszyta w miarę precyzyjnie, muszę przewidzieć ile wody zabrać ze sobą i gdzie można ją uzupełnić (w sensie bezpiecznie uzupełnić, a nie pić z jeziora). Dodatkowo zawsze patrzę na kwestie bezpieczeństwa - i jeżeli muszę gdzieś biec publiczną drogą między skałą a przepaścią bez pobocza to staram się tak planować aby nie działo się to w godzinach wzmożonego ruchu.

Czego dowiedziałem się o Lago Di Bolsena? Na pewno tego, że da się objechać rowerem nadrabiając trochę dystansu. Linia brzegowa to 43 km, a trasy rowerowe to zazwyczaj ponad 50 km. Czy biegowo da się coś z tego urwać? To miało się okazać dopiero podczas próby w terenie :)

poniedziałek, 29 czerwca 2020

Moje pierwsze zawody w półmaratonie

Pamiętam je doskonale!

W ostatnich dniach wciąż bardziej zajmuje mnie pielęgnacja warzywniaka i obserwowanie jak dojrzewają pomidory, gonienie ślimaków i zakładanie siatek przed kawkami, niż bieganie. Czasem sobie pobiegnę z Eltonem Johnem, zanotuję w głowie czy płyta mi się podobała czy nie i ponownie idę pooglądać roślinki.

Ale dziś kiedy odwoziłem syna do przedszkola FB przypomniał mi zdjęcie sprzed 7 lat. Dokładnie sprzed 7 lat. Stałem z medalem na szyi pierwszego półmaratonu im. Wincetego Pola na Wyspie Sobieszewskiej. Nie prowadziłem wtedy jeszcze bloga, więc zdjęcie wrzuciłem na swój prywatny profil. Nie opisałem też tego biegu, bo wtedy jeszcze nie opisywałem biegów.


Całą drogę powrotną z przedszkola wspominałem tamte 2 godziny sprzed 7 lat i byłem bardzo zdziwiony z jaką dokładnością pamiętam tamte emocje, wręcz konkretne sceny, konkretne obrazy. Po powrocie do domu przeszukałem swojego bloga czy jednak gdzieś nie opisałem tego biegu w ramach reminiscencji z przeszłości... nic nie znalazłem.

środa, 24 czerwca 2020

Running with Elton John [1975] - Captain Fantastic and the Brown Dirty Cowboy

Pisałem o tej płycie trzy lata temu. Miałem ogromne szczęście, że trafiłem wtedy właśnie na nią z tych 30 albumów, gdzie Elton z regularnością sinusoidy wędrował po wykresie, na którym pionowa oś określa stopień stopień muzycznej "ambicji" vs "komercji.

To wciąż mój eltonowy top. Płyta koncepcyjna, opowiadająca o początkach kariery Eltona Johna (Captain Fantastic) i jego tekściarza Berniego Taupina (Brown Dirty Cowboy).

Największą perłą na tym albumie jest "Someone Saved My Life Tonight". To jest taki song, że gdyby zaśpiewał go Freddie Mercury, to byłby ozdobą Nocy w Operze albo Dnia na Wyścigach...

Biegało się sympatycznie, słuchało się fajnie. Płyta na tak.


A sama okładka to pop-artowe nawiązanie do Ogrodu Rozkoszy Ziemskich - Hieronima Boscha.

Running with Elton John [1974] - Caribou

Czego można spodziewać się po Eltonie Johnie, który wydał ponownie album koncepcyjny, całkiem progresywny, jak dla mnie (i dla wielu) najlepszy w karierze?

Tego, że pójdzie za ciosem? ... Absolutnie nie. Elton bawi się w sinusoidę, raz album ze wskazaniem na artyzm, raz na pop i przeboje. Raz trafia w gusta jednych, raz drugich. Czy są chaotyczne działania mające na celu przypodobać się wszystkim? Czy przemyślana strategia? A może plan na dojrzałego słuchacza, którym.... chyba jeszcze nie jestem.

Nie podoba mi się płyta Caribou. No nie podoba, ale szanuję. Płyta nagrana w studio o nazwie... Caribou, na ranczu w Colorado. Za dużo tutaj ameryki...


czwartek, 18 czerwca 2020

Running with Elton John [1973] - Goodbye Yellow Brick Road

Chciałbym zapamiętać ten trening bardziej niż inne. To był ten klasyczny "trening jak zawsze - trening jak nigdy". Wychodzisz z domu lekko przymuszony przez samego siebie, masz 15 km przed sobą, żar, powietrze stoi, choć w oddali zbiera się na burzę. Może wydarzyć się wszystko, muzyka może Cię wkurzać, możesz nerwowo liczyć każdy kilometr, możesz wymyślać sobie trasę aby zająć czymś głowę, aby tylko oszukać się choć na chwilę.

Ale możesz też zacząć kręcić kółka, możesz przestać patrzeć na zegarek i po prostu słuchać najlepszej płyty Eltona Johna jaką kiedykolwiek nagrał.


Goodbye Yellow Brick Road - godzina i piętnaście minut esencji earl grey'a z pierwszego parzenia. Jeżeli decydujesz się nagrać dwupłytowy album, musisz mieć ku temu podwód. Nie nie pamiętam, kto to powiedział, ale Goodbye Yellow Brick Road jest właśnie tym powodem. Gdyby ktokolwiek zapytał się mnie o najlepsze podwójne albumy wszech czasów wskazałbym na The Wall, The Lamb Lies Down On Broadway i właśnie siódmą płytę Eltona Johna.

Running with Elton John [1973] - Don't Shoot Me I'm Only the Piano Player


Elton John musiał mieć w sobie sporo gniewu, ale potrafił tkać z niego to co najlepsze. Gniew nie działał destrukcyjnie, ale był narzędziem do osiągania celów. Będąc niezbyt urodziwym młodzieńcem z angielskiego dobrego domu zamarzył sobie, że będzie gwiazdą muzyki. Talent i wrażliwość była darem. Praca była fundamentem. Ale było coś jeszcze. Spryt? Gniew?

Lekcja wyciągnięta z Your Song i Rocket Mana mówiła, że chwytliwe single się liczą. Lekcja z Madmana mówiła, że na progrockowe kombinowanie przyjdzie pora, kiedy jego status będzie już ugruntowany.

I wtedy powstała płyta Don't Shoot Me I'm Only the Piano Player. Płyta przebiegła i sprytna. Ulepszona wersja Honky Chateau. Płyta, która nie jest moim faworytem, która nie do końca jest moją muzyką, ale nie mogę też powiedzieć nic złego. Może poza tym, że po raz kolejny czuję się za młody.

I po raz kolejny jestem tak zafrapowany, że stawiam w głowie gwiazdkę z adnotacją: "koniecznie posłuchaj jeszcze kilka razy".

A gdzie jest ten spryt? W singlu Crocodile Rock. Wtedy, w 1973 roku nucił to cały świat. Jestem PEWNY, że każdy z Was zna ten utwór, ale mało kto ma świadomość, że nie jest to cover z lat 50-tych, ale jego autorem jest Elton John.


Running with Elton John [1972] - Honky Chateau


Wydany rok wcześniej "Madman..." okazał się najsłabiej notowaną płytą Eltona Johna. Szkoda... Elton poważnie to przemyślał i nie poszedł jeszcze głębiej w prog-rock, ale zrobił dwa kroki do tyłu i trzy do przodu, ale w trochę innym kierunku.

Honky Chateau jest tytułem zaczerpniętym od nazwy studia Château d'Hérouville we Francji. To studio musiało mieć niezły klimat, bo bywał tutaj i Dawid Bowie, Iggy Pop nagrał jedną płytę, Jethro Tull no i Elton John. Tę i dwie kolejne.

Ale choć album jest zwrotem w kierunku popu i poza tym jest bardzo wysoko notowany wśród krytyków - nie jest wcale łatwy w obiorze. Może dlatego, że nie do końca jest to "moja" muzyka, może dlatego, że brakuje mi tego prog-rocka z "Madmana...", a może po prostu jestem za młody na Honky Chateau ;)

Perłą tej płyty jest Rocket Man. Utwór niemal bliźniaczy do Space Oddity i opowieści o Majorze Tomie w wykonaniu Dawida Bowie. Podobno na koncertach Bowie czasami wplatał w swoje Space Oddity wers Oh no no no I'm a rocket man, więc coś musi być na rzeczy.

Dam temu albumowi z pewnością kolejne szanse.

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Running with Elton John [1971] - Madman Across the Water


Przebiegam wzdłuż plaży w Otominie, spoglądam na taflę, wyjmuję komórkę z pasa i zmieniam album na Madmana. Może nie do końca "across" ale "around". Obiegam jezioro, tak jak kilkadziesiąt, a może i kilkaset razy w życiu. Znam już chyba każdy korzeń i każdy zakręt na zachodnim wybrzeżu jeziora Otomińskiego.

W ostatnich dniach pogoda jest dosłownie w kratkę. Jeden dzień chmury, drugiego słońce i tak na przemian. Na biegi do 2h nie biorę picia i pierwszy raz w tym sezonie czuję znajome uczucie suchości w ustach. Wiem, że można spokojnie, bez wielkiego dyskomfortu biec jeszcze godzinę.

niedziela, 14 czerwca 2020

Running with Elton John [1970] - Tumbleweed Connection

Bałem się tego albumu. Przez ostatnie trzy lata chodziłem przy nim jak pies dookoła jeża. W całości nie posłuchałem ani razu. Puszczałem sobie 30-sekundowe fragmenty i przełączałem na coś innego. W teorii, to małżeństwo Elton Johna z country, i to takim barowym country... 20 lat temu nie do pomyślenia, że spojrzałbym na ten album. Ale już 15 lat temu pewne przymiarki bym czynił. Muzyka country jest szeroka jak cała Ameryka. Nie posiada jednej okładki a tysiące. Country to wszechświat do odkrycia.


Dzisiejsza niedziela zapowiadała się dobrze pod county. Słońce świeciło od 4-tej. O ósmej byłem już jak w połowie dnia, po inspekcji grządek, kawie, małym śniadaniu i dyskusji z żoną na temat mebli na taras. Ciepłe podmuchy wiatru unosiły sobotni kurz przy krawężnikach. Dobry moment na country. W drogę...

sobota, 13 czerwca 2020

Wymówki i zazdrość

Ten świat, który istnieje od ponad 4 miliardów lat jest sprawiedliwy. Każda sekunda jest równa innej, każdy metr jest takiej samej długości, a każda kilokaloria wymaga takiej samej pracy aby ją spalić.

Pośrodku jest głowa.

Z jej drugiej strony zaklinanie rzeczywistości. Wymówki na niebieganie, wymówki na ponadmiaręjedzenie. Już kiedyś przez to przechodziłem, kiedy biegając za mało i jedząc za dużo oznajmiłem, że bieganie mnie zawiodło. Od kilku miesięcy totalnie nie potrafię znaleźć rytmu. Jestem jak poluzowana guma w majtkach. Nawet nie pęknięta, bo pęknięcie motywuje do natychmiastowych środków naprawczych. Ja jestem poluzowany. Jedna dziurka na pasku. Ale druga powoli robi się też niewygodna. Fizyki nie oszukasz.

Z boku patrzy zazdrość. Najbardziej wkurza mnie Baranowski. Wkurza mnie, bo podczas kiedy ja obrażam się na sprawiedliwość fizyki dziejów, on robi mi pod oknem 36 z przodu na 10 km. I jeszcze pisze, że waga nie taka. Niestety Adam już nie pamięta, co to znaczy nie taka waga.

Kompozycja godna prawdziwego ogrodnika

Wkurza mnie też Dominik, bo ma rację. Stał z boku i zamiast mi powiedzieć, że naciągnąłem gumę w gaciach za mocno, to się patrzył i czekał aż sam to powiem. Tak naprawdę Dominik wkurza mnie bardziej niż Baranowski.

No i co?

Niestety wiem już, że świat jest sprawiedliwy. Świat metrów, sekund i kilokalorii. Nie można go ani zakląć, ani przekląć. Ale można w nim żyć i małymi krokami odrabiać stracony dystans i zapomnianą radość.

Być może za kilka dni napiszę post o tym, co można robić kiedy przestaje się na kilka tygodni biegać. Niestety będzie on tylko półprawdą. Bo niebieganie było tylko wymówką :)

Od wczoraj biegam z dyskografią Elton Johna. Będę ją opisywał tak jak kiedyś The Beatles, Queen czy Chrisa The Burga. Nie będę linkował na FB, bo zasada jest zawsze taka sama:

  • jeden post muzyczny na FB --> umiera jeden mały kotek --> odchodzi jeden fan

Running with Elton John [1970] - Elton John


Niecały rok po Empty Sky, w kwietniu 1970 roku Elton John wydaje swój drugi album. Wielu artystów tak nazywa swój debiut, po prostu imię i nazwisko. Niektórzy tak właśnie traktują drugą płytę Elton Johna. Choćby z tego powodu, że pierwsza płyta na rynku Amerykańskim ukazała się dopiero w 1975 roku.

Tak to wygląda z punktu widzenia kronikarskiego. Ale gdy potraktujemy tę płytę uchem i sercem, to dochodzimy do tego samego. Ten album to prawdziwy debiut. To już 100% Eltona Johna. Minęło kilka miesięcy a duet Elton&Bernie odnalazł swój styl i od pierwszych nut Your Song aż po The King Must Die stworzył 40 minut muzyki, przy której można biegać w gorący i wilgotny czerwcowy poranek, ścierać krople potu z czoła przy spokojnym biegu i układać słowa do tego wpisu.

Napisałem 100% Eltona Johna?

piątek, 12 czerwca 2020

Running with Elton John [1969] - Empty Sky


Kiedyś w kąciku pojawił się już Elton John. Tamten wpis mógłby być wstępem do najbliższej serii. Zacytuję sam siebie sprzed ponad trzech lat.


  • Przed erą świadomego słuchania muzyki zakodowałem dwa teledyski: I'm still standing i Nikita. Mało przystojny, niski koleś w śmiesznych okularach jeździ kabrioletem.
  • Na początku świadomego słuchania na szczyt listy przebojów programu III wdrapuje się fajna ballada - Sacrifice
  • Kilka lat później Dream Theater poświęca 10 minut na swoim albumie A Change of Seasons aby zrobić cover Funeral for a Friend/Love Lies Bleeding. Dream Theater wtedy uwielbiałem (to temat na osobny wpis w kąciku) ale zastanawiałem się po jakiego licha coverowali akurat Eltona Johna!? To był pierwszy znak zapytania i wskazówka aby przyjrzeć się kiedyś dokładniej płycie Goodbye Yellow Brick Road
  • Kolejne 5 lat później wpada w moje ręce płyta Eltona Johna - A Single Man. Wtedy dopiero po raz pierwszy słucham w całości jakiegokolwiek albumu tego pana i ... przekonuje się, że to raczej nie dla mnie. Takie tam popowe pioseneczki bez ładu i składu. 
  • W międzyczasie Elton John wydaje płyty Made in England i The Big Picture. Obie wyjątkowo sumiennie i z bardzo pozytywnym komentarzem prezentuje w swoich audycjach Tomasz Beksiński - guru art rocka i gotyku, człowiek, który mnie (i pół Polski) uczył słuchać Petera Hammilla, Legendary Pink Dots czy Sisters of Mercy. Pamiętam komentarze, że w czasach kiedy muzyka schodzi na psy Elton John wciąż dba o to, co w niej najważniejsze - czyli o melodię. Niestety kompletnie nie dałem się przekonać.

  • Przez pół życia miałem świadomość, że widzę tylko kilka puzzli, z których składa się cały wizerunek Eltona Johna. Trzy lata temu zacząłem to powoli zmieniać.

    Nie... nie stałem się ultra-fanem. Poznałem może 2/3 jego ogromnej dyskografii. Obejrzałem film. Fajny, ale nie tak fajny jak ten o Queen. Jednak z każdą kolejną płytą, z każdą piosenką, którą niby-znałem ale nagle odkryłem w niej coś więcej, zaczyna frapować mnie jak wyglądałby alternatywny, równoległy świat, w którym Robert Fripp dogaduje się z Eltonem Johnem i wspólnie tworzą wcielenie King Crimson, które niestety (albo stety) nigdy nie zaistniało.

    Są artyści, którzy w swoją pierwszą płytę wkładają pół swojego życia, 10 najlepszych kompozycji, jakie kiedykolwiek stworzyli i bardzo ciężko im przeskoczyć poprzeczkę swojego legendarnego debiutu.

    Są też tacy, którzy mieli ogromne szczęście, że po pierwszej płycie jakakolwiek wytwórnia dała im drugą szansę. Debiut Genesis? Nic innego jak zbiór pioseneczek. Pierwszy David Bowie? Tylko szaleniec powiedziałby, że to album przyszłego proroka wyprzedzającego gatunki. Nawet wspomniane King Crimson zaliczyło bardzo niespójny para-debiut pod nazwą Giles, Giles & Fripp.

    Pierwszy album Elton Johna to zdecydowanie ten drugi trop.

    Trzeba przez niego przebrnąć. Tak po prostu, bez uniesień. Wykształcony muzycznie chłopak, wokalista i pianista dostaje dobrego tekściarza, Berniego Taupina, studyjnych muzyków i wydaje album z piosenkami. Nic więcej. Nie ma tutaj nic co mogłoby być hitem, ani nic, bo mogło by skraść serce. Trochę rocka, trochę folku. Trochę klimatu Boba Dylana.

    Ale pamiętajmy, że to był 1969 rok. Płyta ukazała się w czerwcu. Kwartał przed In The Court Of The Crimson King. Rock progresywny miał wtedy wciąż twarz The Moody Blues.

    Na szczęście były to również czasy kiedy wytwórnie dawały drugą szansę.

    A tę Elton John wykorzystał jak mało kto.

    cdn...

    sobota, 16 maja 2020

    Nielegalne wyścigi

    To jeszcze nie ten etap, aby na biegi ustawiać się w sieci tor, ale może do tego dojdzie. Na razie są to raczej różne zamknięte grupy i fora gdzie jak masz układy to możesz zajrzeć i dowiedzieć się, gdzie planowane są ustawki.


    Takie biegi są też fajne z punktu widzenia kibica, bo na Eurosporcie od miesięcy lecą same powtórki, a liga białoruska nie należy do moich ulubionych. I właśnie w takiej roli (kibica) udałem się dziś na zbiornik Jasień, gdzie na dystansie jednego okrążenia (1 kilometra) mierzyli się ze sobą Antoni Antonio Poranny Biegacz Grabowski oraz Tomasz Tommi Bagins Bagiński.

    czwartek, 14 maja 2020

    Chodzę z dwiema dziewczynami jednocześnie


    Nie będę pisał tutaj o tym jakie funkcje ma Strava a jakich nie ma Endomondo i vice versa. Na pewno jest wiele takich, których jeszcze nie poznałem, a może nigdy nie poznam, albo poznam za 10 lat. Ważne aby się dogadywać i aby był dobry feeling.

    Ostatnio nie dogaduję się z Endomondo. Czasami robi mi ciche dni, albo wręcz ciche tygodnie. Chowa przede mną to co robią moi znajomi. Chowa moją aktywność przed moimi znajomymi. Mówią, że ma trudne dni, ale... te trudne dni trwają już całkiem długo i stają się jeszcze gorsze.

    Ale... przecież łączy nas tak wiele. Mam na Endomondo całą swoją historię, zdjęcia z podboju Helu, pierwszej Łemkowyny, Rzeźnika czy tysięcy porannych spacerów dookoła zbiornika. Słuchaliśmy razem tylu płyt...

    Strava gdzieś tam była od dawna, jednak zawsze obok. Kręciła głównie z kolarzami. No fajna, fajna ta Strava. Od lat słyszałem, że bawi się z nimi robiąc im rywalizację na segmentach. Ale ostatnio coraz więcej osób wspominało mi, że zaczęła umawiać się na randki także z biegaczami. I co więcej... była r.e.w.e.l.a.c.y.j.n.a.

    Czy my przypadkiem nie byliśmy już kiedyś na randce? Spojrzałem we wszystkie moja konta mailowe i okazało się, że byliśmy. Trzy razy kończyło się na jednym spotkaniu. Postanowiłem odnowić tę znajomość.

    No i skończyło się tak, że chodzę z dwiema dziewczynami jednocześnie. 

    Wie o tym tylko mój TomTom. Na szczęście jest lojalny i puszcza mi tylko oczko zrozumienia komunikując się w moim imieniu z dwiema dziewczynami jednocześnie. Ale czy ja zachowam taką samą lojalność jak TomTom? Z Endomodno byłem całe życie, ale... Strava jest taka fascynująca. Do niej pierwszej zaglądam kiedy kończę trening. Na jej powiadomienia wyczekuję z wypiekami na twarzy...

    Jak długo uda mi się utrzymać tę podwójną miłość w tajemnicy?

    niedziela, 10 maja 2020

    Małysz wracał na skocznię w Ramsau szukać formy i motywacji - ja biegam nad Radunię z Dominikiem


    Wbiło mi się to w głowę, że kiedy tylko nasz mistrz, nasz Orzeł z Wisły miał słabszy okres to chował się przed światem na skoczni w Ramsau i stamtąd wracał odmieniony.

    Ja jestem właśnie w takim okresie, w samo-rozprężającej się sprężynie, gdzie jeden "cheat" nakręca kolejny i szukam blokady, która sprawi, że zachowując kierunek zmieni się zwrot wektora mojej zmiany.

    wtorek, 5 maja 2020

    Quo Vadis Endomondo 2020?



    Jak ktoś słusznie zauważył, rok 2020 podzielony przez 5 daje liczbę... 404! Endomondo chyba wzięło ten symbol mocno do serca.

    czwartek, 30 kwietnia 2020

    Odkrywam moje gdańskie Iten od nowa


    Po raz pierwszy pętle dookoła zbiorników Świętokrzyska I i Świętokrzyska II  "gdańskimi Iten" nazwał Antoni po powrocie ze swojej kenijskiej przygody. Podchwyciłem to od razu. Iten - miasto w Kenii, mekka długodystansowych biegaczy, sprężyna w powięzi, czwartkowe fartleki...

    W ostatnich dniach widzę tutaj milion nowych twarzy. Domyślam się, że w większości to tutejsi mieszkańcy, którzy dbają o swoja higienę psychiczno-fizyczną i po prostu wychodzą biegać, jeździć, spacerować. Zgodnie z prawem, w maseczkach, w przepisowej odległości... Psy wyprowadzają swoich panów i pańcie, rowery wyprowadzają rowerzystów, a buty biegaczy.

    Ten milion nowych to tacy sami "rdzenni" mieszkańcy osiedla Pięciu Wzgórz jak ja w 2012 roku, kiedy pobiegłem po raz pierwszy. Mieszkam tutaj od 2006 roku i przez pierwsze 6 lat okrążyłem to bajorko nie więcej niż mam palców u jednej ręki. Mniej niż raz na rok. Przez kolejne okrążyłem je... milion razy.

    Bardzo przejmuję się swoją wagą.

    Bardzo przejmuję się swoją wagą. Nawet bardziej niż formą. U mnie waga i forma jest funkcją odwrotnie proporcjonalną. Im mniejsza waga tym większa forma. To niby oczywiste - do pewnego momentu. Znam ludzi, którzy biegają wolniej gdy są zbyt chudzi i muszą celowo nabierać trochę masy aby zyskać szybkość. Trochę im zazdroszczę... Ale u mnie jest to wciąż zależność liniowa - nie dochodzę do żadnych wypłaszczeń tego wykresu.


    Praca z domu, dzieciaki w domu, trzeba robić dwa obiady każdego dnia. Ten pierwszy - tak zwane drugie śniadanie częściej staje się obiadem, bo w szkole/przedszkolu jadły obiad, więc trzeba to jakoś zastąpić. A potem mijają 4 godziny i robi się drugi obiad.

    Ja nie mam silnej woli. Bardzo łatwo ulegam pokusom i to przymusowe pozostanie w domu, totalna zmiana harmonogramu dnia zburzyło moje pieczołowicie układane nawyki. Muszę nauczyć się ich od nowa.

    niedziela, 26 kwietnia 2020

    The new life starts here

    Czasy są dziwne, ale Adam Baranowski jest mi świadkiem, że tuż po ostatnim oficjalnym biegu, który odbył się w tym roku, czyli po TUT, napisałem mu, że mam ochotę odpocząć. Trochę mniej biegać, może nawet wcale. A co za tym idzie - mniej pisać.


    Cała energia miała pójść w przeprowadzkę. Jeszcze wtedy, na początku marca, nie sądziłem jak bardzo wielowątkowy to będzie proces. Planowałem tylko delikatne przestawienie priorytetów, na zasadzie takiej, że jak już przykręcę wszystkie gniazdka albo pomaluję szafkę i zrobię 5 kursów z kartonami z III piętra bez windy - to jeśli mi się będzie chciało biegać - to pobiegam, a jak nie to nie. Bez uczucia żalu, straty i niespełnienia...

    No ale w międzyczasie jebło. Bieganie stało się moralnie dwuznaczne. Slalom gigant między zakazami, zaleceniami i utrudnieniami. Każde wyjście - nie tylko nad zbiornik, ale nawet do sklepu wymagało zapoznania się z instrukcją obsługi.

    piątek, 3 kwietnia 2020

    Funkcja wykładnicza


    Funkcja wykładnicza określa nasze postrzeganie świata. Tak jest przez ostatni miesiąc. To, jak bardzo akceptujemy zmianę naszego życia w nowych okolicznościach można określić zadając sobie pytanie:

    -"Jak bardzo byłbyś zdziwiony gdyby do Biedronki wpuszczali po 12 osób w rękawiczkach?"

    Miesiąc temu: - WTF?
    Dwa tygodnie temu: - Nie ma się co martwić, makaron znów jest na półkach, a drożdże kiedyś też będą.
    Tydzień temu: - Może jednak warto kupić 12-pak na zapas? 
    Dziś: - OMFG, rękawiczka mi pękła jak naciągałem ją stojąc w deszczu przed kilkudziesięciometrową kolejką do Biedronki w dwumetrowych odstępach. 

    Nie wiem co będzie za tydzień a tym bardziej za miesiąc.

    piątek, 20 marca 2020

    Kącik biegowego melomana: Artur Rojek - Kundel


    Od kiedy tydzień temu przesłuchałem nowego Rojka chciałem rzucić się na recenzję tego albumu jak kundel na kość. Ale... im dłużej słuchałem, im dłużej układałem w głowie słowa tym bardziej zaczęła mnie przerastać. Bo ja nie jestem fanem Myslovitz ani Artura Rojka, ale ... z jakiegoś powodu bardzo go szanuję i cenię i nawet słucham sobie w ukryciu :)

    I nagle po 25 latach okazuje się, że ten nowy album jest taki bardzo mój. Taki idealny dla kategorii M40. Na skrajnych brzegach, ale wciąż i Artur Rojek i ja wpisujemy się dziś w tę kategorię. Moglibyśmy rywalizować o podium w lokalnych biegach :)

    Rojek biega. Nie trzeba czytać jego życiorysu na Wiki ani przegladać enduhuba. To słychać z tekstów na tej jak i wcześniejszych płytach. I nie chodzi tylko o pierwszy singel "Sportowe życie". W większość tekstów wkradają się przemyślenia, które mogą przyjść tylko podczas biegania, albo podczas kolejnej nawrotki na basenie. I myślę sobie wtedy, że to mój kolega biegacz. Rojek-mój-kolega-biegacz. I myślę też, że rozumiem o jedną płaszczyznę szerzej tę płytę niż ktoś, kto nie biega.

    czwartek, 19 marca 2020

    Locomotive Breath

    In the shuffling madess
    of the locomotive breath,
    runs the all-time loser,
    headlong to his death


    Kiedyś, dawno temu, wyobrażałem sobie, że mój blog to będą takie krótkie teksty, nie angażujące zbytnio  - ani mnie do napisania, ani potencjalnego czytającego do przeczytania. Zawsze lubiłem pisać, dlatego  poszedłem na Politechnikę hehe :) Pisanie jest wentylem. Uzewnętrznieniem kilku być może mało istotnych myśli. Zostawieniem śladu na własnej linii czasu.


    Miałem taki pomysł, aby głównym motywem tego bloga była muzyka. Chciałem pokazywać okładki płyt, przy których biegam i do nich tworzyć swoje codzienne historie. Tak powstał kącik biegowego melomana, w którym staram się aby muzyki było jak najmniej a znacznie więcej koincydencji, które tworzy ona w moich uszach na biegowych ścieżkach.

    Nigdy wcześniej nie było lepszych warunków do samotnego biegania ze słuchawkami na uszach po jak najmniej uczęszczanych ścieżkach. Chodniki są szerokie, można bez problemu mijać się w bezpiecznym odstępie. Nie trzeba się też ścigać z żadnym planem treningowym, nie trzeba robić interwałów, nie trzeba nabijać kilometraży...

    piątek, 13 marca 2020

    Niepokój i ulga

    Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Działajmy razem. Zostańmy w domu. Zachowujmy się rozsądnie. Niepokój przez ostatnie 2 tygodnie rósł logarytmicznie. Przeszliśmy przez pełne spektrum emocji.

    Odwołali nam bieg... i co dalej?  Na początku była negacja, potem śmieszkowanie, szukanie rozwiązań alternatywnych. Wszystkie biegi, na które się zapisałem padały jeden po drugim. Wczoraj nastała ostateczna ulga. Chyba zrozumieliśmy, że nie liczy się już kasa i to czy orgi zwrócą nam wpisowe (bo ich jeszcze stać) czy raczej będą przekładać bieg na bliżej nieokreśloną jesień. To jest kompletnie bez znaczenia. Bądźmy odpowiedzialni.



    W tym kontekście jakiekolwiek teksty mówiące o roszczeniach wobec organizatorów biegów o zwrot wpisowego to totalna małość ludzi, którzy o to roszczą. Nie każdego organizatora stać aby nam oddać pieniądze. Nasze wpisowe poszło w przygotowanie imprezy, która nie może się odbyć. Czułbym się totalnym ludzkim śmieciem, gdybym publicznie zaczął pisać o tym, że ktoś ma mi oddać pieniądze za wpisowe, które poszło na przygotowanie biegu, który się nie odbędzie.

    Musimy przerwać pas transmisyjny koronawirusa. Nie możemy się spotykać. Nie możemy przez nieokreślony jeszcze czas żyć jak żyliśmy. To nie jest dmuchanie na zimne. To jest dmuchanie na ciepłe.

    Jutro nie będzie parkruna. Nie będzie żadnych biegów w marcu i pewnie przez całą wiosnę. Wydaje mi się, że nie powinniśmy się nawet spotykać aby biegać w kilkuosobowej grupie. I kompletnie nie powinno nam to przeszkadzać. Bieganie to sport indywidualny. Sport dla introwertyków. A gdyby komuś doskwierała cisza, to mogę polecić bardzo dobre słuchawki i kilka ciekawych płyt :)



    czwartek, 5 marca 2020

    Dzik to forma wieprza


    1. Jestem zmęczony po 42km TUTa bardziej niż po 43km na urodziny w lutym.
    2. Jestem zmęczony po 42km TUTa bardziej niż po poddanym walkowerem w połowie dystansu Poznaniu jesienią.
    3. Zazdroszczę Katarzynie-Justynie-Zatorskiej-Radlińskiej jej przemyśleń po TUTcie na podium. "Koniec ścigania się, rywalizacji, nakładania na siebie presji. Będą cele, z tego nie zrezygnuję, ale rok 2020 będzie rokiem: Quality over quantity!"
    4. Ale po tym wszystkim okazało się, że zrobiła życiówkę na trasie i dostała puchar :) I nie wiem czego bardziej zazdroszczę.
    5. Biegowy Troll nie zrobił dziś fartleków, ale --> patrz punkt 1 i 2, więc w sumie mi to było na rękę. 
    6. Pobiegłem z Dominikiem dziś 7 km i tempo 5:30 min/km było dziś fajnym tempem konwersacyjnym. Giełda, start-upy, dieta, biznes i głupie teksty. 
    7. Nike Pegasus Shield są dość chujowe jednak. Mam je od Black Friday --> bo były tanie, ale nie przekonywały mnie: ciężkie, twarde zapiętki, mało elastyczne... ale próbowałem dać im szanse. Na TUTcie niestety załatwiły mi dwa paznokcie. Jak dla mnie to jakieś negatywne kuriozum. Przez ostatnie 8 lat wszystkim innym butom razem wziętym udało się załatwić mi jednego paznokcia łącznie. A teraz jedne Nike załatwiły mi dwa na jednym maratoniku. Rozmiar na 100% mój - to nie jest kwestia tego, że były na małe.
    8. Genesis ogłosiło trasę koncertową po Wyspach. To ostatni z "tych moich" zespołów, którego nie widziałem na żywo. Nie wiem co robić...
    9. Podglądam treningi Arsena Kanoniera - bo jak wszystko dobrze pójdzie to pobiegnę z nim taki  jeden bieg za kilka tygodni...
    10. A jak nie pójdzie, to wiecie... :
      • ja tylko treningowo biegłem,
      • kolka mnie złapała,
      • byłem dwa tygodnie na antybiotyku,
      • zrobiłem treningowy maraton dwa dni przed maratonem, więc ogólnie szacun, co-nie?
      • Baranowski mnie speszył, więc się posypało..
    Epilog: Michał Joszczak przesłał mi w ramach żartu wideo jak spałem po Sudeckiej 100. Tej drugiej kiedy ważyłem ~120 kg. Wyparłem ten epizod z mojego życia, ale ... tak było. Kurde, tak było, taki byłem i nie chciałbym być już nigdy więcej. 


    niedziela, 1 marca 2020

    TUT - Trójmiejski Ultra Track 2020 - 42 km+ cz2. Voyage of the Acolyte

    ciąg dalszy części 1


    Biegłem zbyt szybko. Nie byłem tego dnia gotowy na rozpoczęcie biegu w tempie ~4:30. Czułem to  po oddechu i po samopoczuciu. Nie było w nim nic ze spokoju jaki towarzyszył mi w czasie Poniewierki czy na Maratonie Gdańskim. Ale nie chciałem też zacząć za wolno i utknąć jak wagonik w przydługim składzie (jak np. na Rzeźniku).

    sobota, 29 lutego 2020

    TUT - Trójmiejski Ultra Track 2020 - 42 km+ cz1. The Gunner's Dream


    Było to tak:

    Przyczaiłem się. Zapisałem się na TUT 42+ czyli taki maraton po lesie +-1100 m. Chciałem na 68 ale nie było już miejsc. 42 też mnie kręciło, bo od czasów Maratonu Mazury (6 lat temu) nie pobiegłem takiego klasycznego maratonu w terenie. A w tym przypadku 1100 m do góry i w dół to nie tylko zwykły teren ale przewyższenia podchodzące pod Beskid Niski. W Trójmieście oczywiście, bo Gdańsk-Sopot-Gdynia to kalejdoskop biegowych tras.

    Trenowałem pilnie cały styczeń. Osiągnąłem formę i wagę jakiej mój domowy sprzęt pomiarowy nie pokazywał nigdy. Pobiegłem swój urodzinowy maraton trzy tygodnie temu i czułem moc. Chciałem walczyć o TOP10. Byłem pewny, że taki wynik jest w zasięgu.

    Dwa dni później leżałem w łóżku z anginą. Antybiotyk i 14  dni bez biegania. Forma poszła w dół, a waga w górę.

    - Oddaj pakiet - poradził Adam Baranowski

    wtorek, 25 lutego 2020

    Bieganie to trucizna

    Jeżeli ktoś uważa, że bieganie jest przyjemne, to jestem w stanie z nim dyskutować i wytłumaczyć mu, że po prostu to sobie wmawia. Tak samo jak ja wmawiam to sobie. W bieganiu przyjemne są bardzo bardzo nieliczne chwile. Ale generalnie jest to niewdzięczna orka, która owszem daje coś dobrego w długoterminowym kontekście, ale zwykłej codzienności to trucizna, która męczy i ciało i duszę.


    Każdy kto biega przyjmuje pewną tezę, że bieganie jest zajebiste, z tego samego powodu z identyczną zajadłością będzie bronił marki swojego samochodu (że się absolutnie nie psują i nic nie palą) czy systemu operacyjnego. Z biegaczem ciężko dyskutować.


    niedziela, 16 lutego 2020

    Me and The Legendary Pink Dots [Gdańsk 13.02.2020]

    The Legendary Pink Dots 13.02.20 fot. Oskar Szramka

    Nie udało się przebiec całej dyskografii The Legendary Pink Dots. Nie udało się również tych milestonów, które sobie założyłem. Skończyłem ledwie na czterech płytach i rozłożyła mnie choroba, która wyłączyła mnie z biegania na ponad tydzień.

    Czwartkowy koncert miał dwa oblicza. Oba mieszały się ze sobą kilkukrotnie w każdej sekundzie. Z jednej strony to było to nowe LPD, którego dyskografii nie śledzę z wypiekami na twarzy od 15 lat. A z drugiej ten sam zespół, który wytatuował trwałe, niezmywalne ślady na mojej duszy w trakcie muzycznego dojrzewania.

    sobota, 8 lutego 2020

    Roaring forties

    Formułę tego biegu wymyśliłem kilka tygodni temu czytając jakiś artykuł na wykopie. O grogu. Grog kojarzy się z piratami, prawda? A dla mnie mieszanka wody, rumu, cytrusów i korzeni wydała się czymś idealnym w zastępstwie grzanego wina, które towarzyszyło moim 42 urodzinom. Podawana na ciepło, w papierowych kubeczkach wprost z termosu ukrytego w bagażniku na parkingu przy szlabanie przy dużym bajorku.

    Tylko problem był taki, że do samego końca nie wiedziałem czy ten bieg się odbędzie. 43 kilometry na 43 urodziny w pętlach 1,3  km. Miałem wczoraj 1000 spraw na głowie i żadnej pewności czy się z nich uda mi wygrzebać. Przygotowałem dzień wcześniej wpis z zaproszeniem... ale nie opublikowałem go. Czekałem do momentu aż będę pewny... No i tak czekałem do... 16:15. Puściłem go kwadrans przed startem. Where is a will there's a way.

    Na start przyszedł tylko Porucznik Dan, czyli Dominik. Ja włożyłem swoją forrestową czapeczkę i odcumowaliśmy naszą dwu-osobową watahę od brzegu.


    piątek, 7 lutego 2020

    Ahoj kapitanie! 43 lata na horyzoncie!


    Było to tak: w 17-tym wieku na żaglowcach Royal Navy podawano marynarzom piwo. W ramach codziennego przydziału. Przecież to absolutnie normalne, że nikt nie chciałby zostać marynarzem, jakby nie dostał w ramach wynagrodzenia kufla (lub kilku) piwa dziennie. Ale wtedy też coraz większą popularność zyskiwał rum, czyli trunek znacznie mocniejszy niż piwo. Marynarze się jednak wycwanili - od poniedziałku do czwartku chomikowali dzienne racje rumu (około połowa pinty, czyli mniej więcej objętość klasycznej puszki coli) aby w weekend pójść w długą, czyli obalić wszystko na raz i puścić luzem szoty foka i szoty grota nie wspominając o spinakerze.

    Nie było to dobre dla żeglugi. Dlatego w roku 1740 admirał Vernon zdecydował, że pół pinty rumu będzie rozwadniane kwartą wody (czyli niewiele ponad 1 litrem) a do tego będzie dodawany sok z cytrusów (limonki, cytryny, pomarańcze), cukier i przyprawy (np. cynamon).

    W ten sposób powstał grog. Ponieważ północne angielskie morza były deszczowe i zimne, woda do rozwadniania rumu była gorąca, a powstały napój aromatyczny i rozgrzewający. Nie było sensu go chomikować - trzeba było wypić od razu.

    Był jeszcze jeden plus dodatni całej tej sytuacji. Cytrusy zawierają witaminę C, która uchroniła angielskich marynarzy przed szkorbutem. Francuzi, w przeciwieństwie do Brytyjczyków, w tym samym czasie zamienili wino (zawierające witaminę C) w brandy, które tej witaminy już nie zawiera i tym samym nieświadomie zaorali się i dostali szkorbutu.

    Dochodzimy do sedna:

    Jeżeli nie chcecie dostać szkorbutu, trzeba pić grog, czyli rozwodniony wrzątkiem rum zmieszany z cukrem i cytrusami. Przygotowałem dla Was kilkulitrowy termos takiego specjału i chcę go Wam zaserwować na wysokości mety parkruna przy zbiorniku Świętokrzyska II.

    Będę tam biegał między ~16:30 a ~20:30 robiąc 43 kilometry w pętlach na cześć 43 lat, które są tuż tuż na horyzoncie. No chyba, że się rozmyślę i zamiast 43 km szybciej przybiję do jakiegoś nieznanego lądu :)

    Piątek 7 lutego 2020 - meta parkruna, zbiornik Świętokrzyska II - godziny 16:30-20:30. ZAPRASZAM!!

    czwartek, 6 lutego 2020

    Kenijski fartlek #2 - objawienie introwertyka

    To było dopiero drugie spotkanie w tej formule, a czuję jakby ten trening był wpisany w mój tygodniowy "time table" od zawsze. Fartlek w stylu kenijskim, prowadzony przez Antoniego, który podpatrywał mniej więcej rok temu o tej samej porze jak to wygląda w oryginale.

    Temperatur kenijskich w Gdańsku nie mamy, ale nie ma też takiej opcji, aby Urubko uznał nasze bieganie jako zimowe. Ciężko powiedzieć, czy jest to późne jesienne, czy wczesne wiosenne, ale można biegać w bluzie lub na krótko. Wielkiej różnicy nie ma.


    O ile tydzień temu biegaliśmy tuż po ulewie i kręciliśmy tylko kółka po dużym zbiorniku, tym razem zapuściliśmy się na pełne ósemki duży-mały staw. Były kałuże, było szybkie bieganie po nierównym terenie i było nawet kręcenie w odwrotnym kierunku niż parkrun. A takie szybkie bieganie w półmroku w tempie 3:20 min/km tuż za czyimiś plecami to trochę jak gra w ruletkę. Nie ma szans aby zabezpieczyć się przed skokiem w środek kałuży albo zrobieniem półkroku na nierówności na pół-ugiętym kolanie. Pierwsze szybkie kółko na małym zbiorniku biegłem za Antonim i to był błąd, drugie za Baginsem i w tym wypadku - widoczność była o wiele lepsza ;)

    środa, 5 lutego 2020

    The Legendary Pink Dots - cz 4 - 9 Lives To Wonder


    Miałem wczoraj trochę gorszy dzień na bieganie. Odstawiłem rodzinę na basen i zamiast samemu wskoczyć do wody postanowiłem trochę pobiegać robiąc jak za dawnych lat pętelkę do zbiornik Jasień i z powrotem.

    W słuchawkach 9 Lives To Wonder. Rok 1994. Mój numer jeden. Najlepsza płyta The Legendary  Pink Dots z setek pozycji w ich mega-różnorodnej dyskografii. Ale nie biegło mi się dobrze. Tempo w porządku, oddech w porządku, ale gdzieś płynąłem obok muzyki. Na chwilę  nawet się zatrzymałem, popatrzyłem na zbiornik, zebrałem myśli i pobiegłem dalej.

    Strasznie żałuję, że nie udało mi się uczestniczyć w trasie koncertowej w tego albumu. Grali chyba tylko we Wrocławiu. Na swój pierwszy raz z LPD na żywo musiałem czekać jeszcze 2 lata i trasę From Here You'll Watch The World Go By, ale o tym będzie jeszcze szansa napisać.

    9 Lives To Wonder. Dostałem tę płytę w prezencie na gwiazdkę w 1994 roku. Płyty, które poznawałem w Święta mają w sobie coś więcej. Ten bonus to absolutnie spokojny, pozbawiony innych rozpraszaczy czas, kiedy mogę tylko słuchać, przez długie godziny, jak nastolatek zamknięty w swoim pokoju na kilka dni.

    To jest płyta pełna melancholii i spokoju. Jedna z tych, na których jest bardzo dużo akustycznych brzmień. Ale to album nagrany w chyba najlepszym składzie Kropek. Choć nie ma już skrzypiec, to poza liderami grupy: Ka-spelem i Silvermanem gra tutaj Ryan Moore (bas, perkusja) Martijn de Kleer (gitary) i Niels van Hoorn (słynny łysy saksofonista).

    Jeżeli miałbym wymienić ulubione utwory z tej płyty, lista dokładnie pokrywała by się z tą z tyłu okładki. To jeden z moich "albumów życia".

    (na okładce jak się przyjrzeć, jest autograf Edwarda Ka-spela)

    poniedziałek, 3 lutego 2020

    The Legendary Pink Dots - cz 3 - Any Day Now

    Trochę nie chciało mi się słuchać dziś tej płyty. Może dlatego, że słuchałem jej jakoś 2-3 tygodnie temu? A może po prostu nie chciało mi się dziś biegać i kilka razy przeszło mi przez myśl, aby sobie ten poniedziałek odpuścić... standardowa rozterka.

    Ale nawyk zwyciężył. Stanąłem przed blokiem i zaczerpnąłem kilka haustów zimnego, wilgotnego powietrza. W uszach swoją melodię rozpoczął album Any Day Now z roku 1987. Pobiegłem nową ścieżką w kierunku SP12, następnie kilometr do małego zbiornika... Wydawało mi się, że latarnie są wszędzie, ale... ten kawałek biegałem tylko w dzień. Przypomniało mi się, że jeszcze trzy sezony temu nie było ani jednej latarni na zbiornikach i każdego dnia pruło się na pamięć prosto w ciemność.



    Any Day Now to jedna z tych płyt, które znam co do nuty. Pamiętam, że ta płyta dotarła do mnie dokładnie tego samego dnia, kiedy finalnie udało mi się złożyć swój pierwszy komputer. Pentium 75 i Windows 95. Szaleństwo!! Przez kilka dni spałem po 1-2 godziny. Oczywiście grałem w Doom II i słuchałem w pętli Any Day Now. Jak zombie. Każdy dźwięk najpierw wszedł w moją podświadomość...

    Any Day Now to jeden z tych albumów, na którym Różowe Kropki dbają o bardzo syntetyczny aranż. Nie ma tutaj długich psychodelicznych odjazdów, to jest płyta bardzo precyzyjna, bardzo czysta. Jeżeli miałbym mówić o gatunku, to na pewno nie byłby te wymienione w wiki. To nie jest rock gotycki, ani rock psychodeliczny czy eksperymentalny. To jest popowa elektronika zmieszana z rockiem progresywnym. To chyba jedyna płyta LPD, gdzie aranże czasami pobrzmiewają Alanem Parsonsem (naprawdę to słyszę!) zmieszanym z późnym Kraftwerk.

    Na żadnej innej płycie Kropek kompozycja, precyzja wykonania i aranż nie stały tak wysoko. Powiedziałbym, że wręcz ponad klimatem - który w 95% innych wydawnictw był zawsze na pierwszym miejscu. Przez cały album elektronika miesza się z brzmieniem skrzypiec, saksofonu, trąbki czy pianina. Ciężko mi znaleźć jakikolwiek inny choć trochę podobny album do Any Day Now.

    Z tej płyty pochodzi Neon Mariners, z motywem przez lata rozpoczynającym Trójkę pod Księżycem, którą prowadził Tomek Beksiński. Na tej płycie jest jedna z moich ulubionych piosenek LPD w całej karierze, ta najbardziej progresywna - Waiting for the Cloud.

    I pomyśleć, że miałem wątpliwości czy pójść pobiegać...


    sobota, 1 lutego 2020

    The Legendary Pink Dots - cz 2 - The Golden Age


    Może to się wydać lekko dziwne, ale pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy gdy myślę o albumie The Golden Age jest taka:

    Stoję na skraju skarpy ogródka moich rodziców w domu w Łęgowie. Właśnie wróciłem ze szkoły, autobusem z Gdańska. Przez całą drogę słuchałem w walkmanie nowo nabytą kasetę z tytułową płytą. Kasetę tę wydało SPV Poland. Obok The Maria Dimension to pierwsze oficjalne wydawnictwo The Legendary Pink Dots w Polsce. Album z 1989 roku.

    Jestem po pierwszym przesłuchaniu. To oznacza, że dwa razy zmieniałem kasetę w walkmanie (nie stać mnie było na taki z funkcją auto-reverse). I stoję i patrzę w tym majowym słońcu na rosnące warzywa w ogródku moich rodziców. W uszach The More It Changes. Totalny mindfuck. Dwa kompletnie różne światy.

    Uwielbiam The More It Changes. Na każdym albumie kropek szukam takich bezpretensjonalnych piosenek. Takich zwykłych, które można puścić swojej dziewczynie i zgrają się z tłem jako fajne ballady, a dla ciebie będą czymś więcej. Mogę słuchać tego w pętli bez końca.

    Burzliwe zmiany nie wpływają na rzeczywistość na głębszym poziomie, a wręcz cementują status quo. O tym jest właśnie ta piosenka.

    The more it changes the more it stays the same

    Cały album był dla mnie jak pierwsze świadome wprowadzenie do uniwersum legendarnych różowych kropek. Tutaj żadne słowo, żadna aluzja nie jest przypadkowa. Tutaj jest pierwszy z poznanych przeze mnie hoteli: Hotel Noir, jest pierwsza piosenka o Lisie - Lisa's Sepatarion. Te tematy będą powracać, powtarzać się na różnych kolejnych oraz poznanych przeze mnie wcześniejszych płytach kropek.

    The Golden Age to drugi album LPD jaki poznałem. Moja miłość do tego zespołu stawała się obsesją... Słuchałem tej płyty w trakcie dzisiejszej rozgrzewki przed parkrunem. Nie straciła nic.

    parkrun Gdańsk Południe #188


    Obudził mnie telefon punkt 7:00 i prosto z głębokich otchłani Orfeusza zostałem wrzucony w wiążącą rozmowę inżynieryjną, gdzie musiałem dodawać, odejmować i mnożyć. I nie był to alarm-budzik z sekwencją zdarzeń, które trzeba wykonać aby go wyłączyć (Antoni taki ma!) ale real life.

    No dobra, skoro już wstałem i uruchomiłem mózg, a co więcej moja żona wstała, to może... to jest dobry moment aby na spokojnie porozmawiać z żoną o wszystkim i o niczym?

    - Nastawię kawę i pogadamy co?
    - OK!

    Młynek zmielił ziarna na dwa kubki. Woda powoli zaczęła przelewać się przez filtr. Usiedliśmy na kanapie i ...

    - MAAAAMAAAA!!! 

    No to sobie pogadaliśmy. No to dzień jak co dzień. To ile mam tych jajek wbić na patelnię, bo na pewno nie dwa? To może ja już pójdę pobiegać...

    piątek, 31 stycznia 2020

    The Legendary Pink Dots - cz 1 - The Maria Dimension


    Cofam się w przeszłość 25 lat. I słyszę pytanie, na które uwielbiam odpowiadać:

    - Jakie są Twoje ulubione zespoły?
    - Pink Floyd, The Sisters of Mercy, King Crimson, Genesis, Van Der Graaf Generator, The Legendary Pink Dots... - wymieniać dalej?

    2/3 moich muzycznych fascynacji pochodzi z audycji Tomka Beksińskiego. Tak było również wiosną 1991 roku. Byłem uczniem 8-mej klasy szkoły podstawowej w Łęgowie i pamiętam dokładnie ten moment. Przy wieży marki Sanyo spędzałem niedzielny wieczór słuchając radia. I nagle zaczęło mnie coś hipnotyzować. Dziwny wokal kryjący cierpienie i niespotykaną melodykę skrytą za elektronicznym tłem. Cóż to za zespół? Zastygam czekając na jakąkolwiek informację.

    - The Legendary Pink Dots i pierwsza część płyty The Maria Dimension - ogłasza Tomek Beksiński - za tydzień w Wieczorze Płytowym posłuchamy części drugiej, ale już teraz mała zapowiedź - utwór  "Belladonna".

    Tydzień później czekałem z kasetą C90 przy magnetofonie aby w odpowiednim momencie włączyć REC.

    Druga część płyty. Od zapowiedzianej Belladonny aż po Crushed Velvet.

    I te słowa Tomka, które mam do dziś nagrane na kasecie.

    To był 17 marca 1991 roku. Ktoś zgrał te słowa. Można posłuchać ich tutaj. I ta zapowiedź Yes - Tormato... do dziś nieodłącznie kojarzy mi się z LPD.

    * * *

    Oszalałem na punkcie tej "połówki płyty" nagranej na kasetę. Zacząłem obsesyjnie wyłapywać z audycji Beksińskiego jakiekolwiek inne wzmianki o Legendary Pink Dots. Nagrywałem na kasety pojedyncze utwory starając się wynotować w opisach z jakich płyt pochodzą. 

    Szansa aby nagrać całą płytę z wypożyczalni płyt CD? Żadna! Nikt nie miał Różowych Kropek w Trójmieście. Internet? Pierwszy raz miałem się z nim spotkać dopiero za 4 lata na Politechnice Gdańskiej. To był ten cudowny, spokojny świat, kiedy najbardziej skomplikowaną elektroniką jaką posiadało się w domu był odtwarzacz CD...

    Słuchałem tej połówki płyty z kasety do upadłego. Marzyłem aby kiedyś móc kupić sobie oryginalny CD. Kumulowałem w sobie miłość do kropek i w końcu udało mi się znaleźć odpowiedniego dealera: sklep Music Man na Garncarskiej obiecał mi sprowadzić ten album. 

    Ten dzień kiedy odebrałem The Maria Dimension. 
    Ten dzień kiedy absolutnie nikt nie wiedział dlaczego czuję się królem domu, podwórka, osiedla i całej wsi. 
    Ten dzień, kiedy nawet jak ktoś by się dowiedział, to tylko wzruszyłby ramionami.
    Ten dzień kiedy posłuchałem tej płyty w całości, z własnego oryginalnego nośnika, kiedy mogłem powąchać okładkę i zakochać się we wzorach na krążku...

    Fanem byłem już od dawna. Tego dnia dnia stałem się wyznawcą.

    c.d.n.

    * * *

    [13 lutego The Legendary Pink Dots zagra w Drizzly Grizzly w Gdańsku, będzie to mój mniej więcej 15-sty koncert LPD, na którym będę. Z tego powodu biegając odświeżam historię swojej miłości z legendarnymi różowymi kropkami na uszach]


    RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

    czwartek, 30 stycznia 2020

    Kenijski fartlek #1 nad gdańskim Iten



    - TRZYDZIEŚCI SEKUND!! 

    To krótko i długo. Niby niewiele, ale jednak jeszcze trochę.

    - JESZCZE PIĘTNAŚCIE SEKUND!! - odlicza Antoni.

    To już naprawdę niewiele, uda się, bez zwalniania, razem z grupą. Odliczam po cichu razem z Antonim.

    - PIĘĆ, TRZY, JEDEN!! PRZERWA...

    niedziela, 26 stycznia 2020

    Vaporfly Nike - doping technologiczny?

    fot: Tomek Bagiński (tommibagins.pl)

    Jestem fanem Roberta Kubicy i ze smutkiem oglądałem ostatni sezon F1 patrząc jak walczy o honor swoim złomkiem od Williamsa. I w mojej głowie, podobnie jak w milionach innych pojawiała się smutna myśl: "gdyby wsadzić go do Mercedesa, to by innym pokazał jak się jeździ!"

    Czy za kilka lat podobne zdanie padnie w kontekście biegania? Brzmi to trochę jak futurystyczny świat z Odysei Kosmicznej 2001 (o shit! to była projekcja na 19 lat temu!). Ale wyobraźmy sobie, że nie następują żadne regulacje techniczne ciała lekkoatletycznego i po sub2h w laboratoryjnych warunkach rozpoczyna się wyścig zbrojeń.

    W tej chwili Nike zbiera całą pulę. Marketingowo zostaliśmy rozegrani jak lemingi. Nike zrobiło buta, który dodaje nam teoretycznie kilka sekund na każdy kilometr poprzez odzyskiwanie energii sprężystej przez zaszytą w bucie płytką węglową. Ale uwaga! Ten but odzyskuje te kilka sekund tylko przez 200 mil. Chcesz bić rekordy? Kupuj nowe Nike na każdy maraton!!

    Parkrun Charzykowy #100


    100-tny parkrun w Charzykowach został poprzedzony wspomnieniem Pana Zbyszka Wiśniewskiego, który zmarł 15 stycznia przeżywszy 83 lata. Pan Zbyszek biegł tutaj 64 razy i osiągał absolutnie wyjątkowe rezultaty patrząc przez współczynnik wieku.


    Biografia Pana Zbigniewa jest wyjątkowa. Ale jedna notka, spośród tych, które można znaleźć w internecie brzmi tak: "Pierwszy maraton Wiśniak przebiegł w wieku 58 lat. W 2000 roku w Dębnie pobił swoją życiówkę i rekord Polski w maratonie w kat. 60-64 lat. Pokonanie ponad 40 km zajęło chojniczaninowi zaledwie 2 godz. 55 min. i 11 s."

    Każdy, kto będąc 20-30 lat młodszy i odbił się od ściany próbując złamać 3 godziny, przyklęka na jedno kolano, spogląda w górę i wyszeptuje: "Panie Zbigniewie, szacunek!"

    środa, 22 stycznia 2020

    Szukam kilometrów

    Mam cały czas w głowie tekst Krzyśka Dołęgowskiego o tym jak przygotowywał się  do 6xBabiej. Udało się mu jako pierwszemu w historii zrobić go w limicie. A cały pomysł był banalnie prosty i z pewnością znany i wypowiadany wcześniej przez wielu. Chodziło o to, aby trenować na takich trasach, na których będą zawody. Jeżeli 70% czasu ma spędzić na ostrych podejściach - to powinien przez 70% czasu trenować właśnie ostre podejścia. Jeżeli trasa nie ma w sobie ani kilometra płaskiego - trenowanie po płaskim kompletnie mija się z celem.

    Mój najbliższy start to TUT (Trójmiejski Ultra Track). Trasa 42 km+ bo na tę dłuższą nie zdążyłem się zapisać. Chcę pobiec ten bieg na maksa. Na pewno nie treningowo i nie krajoznawczo. TPK znam dość dobrze i zwiedzać nie muszę.

    niedziela, 19 stycznia 2020

    Powrót z Rewy - historia prawdziwa

    To nie jest wpis tak epicki, jak ten o drodze na ŁUT150. Niech tytuł was nie myli. To nie jest Kac Vegas 2 w historii wypraw na biegi ultra.


    To jest zwykła niedziela, która zaczęła się TAK.

    * * *

    Michał Joszczak's challenge "Patrick LE BORGNE vs the rest of the world"

    Uwielbiam robić żarty moim dzieciakom. Jednym z moich klasyków jest śledzenie identycznego samochodu jakim sami jeździmy. Kiedy przypadkiem w trakcie drogi ze szkoły/przedszkola/basenu etc trafimy na drodze na identyczny model czarnego peugeota zaczynam go śledzić i krzyczę do dzieciaków:

    -"Aaaaaaaa!!! Widzicie?! Ktoś ukradł nam peugeota!!! Jedziemy za nim!!"

    Kilka razy dały się nabrać, ale teraz doskonale wiedzą o co chodzi i mówią do mnie:

    -"Taaato, przecież my jedziemy naszym peugeotem, więc nikt nam go nie ukradł"

    Ale taka jest tradycja. Jak trafimy na identyczny egzemplarz na drodze, to go śledzimy i czasem nawet zajeżdżamy aż pod samą biedronkę, parkujemy obok, po czym krzyczymy "oddawajcie naszego peugeota!!".

    Taka jest tradycja.

    I tutaj następuje ciąg dalszy. Staram się jak mogę wytłumaczyć moim dzieciom na czym polega fenomen filmów z czasów PRL. To jest awykonalne. W każdym razie, tradycja to jest coś takiego, że kiedy ktoś ukradnie nam wóz, to musi oddać ... samolot. Taka jest tradycja. Ekstradycja.

    I od jakiegoś czasu moje dzieciaki kiedy widzą na drodze identycznego peugeota to krzyczą do niego: "eeeeeejjj! ukradłeś nam samochód! oddawaj samolot!"


    sobota, 18 stycznia 2020

    Parkrun Gdańsk-Południe #186 - Setka Baginsa


    Dziś był BIEG! Patrząc ze statystycznego punktu widzenia osiągnięto czwarty i piąty najszybszy wynik na tej trasie. Dwóch Tomków B. pobiegło w 16:51 i 16:55. Biorąc pod uwagę tylko tzw "naszych" to wyniki są na podium (drugi i trzeci).

    [Dwa najszybsze należą do "gości" z wysp. Jonathan ESCALANTE-PHILLIPS Ben HAGUE złamali 16 minut]

    Jak do tego doszło - ja nie nie wiem, ale na pewno dowiemy się niedługo na blogu Tommiego Bagginsa. Ja nawet ogólnie nie wiem co się wydarzyło, bo nie widziałem ani sekundy tej rywalizacji. Nie starałem się podpiąć nawet na 500 metrów, stanąłem w środku stawki i chciałem sobie pobiec na 24-25 minut. Miałem w nogach już 45 minut rozgrzewki (?) oraz około 100 km uzbieranych w ciągu ostatnich 5 dni. Ale parkrun rządzi się swoimi prawami.

    piątek, 17 stycznia 2020

    Kącik biegowego melomana: Patti Smith - Horses

    Są takie albumy, które kiedyś weszły tak mocno, że ciężko do nich wracać. Brzmi paradoksalnie, ale to właśnie czułem przez długie lata do debiutu Patti Smith - Horses [1975].


    Kiedy miałem naście lat równolegle zgłębiałem całą szeroką amerykańską scenę "psychodeliczną" (to oczywiście względne pojęcie), ale łapie się tutaj wszystko od The Doors, poprzez Janis Joplin, Hendrixa, Jefferson Airplane  aż po folkowego i poetyckiego Dylana. Z drugiej strony byłem fanem bajkowo-matematycznego art-rocka z wysp brytyjskich: Genesis, Van der Graaf, King Crimson...

    Freestylowe kilometry

    "Dużo freestylowych kilometrów, freeplan biegowy dają podstawy do tego, żeby stwierdzić, że jaki będzie ten rok, tego nie wie nikt"


    To cytat z komentarza, który Marcin zostawił pod moim ostatnim mini-postem o podsumowaniu roku. Bardzo mi się spodobał, bo w pigułce oddaje dokładnie to co mam teraz w głowie. Nie chcę i wręcz nie jestem w stanie podjąć żadnego konkretnego planu biegowego. Nie mogę nawet powiedzieć, że wróciłem do korzenia biegania, bo wtedy biegałem po to aby schudnąć. Teraz nawet tego nie muszę. Myślenie o rekordach to być może dopiero odległa wiosna. Naprawdę nic nie zmusza mnie do zakładania butów, a jednak zakładam je z ogromną przyjemnością.

    środa, 15 stycznia 2020

    Najkrótsze podsumowanie roku 2019

    Blokuje mnie to podsumowanie. Nie mam weny aby je pisać. Dwa razy się  już zabierałem, mam nawet napisane już takie chronologiczne podsumowanie pierwszego półrocza, ale dokończenie i publikację odłożę na nigdy. Kompletnie nie czuję tego wpisu, tego podsumowania. I chyba dopiero teraz doszło do mnie dlaczego...

    Wmówiłem sobie, że był to najlepszy rok w moim życiu. Wydarzyło się po prostu w chuj rzeczy: zwycięstwo na parkrunie, 18 z przodu na 5 km, 39 na 10 km, połówka poniżej 1:30, maraton sub 3:15, do tego fajne biegi wyjazdowe, "mistrzostwo Włoch" w biegu osób bez zaświadczenia lekarskiego na 5 km między winnicami, Rzeźnik... Moje wszystkie życiówki mają datę 2019.

    Ale tak naprawdę, tak w głębi siebie naprawdę nie uważam, że ten rok był jakiś lepszy niż inne. Oczywiście, że efekty cieszą. Z całą pewnością zapamiętam mnóstwo chwil. Ale nie były one ani szczególnie lepsze, ani bardziej wartościowe niż te, które przeżywałem wcześniej bądź liczę, że jeszcze przede mną.

    Może z wyjątkiem tej jednej, tej kiedy naprawdę się wzruszyłem.

    Dokładnie tej:



    Wspominam to podium dość często. Czasami nawet wyszeptam sobie cichutko pod nosem: "oooo mamo, ale to było zajebiste..."


    Ten rok będzie na pewno inny. Jeszcze do końca nie wiem jaki, ale czuję, że mam trochę inaczej w głowie. Zobaczymy...


    niedziela, 12 stycznia 2020

    Bieg vs marsz - czyli pierwsze podsumowanie roku 2019

    Kilka dni temu chodząc całą rodziną po "IKEI" zostałem oddelegowany aby zanieść torby do samochodu i wrócić. Nikt nigdzie się nie spieszył, nikt mnie nie popędzał. Co więcej, taki czas kiedy mogę po prostu przejść się z torbami na parking to czysty relaks, chwila odpoczynku, "chwila dla Ciebie". Tak to wygląda z perspektywy pięcioosobowej rodziny.  Ale zamiast spokojnie iść, zacząłem biec.

    Kiedy po prostu idę mam wrażenie, że świat obok porusza się za wolno. Chodnik pod nogami naśladuje efekt slow motion. Czuję się niekomfortowo, czuję niepokój, czuję się źle.

    Dobiegłem do auta. Wrzuciłem torby do bagażnika i również biegiem obrałem azymut na dołączenie do reszty rodziny. I kiedy tak biegłem ubrany w granatowy sweterek zacząłem się zastanawiać czy więcej kilometrów pokonuję marszem czy biegiem?

    Arytmetyka była dość łatwa. Wyciągnąłem po prostu dane z trzech aplikacji:

    • Zdrowie na iPhona (która mierzy moje całkowite przemieszczenie kiedy mam przy sobie komórkę)
    • Endomondo (czyli apkę, w której agreguję swoje wszystkie treningi)
    • TomTom (czyli apkę, do której zgrywam treningi mierzone zegarkiem, kiedy biegam bez komórki)

    Dodatkowo przyjąłem dwa uproszczenia:

    1. Nie poruszam się praktycznie nigdy bez komórki albo zegarka. Uproszczenie zgodne z prawdą.
    2. Nie biegam jednocześnie z komórką i zegarkiem. Tutaj może zdarzyło mi się to zrobić kilka razy, ale w skali roku to są promilowe różnice. Kiedy chcę posłuchać muzyki - biegam z komórką i również komórką mierzę dystans. Kiedy nie słucham - biegam z zegarkiem. 

    Mając takie założenia wystarczyło wyciągnąć suche dane i odpowiednio je odjąć/dodać.

    1. Według aplikacji Zdrowie pokonałem w 2019 roku 3467 km ze swoją komórką.
    2. Według TomToma przebiegłem 1110 km (czyli tyle przebiegłem z zegarkiem i każdy trening uploadowałem na endo)
    3. Według Endomodno pokonałem 3433 km biegiem (bieganie+bieżnia)

    Czyli łącznie pokonałem:
    • marszem i biegiem (1+2)  4577 km 
    • z czego samym biegiem (3) 3433 km  
    • a samym marszem (1+2-3) 1144 km

     I jeszcze wykres kołowy :)



    Trudno się po takich obliczeniach dziwić, że jak idę z zakupami po IKEI to biegnę, skoro 3/4 dystansu jaki pokonuję w ciągu roku - pokonuję biegiem.