sobota, 6 listopada 2021

Obietnice

Te składane samemu sobie.

Żyję w świecie codziennych obietnic, codziennych obligacji przed samym sobą. Bo absolutnie nie czuję się dobrze w nowym-starym ciele. Ale poza obietnicami nic z tym nie robię.

  • Jak kupisz normalny zegarek czyli jakiegoś garmina minimum fenixa to zmotywuje cię do biegania. 
  • Jak wgrasz mu ulubione albumy do pamięci, to na pewno następnego poranka wyjdziesz pobiegać.
  • A może po prostu wystarczy go naładować? Wtedy nie będzie wymówki... ale na pewno będzie codziennie oskarżenie, kiedy schowany w głębi szafki będzie wydawał dźwięki powiadomień na każdy sms, whatsup i messengera. Potem skona i zamilknie na kolejne 30 dni do następnego ładowania... w szafce.
  • A może to buty są złe?
  • Może te generyczne kalenji z decathlonu za 50 pln, od których wszystko się zaczęło będą receptą?
  • A może trzeba wymierzyć swoją stopę na wzorcu od monk sandals i zamówić idealnie-personalizowane-sandały-do-biegania-na-zimę?
  • Jak będzie ciemno, jak nikt nie będzie ciebie rozpoznawał to zaczniesz biegać. Bo ciągle jest zbyt jasno, zbyt wiele osób mówi ci "cześć" upewniając się najpierw długim spojrzeniem czy to ty. 
  • A może rano z psem? Ale kiedy zaczynasz biec i sapać po 200 metrach pies przybiega do ciebie i z niepokojem obserwuje jak się dusisz i zamiast hasać zaczyna się martwić. 

I jeszcze ci parkrunnerowcy mi co sobotę pod oknem biegają!

Rozwiązania są trzy: albo będę w nich rzucał z balkonu kartoflami, albo w końcu zacznę biegać.

Albo tradycyjnie, nic nie zrobię. 

sobota, 20 marca 2021

Leszkorun Gdańsk Południe #45


Nie byłem dziś na Leszkorunie za karę, choć tak to wygląda. Byłem, bo sobie obiecałem, że tylko naprawdę obiektywne powody będą w stanie mnie zatrzymać przed wyjściem. Nie ważne czy mi się chce czy nie chce, to z sobotnią poranną piątką nie będę dyskutował. Nie przypominam sobie aby kiedykolwiek w przeszłości zdarzyło się, że po 5 km byłem mniej zadowolony niż przed. 

Staram się biegać powoli, trochę mi to odpowiada bo tempo 6:00-6:30 min/km jest całkiem ok na powrót po przerwie ze sporym nadbagażem. Trochę jednak przeszkadza, bo pamięć ruchów, które wyrobiłem sobie rok temu, rwie mnie do przodu. Ale co z tego, jak to tylko wspomnienie możliwości totalnie odległe od dzisiejszych realiów. W związku z tym biega mi się źle, nie osiągam w biegu spokoju i wytchnienia. Na przemian krępuje mnie albo ciało albo wspomnienia. Ale na pewno nie biegam za karę. Biegam zdecydowanie za nagrodę, ale taką trochę odłożoną w czasie. 

Nie wiem czy jest druga osoba, która "oglądała" sobotnia poranną piątkę dookoła zbiorników z tylu perspektyw. Ale z każdej z nich wygląda tak samo. Tak samo biegnie się pierwsze kilkaset metrów za szybko, tak samo nienawidzisz tego podbiegu, ale tuż za nim czujesz, że jest już tylko z górki. I równie tak samo z każdego miejsca do mety jest identyczna odległość. 

Tak samo było dziś i tak samo będzie za tydzień.


niedziela, 14 marca 2021

Leszkorun Gdańsk Południe #44

fot. Mariusz - Król Selfie

Sobota rano. Budzę się tuż przed szóstą. Pies śpi, żona śpi, dzieci śpią... Dobry moment aby obejrzeć kilka odcinków Osieckiej. Jestem antyfanem seriali, ale ten jakoś mnie wkręcił. Hłasko wyjeżdża, Osiecka wychodzi za Frykowskiego i po roku od niego ucieka, po czym wdaje się w romans z Przyborą... 

- Ej, ale jest 8:50! Chyba nie chcesz powiedzieć, że nie idziesz na "parkrun"? - gani mnie znienacka małżonka

sobota, 6 marca 2021

Leszkorun Gdańsk Południe #43

 

Najciemniej jest pod latarnią, a najdalej na leszkorun jest kiedy mieszka się tuż nad linią startu. Sobota rano, godzina 9:00. O tej godzinie można się przekręcać z boku ba bok, albo przynajmniej zaglądać zza firanki na bandę uśmiechniętych biegaczy i ściskać w sobie "grinchowy" żal i złość, że robią to inni a nie ty. 

I tak bym pewnie zrobił.... gdybym nie obiecał. Piotrowi i Krzyśkowi... no i przede wszystkim samemu sobie. 

I tak zaczęła się sobota, jak każda inna rok temu, dwa lata temu, trzy i cztery lata temu. Ale zupełnie inna niż soboty przez ostatni rok. Szybkie spojrzenie na budzik: 8:45!! Pies, dzieci, żona, śniadanie... nie ma na to czasu. Patrzę przez okno i widzę, że już zbiera się ekipa. 8:57 wychodzę z domu. Mógłbym stoczyć się z górki, ale zatrzymałbym się na płocie. Muszę więc przebiec dookoła. 600 metrów. Rok temu zdążyłbym bez problemu. Dziś? ...

9:01 dobiegam na start i mam ochotę oprzeć się o ławkę i głęboko dyszeć. Ktoś mówi:

-"Poczekajmy minutkę"

Ale ta minuta to takie symboliczne 10 sekund. Jak minuta ciszy. Ciszy przed próbą zbliżenia się na 10 minut do wyników przed roku. Ciszy przed określeniem, gdzie naprawdę jestem. 

Pisałem o tym wielokrotnie, sobotnia poranna piątka w towarzystwie innych biegaczy to papierek lakmusowy formy w jakiej się jest. Ciężko jest biec na pół gwizdka, przynajmniej mi. Dziś nie miało być inaczej. Tylko, że zamiast wyskoczyć do przodu i ścigać Maksymiuka turlałem się z tyłu stawki i walczyłem o każdy oddech. Różni ludzie mnie zagadywali, różni ludzie mi towarzyszyli, ale ja ledwo pamiętam co się działo bo miałem mocno zawężone pole widzenia. 

Półtora kółka po dużym, przesmyk w górę, kółko na małym, przesmyk w dół, pół dużego i finisz. Znam te męczarnie doskonale. 29 minut i 20 sekund. Uwierzcie - dałem z siebie wszystko. W tym miejscu jestem i z tego miejsca ponownie zaczynam.

 

czwartek, 4 marca 2021

Przepis na błazeńskie łzy

A wiec jestem znów
Na placu zabaw złamanych serc
Jeszcze jedno doświadczenie, jeszcze jedna notatka
We własnoręcznie napisanym pamiętniku


Tak naprawdę bardzo było mi żal i byłem trochę zły na siebie, za przerwę w pisaniu tego bloga. Ale jak toczący się kamień spadałem z górki i ciężko było mi zatrzymać się w połowie zbocza i powiedzieć sobie, że to już, że do dna jeszcze daleko, ale trzeba zacząć się znów wtaczać pod górę. A nie chciałem pisać tutaj o prowadzeniu ogródka, ani o tym jak przechodziłem covida, ani o relacji z psem :)