Powoli tworzy się moja plansza, na którą składają się główne puzzle zmiany. Elementów na planszy jest 7, czyli nie jest to jakaś skomplikowana układanka. Wystarczy je sobie dobrze poukładać w głowie.
Do tej pory opisałem dwa puzzle związane z jedzeniem:
- Jedzenie
- Trening
- 3. Zabezpieczenie mikroproblemów sprzętowych
Przechodzę dziś do kolejnego działu, związanego ze treningiem. Pierwszy element, wpływający na wszystkie pozostałe to dobre i wygodne dobranie sprzętu, a przede wszystkim zabezpieczenie i reagowanie na wszelkie niewygody.
Ja przez lata wyznawałem zasadę minimalizmu sprzętowego. Biegałem w najtańszym sprzęcie z Decathlonu, butom nakręcałem liczniki po kilka tysięcy, a całą resztę gadżetów miałem z przypadkowych pakietów startowych. (Nie mówiąc o tym, że zegarek kupiłem sobie kilka dni temu). Oczywiście, sprzęt nie biega, sprzęt nie będzie biegał i sam nie zrobi za nas treningu. To jest jeden z wielu truizmów, jakie się słyszy. Do tego poparty pseudo-motywacyjnym tekstem, że jak bardzo czegoś chcesz, to nic nie stanie Ci na przeszkodzie...
Często jednak rozgrywka w głowie czy wyjść na trening czy nie, albo czy pobiegać jeszcze trochę dłużej czy nie toczy się na granicy 50 na 50. I o tym czy wyjdziesz decyduje jakiś śmieszny ułamek procenta, kiedy szala w rachunku zysków i strat przechyla się delikatnie w jedną stronę.
Tym ułamkiem procenta może być:
- mam przetarte spodenki i po kilku km delikatnie ocierają mnie uda
- mam za luźne legginsy zimowe i jak włożę do kieszonki klucze to mi spadają i muszę je ciągle poprawiać.
- plecak pije mnie w ramię
- moje buty robią mi odcisk, ale są nowe więc muszę je zużyć
- trzymając komórkę w ręku będzie mi zimno w rękę, a nie mam rękawiczek z obsługą smartfona
Każdy z tych przykładów to jakaś pierdoła, którą trzeźwo myślący człowiek pokona w trakcie jednej wizyty w sklepie, prawda? Tylko, przynajmniej w moim przypadku, nie zawsze tak było.
Możecie się śmiać, ale ja przez dwa letnie sezony (2016 i 2017) nie miałem ani jednych wygodnych krótkich spodenek. Dwie pary, które były ze mną "od zawsze" poprzecierały mi się i bieganie w nich dłuższe niż 5 km powodowało otarcia ud. Trzecia para, którą znalazłem w szafie cały czas mi się podwijała i co kilkaset metrów musiałem "kombinować" aby je odwinąć, a krótkie legginsy zaczęły mi się zsuwać bo przytyłem. Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć jak mogłem do tego doprowadzić, aby przez dwa lata żałować 49 zł na wygodne spodenki!? Tylko dlatego, że po prostu jakieś tam miałem i wydawało mi się, że nie jest dla mnie aż tak istotne aby się nad tym rozwodzić. Ale ostatecznie to był właśnie jeden z tych ułamków procenta, który sprawiał, że w mojej głowie zaczęło wygrywać niewychodzenie na trening: "nieee, nie chce mi się..... a do tego znów mnie będą uda obcierać..."
Te zmiany w konkretnym przypadku mojej osoby to:
- Wspomniane spodenki. Opisałem je już pół roku temu tutaj. Po prostu je kupiłem, a pół roku później drugie takie same tylko mniejsze.
- W styczniu kupiłem sobie Asicsy. Nie dlatego, że poprzednie buty mi się rozleciały, ale dlatego, że ważąc jeszcze 120 kg nie chciałem ryzykować intensywniejszego treningu bez amortyzacji. Asicsy opisałem tutaj. Spełniły swoją rolę, ale zamiast biegać w nich 2 lata zrobiłem coś co wcześniej uważałbym za zbytek: we wrześniu kupiłem kolejne buty!! Tym razem New Balance, ale inne niż wszystkie. Buty z normalną amortyzowaną podeszwą, dropem 8 mm, ale za to z meeeega elastyczną i miękką cholewką. Te buty to moje odkrycie życia. Po kilku miesiącach biegania stwierdzam, że nigdy nie biegałem w niczym bardziej wygodnym dla stopy. Wczesną recenzję tych butów zrobiłem tutaj, ale kiedy będą szły na emeryturę z pewnością zasłużą na kolejną.
- Może to drobnostka, ale przed Chudym Wawrzyńcem pierwszy raz w życiu zrobiłem rzecz nie do pomyślenia: wydałem 30 zł na skarpety!! :) Skarpety jak skarpety. Nie myślę o nich, mogłem przebiec ultramaraton i wciąż o nich nie myśleć. Może to nawet mikrodrobnostka, ale takimi mikrodrobnostkami właśnie zabezpieczam grubsze tematy.
- Zegarek? Pisałem o nim przedwczoraj :) Jeżeli zegarek na ręku ma mi dać swobodę ruchu ręką bez komórki w dłoni i przełożyć się nawet na 1 sekundę na km prędkości na parkrunie, to też jest mikrodrobnostka. Ale dzięki niej może kiedyś uda mi się dobiec na metę w 19:59 a nie 20:01 a to zmotywuje mnie to dalszej pracy, nad kolejnymi celami.
Można powiedzieć w podsumowaniu, że niby ok, niby to wszystko co piszę ma sens, ale wiąże się z kosztami. Ja też tak uważałem. Jak mało kto jestem raczej skąpy :) Uważam, że wydawanie kasy na siebie to zbytek. Ale zestawmy te koszty:
- buty Asics 300 zł + New Balance 200 zł
- zegarek - 300 zł
- dwie pary spodenek - 100 zł
- skarpetki - 30 zł
- rękawiczek do obsługi smartfona nie kupiłem - pożyczałem zeszłej zimy od Kamila i oddawałem po biegu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz