środa, 12 grudnia 2018

parkrun #125 Gdańsk-Południe

Dobiegłem na metę z czasem 20:25. Na czwartym miejscu. To był mój drugi najszybszy bieg w życiu, ale... czuję pewien niedosyt...


Przez ostatnie miesiące doświadczałem stanu ciągłego biegowego uniesienia, kiedy biegałem o minutę szybciej niż się spodziewałem. Dostawałem więcej niż marzyłem. Znacznie więcej. A w sobotę tak naprawdę pierwszy raz od długiego, długiego czasu chciałem pobiec szybciej ale nie dałem rady, chciałem ponownie złamać 20 minut i udowodnić sobie, że tydzień temu nie wydarzyło się nic wyjątkowego. No ale się nie udało :)

Tak naprawdę doskonale wiem dlaczego:
  • Zrobiłem ~80 km w poprzednich 7 dniach.
  • Biegałem także w piątek zamiast zrobić sobie wolne. 
  • Do tego biegałem szybkie 200-tki (8 powtórzeń) niemal na maksa.
  • W sobotę już na rozgrzewce poczułem coś w rodzaju "ohoho ale mam ciężkie nogi!"
  • Wiał wiatr, i to taki, że jak wiał z tyłu to miało się wrażenie, że nie wieje, ale jak trafił od przodu to była wyniszczająca walka z żywiołem :)
  • Przez 4 km ani nikogo nie goniłem, ani przed nikim nie uciekałem.
  • Na mecie nie musiałem przyklęknąć na jedno kolano jak tydzień temu, czyli niby zapas był.

Ale jednak szybciej nie mogłem. Nie byłem w stanie zmusić się czegoś więcej niż przebiegłem.

Od jakiegoś czasu, na wszystkie pytania i pochwały dotyczące mojej sylwetki odpowiadam truizmem: "Nic za darmo".  Tak nawet dziś rano odpowiedziałem Pani w piekarni, która komplementowała mnie, że mam inną twarz. (Swoją drogą jakoś naturalnie przestałem jeść chleb, ostatni raz byłem tutaj chyba 2 tygodnie temu).

Postępy w bieganiu to ciągle liniowa zależność treningu i utraty wagi. Nie ma w tym nic dziwnego. Uczciwie wykonana praca. Jednak w końcu kiedyś nie będę mógł zrzucić już więcej kg, a mocniejszy trening nie będzie możliwy. Postępy na parkrunowym stoperze też przestaną się pojawiać. I właśnie ta ostatnia sobota zaczęła mnie do tego psychicznie przygotowywać :) Coraz większy wysiłek będę musiał włożyć w utrzymanie status quo...

A teraz o samym parkrunie:

Było całkiem ciepło, jakieś 5-7 stopni na plusie, czyli spodenki + t-shirt to całkiem zrozumiały ubiór. Jak wspominałem - niestety wiało, na starcie pojawił się gość z Olsztyna, który zapowiedział się, że 17-z przodu będzie miał. Musieliśmy więc mu dokładnie wytłumaczyć jak ma biec, co by się nie cofał pytać kolejnych zawodników. Tuż przed startem wypatrzyłem jeszcze Tomka Bagińskiego, który wyglądał na zdeterminowanego do walki...

Ja na starcie wciąż trochę dziwnie się czuję. Trochę nieswojo jest przeciskać się do pierwszej linii. Ciągle stresuję się, że nie trafię palcem w zegarek, albo że mi się nogi zaplączą.

Umawiamy się zawsze, że chłopaki mają niebieskie buty
Aleee wyrwali, a ja wciąż sprawdzam która godzina
Ojej! Już 9-ta, trzeba startować!

Bieganie z przodu jest kiepskie w tego powodu, że nie wiem kompletnie co się dzieje z tyłu. I ciężko jest mi pisać o walce między zawodnikami, o roszadach na trasie, trzymaniu tempa i opadaniu z sił. Za pierwszym zakrętem byłem na czwartym miejscu i poza krótką chwilą gdzieś po 800 metrach, kiedy byłem piąty, całą resztę biegu aż do mety byłem czwarty.


Do zawodnika trzeciego - nie miałem większych szans. Raz odwróciłem się do tyłu - i tam również nikt jakoś dramatycznie mnie nie gonił. Pierwszy kilometr trochę poniżej 4 minut. Drugi trochę powyżej. Ale cały plan rozsypał się na klasycznym trzecim kilometrze. Zegarek pokazał mi 4:21, choć całą trasę pod wiatr walczyłem i męczyłem się ma maksa. 20 minut już nie dam rady złamać.

Dobiegłem na metę z czasem 20:25. Na czwartym miejscu. To był mój drugi najszybszy bieg w życiu, ale... czuję pewien niedosyt...

- Jaki masz numerek?
- 004


- A ja 005, tylko w kiblu byłem

- A ja, gdybym nie jechał na protesty żółtych kamizelek we Francji to też bym Cię wyprzedził.

- Ale gdyby nie wiało z prawej, to też bym lepiej pobiegł


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy