niedziela, 26 listopada 2017

Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci.

Tydzień temu robiąc tygodniowe zakupy w Lidlu wpadła mi w rękę ta książka. Swoją drogą to jest całkiem ciekawy znak czasów, że byłem tego samego dnia w EMPIKU i przeglądając książki czułem się jak frajer patrząc na ceny i mając jedną myśl w głowie: w necie wszystko taniej. Ostatecznie kupiłem tam tylko kątomierz dla córki :) zaś literaturę nabyłem gdzieś między ziemniakami a jogurtem. Zachęciły mnie dwie rzeczy:
  • 29,90 zł,
  • oraz to, że lubię czytać o górach.

Ale tak naprawdę nie za bardzo lubię jeździć w góry. Mówię poważnie. Nigdy jakoś szczególnie mnie to nie kręciło, ani jak byłem harcerzem i z całą drużyną regularnie kilka razy na rok jeździliśmy na wymianę do Nowego Sącza i stamtąd złaziliśmy całą okolicę. Ani nie kręcą mnie jakoś szczególnie biegi górskie, choć trzeba jeździć na południe dlatego, że te najciekawsze biegi po prostu tam są. A tak naprawdę totalnie ostatnią rzeczą o jakiej marzę, kiedy będę miał ochotę rzucić wszystko to Bieszczady.

sobota, 18 listopada 2017

7 rzeczy, których brakowałoby mi gdybym przestał biegać

Piotr Oleszak mi tę fotę zrobił :)

Głębokiego wdechu jesiennego, zimnego powietrza. Wiem, że brzmi to tak niepoważnie jak Paulo Coelho, ale z jakiegoś powodu połowa blogowych tekstów o bieganiu, które można znaleźć w internecie brzmią jak cytaty z Alchemika (druga połowa to oczywiście  spotkania motywacyjne dla sprzedawców garnków). Brakowało by mi tego uczucia, kiedy po przebiegnięciu kilkuset metrów tętno wzrasta, oddech przyspiesza, a w głowie masz uczucie ulgi bo już nie cofniesz się, nie zmienisz zdania, będziesz biegł. I wtedy zaciągasz do płuc te najprzyjemniejsze, głębokie, pełne oddechy powietrza w temperaturze 6 stopni Celsjusza. Zaciągasz to powietrze całkiem bezkarnie. Dobrze wiesz, że nie zrobi Ci krzywdy.


środa, 15 listopada 2017

Sentymentalny Maraton Dominika


Dominik lubi biegać maratony.

Brzmi to mniej więcej tak jak "Ala ma kota" albo "Joszczak lubi mieć izotoniki". Po prostu Dominik postanowił sobie, że będzie do końca życia raz w miesiącu biegł maraton albo ultra. Absolutnie nie chodzi tutaj o oficjalne biegi za kasę. Chodzi o to, aby udowodnić sobie, że wciąż może wstać zza biurka i ruszyć na 42 kilometry albo więcej po okolicy. Rok temu towarzyszyłem Dominikowi w większej części jego biegów. W tym roku jest różnie. Ja raz biegam raz nie. Raz się obrażam na bieganie, a raz biegam za rękę przez bezkresne łąki uniesienia ;)

sobota, 4 listopada 2017

Parkrun Gdańsk-Południe #66 - Słomiany wdowiec

Żona mnie zostawiła. Nie tak jak niektóre żony potrafią zostawić, ale tak bardziej lajtowo, na kilka dni. Co więcej zostawiła wszystkie dzieci. Sobotni poranek, który do tej pory wyglądał tak, ze budziłem się o 8:40 i z jednym otwartym okiem turlałem się na dół na start, ewentualnie biorąc ze sobą córkę zamienił się dziś w całkiem poważny projekt :)


piątek, 3 listopada 2017

Test słuchawek: Koss The Plug

"Po 40-tce czas płynie inaczej" - taki frazesik wymyśliłem, aby wytłumaczyć się, także sam przed sobą, dlaczego z recenzją tytułowych słuchawek czekałem ponad rok. Ale fakt, że czekałem rok aby kolejna recenzja pojawiła się na tym blogu - sam w sobie jest recenzją. Po prostu trafiłem na słuchawki, które sprawiły, że straciłem potrzebę kupowania kolejnych. Przynajmniej na jakiś czas, bo nowe słuchawki pojawiają się w moim domu czy tego chcę czy nie, chociażby jako dodatek do telefonów, czy na potrzeby dzieci.


Koss The Plug trafiły do mnie w pewnym sensie z polecenia. Rok temu przeczytałem na blogu Heavy Runs Light recenzję ... ekstatyczną. Nie dziwiłaby mnie, gdyby dotyczyła słuchawek za więcej niż 500 zł, ale w tym przypadku te dziwaczne Kossy kosztowały 10 razy mniej! Takie zestawienie, czyli polecenie człowieka, który od serca i ucha napisał napisał mega pozytywną recenzję + cena, którą można zaryzykować sprawiło, że kilka dni później stałem się właścicielem swoich własnych pomarańczowych, piankowych Kossów.

środa, 1 listopada 2017

Rzeka dzieciństwa oraz wizyta o jeden krok dalej czyli dlaczego Żuławy są świetne do biegania


Jest taka ścieżka, którą biegałem równie często jak teraz po zbiornikach retencyjnych. To ścieżka mojego dzieciństwa. Tutaj pod koniec podstawówki szlifowałem formę na zawody rejonowe na 1000 metrów. Do dzisiaj nawet nie byłem pewny jakie ja wtedy biegałem dystanse. Tym bardziej nie wiem i nie dowiem się w jakim czasie. A było to tak, że przechodziłem przez tory i ruszałem ile tchu było w płucach prost przed siebie. Biegłem tempem takim aż do odcięcia, albo do tamy za zakrętem. Tam padałem na trawę, dochodziłem do siebie, jak był sezon to jadłem kilka dzikich jabłek i spokojnym truchtem wracałem do domu. Od czasu do czasu biegłem jednak dalej, do drewnianego mostu. To był taki bieg, po którym do domu wracałem już tylko na piechotę, bo nie byłem w stanie wykrzesać nawet truchtu.