wtorek, 8 października 2013

Dookoła jeziora Wigry


Wielu moich znajomych zapisało się w tym roku na Maraton Solidarności w Trójmieście. Przez długi czas sam uważałem, że to doskonały wybór na debiut. Prawie trzy miesiące wcześniej zrobiłem sobie trochę przypadkowe niedzielne długie wybieganie, które skończyło się nieplanowanym dystansem 42 km, dlatego nie miałem argumentu aby nie pobiec w oficjalnym maratonie. Wiedziałem, że biegnąc go wystarczająco wolno, oraz odpowiednio uzupełniając płyny nie powinno być problemu z dotarciem na metę.

I wtedy, kiedy już niemal zapisywałem się na Solidarności, wpadł mi przed oczy taki oto opis:

To nie jest maraton do robienia życiówek… chyba, że startujesz pierwszy raz. To maraton dzięki, któremu odwiedzisz nieprzyzwoicie piękne miejsca. Trasa przeprowadzona w całości na terenie Wigierskiego Parku Narodowego, wokół Jeziora Wigry, w większości zielonym szlakiem pieszym. Wąskie i kręte leśne ścieżki nad samym brzegiem jeziora, długie kładki na bagnach, szutrowe drogi i tylko odrobina asfaltu…
A oprócz niezwykłych widoków… nieskazitelnie czyste powietrze - na pewno słyszałeś o Zielonych Płucach Polski. Skorzystaj z długiego weekendu, zabierz przyjaciół i rodzinę (podczas Maratonu będzie otwarta strefa dla dzieci, zapewniamy opiekę animatorów). Przebiegnij wyjątkowo przyjemny maraton i poznaj Suwalszczyznę oraz Sejneńszczyznę!  (www.maratonwigry.pl)




Po krótkiej konsultacji z żoną w stylu "Grazia, no chooodź, będzie faaaajnie, długi weeeeekend, pojedziemy sobie, odpoczniemy, tam na peeeewno jest faaaajnie" załapałem się na dosłownie jedno z ostatnich wolnych miejsc na tej imprezie. Opłaciłem składkę i tego samego dnia zarezerwowaliśmy pobyt (jak się dopiero okazało) dosłownie 100 metrów od mety zawodów!

Polecam wszystkim agroturystykę Łukowy Kąt w Starym Folwarku. Miejsce i Właściciele tworzą niepowtarzalny klimat.

Pierwszy dzień do zwiedzanie okolicy, klasztory Wigry, kilka kilometrów trasy, kąpiel w jeziorze...


Drugi dzień to już zwiedzanie ekstremalne. Gdybym pisał blog turystyczny, to na pewno ta sekcja zajęłaby kilka stron. Objechaliśmy wszystko co można było zobaczyć, począwszy od wyprawy kolejką wąskotorową, po niekonwencjonalne zoo w Aleksandrówku, gdzie właściciel oprowadził nas po otwartym terenie z jeleniami, danielami, lamami, jakami, osłami i każdego wołał po imieniu i karmił z ręki, dalej mosty w Stańczykach, jezioro Hańcza, tatarska knajpa w Suwałkach... a na koniec dnia - odbiór pakietu i "ziemniak party"

Dzień trzeci to dzień biegu. Kilka chwil po ósmej wybiegłem z naszego agro, wyposażony w bidonik i udałem się na linię... mety, gdzie czekała na nas bonanza aby przewieść nas na start. Start miał miejsce tuż pod słynnym klasztorem w Wigrach. Kręciłem się trochę niespokojnie czekając na transport, i tak trochę nerwowo, wystraszony rozpocząłem rozmowę z jednym z uczestników biegu. Wymieniliśmy się uwagami dotyczącymi rekonesansu trasy, przyznałem się, że to mój pierwszy oficjalny maraton i że każdy wynik będzie dla mnie rekordem, kilka słów o tym jak to pewnie połowę tego autobusu do startu w maratonie doprowadziła chęć zrzucenia zbędnych kilogramów. Dowiedziałem się także, że crossowy styl trasy sprawi, że trzeba spokojnie dodać 30-40 minut względem oczekiwanego i spodziewanego wyniku na asfalcie.

Chwilę później byliśmy już na starcie. Dostaliśmy oldschoolowe numery do pomiaru czasu, i po krótkim powitaniu, bez wielkiej pompy, niemal jak 200-stu osobowa grupa znajomych pobiegliśmy dookoła jeziora...

Sam bieg ma dwie płaszczyzny - jedna to sportowa, walka z samym sobą. W tym wątku chciałbym powiedzieć, że bieg był do połowy wręcz łatwy, asfalt naprawdę w niewielkim, dosłownie 2-kilometrowym fragmencie, reszta to czysty cross, z czego kilka fragmentów - naprawdę robiło wrażenie. Nie mam żadnego porównania do innych biegów terenowych, ale część wśród konarów po skarpie dochodzącej do tafli jeziora była niesamowita. Druga połowa to już była walka, i to zdecydowanie z samym sobą, z tym aby nie przejść do marszu, a kiedy już zrobiłem kilka kroków marszem pod górkę - jak najszybciej przejść do biegu. Wątek sportowy mógłbym zakończyć podaniem czasu jaki osiągnąłem, ale nie o to tutaj chodziło...


 
 
Całe piękno tego biegu zawarte było w warstwie przyrodniczo-organizacyjnej. Na punktach żywieniowych nie było po prostu jakiś izotoników (nawet nie wiem czy w ogóle były). Ale był kwas chlebowy! A do jedzenia rewelacyjny sękacz, mrowisko, jabłecznik, babka ziemniaczana. Do tego arbuzy i banany. Ja osobiście na każdym  z punktów spędziłem kilka minut na pogawędkach i pochłanianiu sękacza popijając wodą. Kolejny aspekt to kibice - dla nich ten bieg to było wydarzenie, wychodzili do płotów swoich domostw, kibicowali, częstowali wodą ze studni organizując samodzielnie dodatkowe nieplanowane wodopoje.
 
Przyroda - każdy kto był na Suwalszczyźnie wie o co chodzi - ja byłem pierwszy raz i z pewnością wrócę. Bieg po leśnych ścieżkach to kompletnie co innego niż masówka po asfalcie. Z każdym krokiem moje stopy dziękowały mi za decyzję, że wybrałem Wigry zamiast Solidarności. Dla mnie osobiście najbardziej niesamowity fragment to bieg długim, wydawało mi się, że nawet ponad kilometrowym pomostem przy Czarnej Hańczy - środek lasu, płaski pomost widokowy, miarowe uderzenia w deski, dosłownie nie mogłem się w nie patrzeć bo rytmiczne przerwy między nimi doprowadzały mnie do granic halucynacji.
 
Ostatni punkt żywieniowy, tu usłyszałem, że to już blisko... hmmm czy 4 km to blisko czy daleko, dalej już trasa, którą znałem z rekonesansu z poprzedniego dnia. Odliczanie do mety ... i pytam się kibiców przy płocie czy wiedzą GDZIE jest meta, czy przy szkole, czy bliżej za zakrętem? A oni zdziwieni pokazują mi grupkę osób 50 metrów przede mnie krzyczą "TUU!"
 
 
Żadnego balona, ani wojewody z medalami. Medale drewniane, z wyciętym kształtem bobra. Wszystko inaczej niż w kilku masówkach, w których biegłem. I najważniejsze - moi prywatni kibice nie stracili nadziei, że dobiegnę i czekali na mnie na mecie!
 
 
 
Za chwilę skończę swój pierwszy maraton. 4h 50 minut. Ale to nie był maraton na ustanawianie rekordów... chyba, że to pierwszy maraton :)
 
 

 
Fajnie, fajnie, a teraz dajcie i usiąść i przynieście zimne piwo.
 
 
Tak siedząc, poszedł do mnie znajomy z bonanzy, które wiozła nas na start. Zapytał jak mi poszło, pogratulował złamania 5h i.... zapytany o to jak poszło jemu odpowiedział: "A ja wygrałem". WOW! 5 h temu siedziałem w bonanzie obok przyszłego mistrza maratonu Wigry! Gratulacje Grzegorzu! Jeżeli mogę wysłowić swoją cichą emocję - chciałbym zrobić kiedyś to co Ty!
 
 
A teraz dajcie mi kartacza!
 
 
To obowiązkowy posiłek po-biegowy wydawany przez organizatora. Chłodnik i kartacz z ziemniakami i ogórkiem, szkoda tylko, że dzieci mi wyjadły ;)
 
Podsumowując: trzymam kciuki za organizatorów, aby były kolejne edycje (jakoś o to jestem spokojny), koszulka pamiątkowa spełnia dwie funkcje: i) dzielnie ją założyłem na parkruna ii) ponieważ jest troszkę za mała motywuje mnie do mocniejszego biegania aby szybciej pasowała bez wciągania brzucha.
 
Jeżeli ktokolwiek pomyślał lub pomyśli o wzięciu udziału za rok - chętnie odpowiem na wszystkie pytania z pozycji zadowolonego uczestnika. 
 

3 komentarze:

  1. oj, czemu już nie piszesz? Też chciałam, żeby maraton dookoła Wigier był moim pierwszym. Nie udało się ze względu na zobowiązania rodzinne, ale mam nadzieję, że za rok się uda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszę! Może nie codziennie, ale ma jeszcze kilka fajnych biegów do opisania z ostatniego roku no i całą masę tych przede mną. A Wigry są idealnym miejscem aby właśnie połączyć "zobowiązania rodzinne" - czyt. rodzinne kilkudniowe wakacje w fantastycznym miejscu z bieganiem w zawodach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Natchnąłeś mnie i popełnię taki sam postępek w przyszłym roku.
    Nie przepadam za biegami masowymi i raczej sam sobie organizuję półmaratony po znajomych :) i ten bieg wydaje się spełniać wszystkie moje wymagania - piękna sprawa.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy