sobota, 29 grudnia 2018

Parkrun Gdańk-Południe #129 - ostatni raz w tym roku


Przez te dodatkowe edycje parkrunów wszystko mi się miesza. Straciłem pewność kiedy jest sobota, kiedy robić interwały a kiedy długie wybieganie. Dziś się kłóciłem z Kubą na starcie, że tydzień temu go nie było, ale tak naprawdę nie było go w środę. Za nami 3 parkruny w tydzień, a przed nami jeszcze potencjalne dwa "noworoczne":

  • Park Reagana - 1 stycznia 8:30
  • Zbiornik Świętokrzyska - 1 stycznia 10:30

Nie jestem chyba aż tak oddany sprawie, aby w posylwestrowy poranek robić oba. No chyba, że ktoś z naszego osiedla ma wolne miejsce w aucie, wezmę sobie śpiworek i dokończę kimkę oparty policzkiem o szybę. Ale na poważnie: sukcesem będzie udział chociaż w tym naszym, o 10:30...

Dziś była regularna sobota. Dzień po piątku, który skończył się dla mnie o 3 w nocy :) To nie był łatwy poranek. Z jednej strony budziłem głowę mocną kawą, a z drugiej starałem się rozruszać nogi po 100 km zrobionych od poniedziałku. Tym razem naprawdę nie chciałem się ścigać. I znów się nie udało :(

Pierwszy zakręt, spojrzenie na zegarek, tempo poniżej 4 minut. Biegnę w okolicach 8-9 miejsca. Ktoś poleciał ostro do przodu, ale zaraz za nim ukonstytuowała się zwarta grupka kilku biegaczy. Mijając "zakręt z metą" nie rzucam bluzy na poręcze, bo było dziś tak ciepło, że nawet nie brałem jej z domu. Moje tempo ustala się na jakieś 4:05 min/km i tak sobie biegnę. Chwilami chcę dogonić grupkę przede mną. Gdzieś w połowie biegu liczę nawet różnicę czasu między nami - wynosiła około 20 sekund. Teoretycznie dojście do nich kosztowałoby mnie kilometr w tempie "porzygu". Aż tak zdeterminowany nie jestem... Biegnę dość szybko, ale nie czuję abym jakoś bardzo się męczył, zwracam uwagę na technikę, staram się korzystać z naturalnej sprężystości zamiast biec siłowo. Nie brakuje mi tlenu... przeszkadza mi tylko... Damian Dino :) który trenuje sobie interwały i wyprzedzony na małym zbiorniku co chwila mnie dochodzi i buduje narastające poczucie stresu.

Kiedy patrzę na zegarek tuż przed metą jestem bardzo zdziwiony. Z przodu ciągle 19 minut, a meta tuż tuż. Ostatecznie mijam ją na 7 miejscu z czasem 20:05. To mój trzeci najszybszy bieg w życiu... Bez odpoczynku, po 100 km w tygodniu, po ciężkim wieczorze i krótkiej nocy. I co najciekawsze - nie zmęczyłem się zbytnio, pobiegłem na luzie i na pewno mogłem szybciej.


Kiedy na starcie zamieniłem kilka zdań z Grześkiem zapytał mnie, czy ciągle znajduje motywację, czy mi się dalej chce. Strasznie trudne pytanie, choć odpowiedź jest mega prosta.

- Chce mi się jak cholera!

To dlaczego to pytanie uważam za trudne? Bo jest w nim ukryty lęk. Uczucie, którego się boję. Bo wiem, że kiedyś w końcu nadejdzie ten dzień kiedy zacznie mi się jakby mniej chcieć. Co wtedy będzie mnie motywować? Wyłącznie zwierzęca przyjemność z treningu? Atak na 18 minut z przodu? Samotność z muzyką w słuchawkach?

Póki co chowam lęki w głąb szafy i przykrywam stosem ubrań w rozmiarze XXL. Nie wygrzebią się z nich dość szybko :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy