14. [1991] - Innuendo (10,20 km w 53m:19s, niedziela 18 listopada)
Wyszedłem dziś rano specjalnie dla ten płyty. Po wczorajszych 33 km nie zrywałem się pełen energii aby wyskoczyć z ciepłego łóżka w zimny, przesiąknięty mżawką, ciemny listopadowy poranek. Nie szalałem z tempem, nie robiłem interwałów, kręciłem kółka po moim bajorku i skupiałem się na muzyce.
Wiem, że ta płyta jest dla wielu najważniejszą pozycją w dyskografii Queen. Wiem, że jej dobra prasa jest jak monolit, z którym ciężko dyskutować. W skali od 1 do 5 we wszystkich liczących się rankingach ten album dostaje 5. Ale gdybym ja miał podjąć się oceny, chciałbym po raz pierwszy w historii uciec od konieczności przyznawania gwiazdek. Ta płyta po prostu nie zasługuje aby ją oceniać.
Nie jest to absolutnie ucieczka od przyznania oceny złej lub średniej. To po prostu nie jest płyta, którą wypada oceniać. Nawet jeżeli napisałbym, że jest genialna - nie miałoby to żadnego znaczenia. Jeżeli wytykałbym dwa lub trzy słabsze fragmenty - to także nie miałoby żadnego znaczenia. To ostatnia płyta wydana za życia Freddiego Mercurego i kompletnie nie wypada mi oceniać tego jak chciał się pożegnać ze światem.
To chyba najbardziej progresywny album ze wszystkich wydanych przez Queen. Nawet bardziej niż te z początku lat 70-tych. Wielowątkowość aranżacji było słychać już na The Miracle. Tutaj wszystko nabiera jeszcze większej przestrzeni. Hiszpańska gitara w rękach muzyka Yes, Steva Howe brzmiąca w rozpoczynającym album tytułowym Innuendo to majstersztyk... A kiedy Bijou rozpoczyna sekwencję kończącą płytę łzy zaczynają krążyć między dolną a górną powieką. Show Must Go On... ostatnie wyciszenie... ostatnie 30 sekund kiedy muzyka brzmi coraz ciszej, a ja stoję przed blokiem i czekam.... Czekam potem jeszcze przez chwilę w ciszy.
cdn...
RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz