sobota, 22 grudnia 2018

parkrun #127 - błoto pośniegowe

"Błoto pośniegowe" to dla mnie słowo symbol. Dawno, dawno temu, był wśród moich znajomych (tych z szerokiego kręgu) jeden człowiek, który przywalił służbowym Oplem Astrą I w tył innego samochodu. Wina była ewidentnie jego. Ale do szefostwa wysyłał oficjalne pisma, że wina leżała po stronie... błota pośniegowego. Co więcej, strasznie w to wierzył, że to naprawdę nie jego wina, ale przez tytułowe błoto pośniegowe to się stało.


Tak właśnie mógłbym się dziś tłumaczyć po parkrunie...

Wystartowaliśmy tradycyjnie 9:02. Marcinko ma predyspozycje do dobrego wodzireja. Można go słuchać w skwarze, deszczu, mrozie, albo w stojąc po kostki w błocie pośniegowym. Wali przez megafon niczym DJ MarCinQUO i sami nie wiemy czy będzie długie odliczanie czy szybkie 3-2-1-start. Dziś jest usprawiedliwiony. Była zapowiedź 200 parkruna w Rumi pod koniec tego roku (za tydzień?), była również instrukcja dotycząca biegania tyłem zgodnie z licencją Agaty Masiulaniec z Parkrun-Gdańsk. Były też dyplomy i było przedstartowe BHP.

Wystartowaliśmy tradycyjnie 9:02. Przed startem stałem z Kamilem w zupełnie innym stanie niż te sto-kilka poprzednich parkrunów.

Piłeś coś wczoraj? Nie! A Ty? No ja kieliszek wina z żoną... No to co? Walczymy o zwycięstwo? 

- ooo przyszedł Łukasz Pomagruk, to co Kamil, walczymy o drugie miejsce?
- ooo przyszedł Waldek Kowalski, to co Kamil, walczymy o trzecie miejsce?  
- ooo przyszedł Kuba Klajna, to co Kamil, walczymy o czwarte miejsce?   
- ooo k*** przyszedł Sebastian Kierznikiewicz, to co Kamil, walczymy o piąte miejsce?  
- nieee, no **** przyszedł Tomek Bagiński, to co Kamil, pobiegniemy sobie, pogadamy....?

Wystartowaliśmy tradycyjnie 9:02. Nikt nie wyrwał z kopyta. Na pierwszym zakręcie biegniemy równo: Łukasz, Waldek, Kuba i ja. Śnieg tryska spod butów i rozbryzguje się na łydkach rywali.

Po pierwszym kilometrze Łukasz zaczyna delikatnie wysuwać się na przód. Ja biegnę tuż za Kubą i Waldkiem i jestem obryzgiwany przez śnieg. Hmmmm. Przepraszam Panowie, ale ja Was teraz na chwilę wyprzedzę. Mniej więcej takie słowa wypowiedziałem kiedy postanowiłem samotnie gonić Łukasza. Udawało się to może 500-800 metrów, kiedy znów musiałem usunąć się na 4 miejsce.

Biegłem tak kilometr za Kubą i Waldkiem. Panowie, przepraszam, że tak biegnę razem z Wami, ale jak biegnę za Wami to strasznie bryzgacie mi śniegiem po łydkach, więc albo Was wyprzedzę (próbowałem nie dało się) albo będę biegł równo, bo inaczej jest źle. Tak się w końcu oficjalnie przywitałem.

- Nie no spoko, my jesteśmy po Wigilii firmowej, więc tego, no wiesz.  



Pół roku temu Kuba Klajna biegł ze mną na pakrun Charzykowy. Ja wykręciłem całkiem fajny czas, bo złamałem 23 minuty, byłem z niego strasznie dumy, ale... Kuba wygrał ten bieg. Być jak Kuba Klajna - tak wtedy pomyślałem. Tak wtedy zamarzyłem w moich wirtualnych projekcjach przyszłych biegów.

No i rozpoczynamy 4-ty kilometr 127 parkruna Gdańsk-Południe. Biegnę krok w krok z Kubą. Ja świeży, wypoczęty, zdeterminowany. Obok mnie Kuba ciągle trzymający fason, ale z wyrazem twarzy tego smażonego karpia i pieroga z kapustą i grzybami z dnia poprzedniego. Zaczynam nieśmiało wyprzedzać Kubę... Obok mnie Waldek, który wyraźnie ma więcej sił i coś tam krzyczy do biegnącego 30 metrów przed nami Łukasz Pomagruka...

Co ja tutaj robię? Tylko to przychodzi mi do głowy. Czy to jakiś kolejny przypadek, że znów pierwsza trójka jest możliwa? Gdzie ja się znalazłem? Nie lubię swoich salomonów, ale podeszwa speedcrossa nie ślizga się po tym pośniegowym błocie. Są strasznie sztywne, ale z drugiej strony dają przyczepność i stabilność.

Na tej długiej prostej przed ostatnim zakrętem miałem zarówno Waldka jak i Łukasza w zasięgu mocnego sprintu. Kiedy jak nie teraz? - impuls przepłynął przez moje półkule mózgowe, kilka razy zdążyłem mocniej zapracować kopytami i.... nadzieja na walkę o pierwsze miejsce umarła patrząc jak Waldek z Łukaszem zrobili to samo. Zaczęli się ścigać aż śnieg leciał na dwa metry do góry. Obejrzałem się tylko, czy nikt mnie nie goni i spokojnie wbiegłem na metę na 3 pozycji z czasem 20:36.

Puenta:
Mógłbym zaklinać tę chwilę, aby po prostu trwała. Ale wiem, że to nie jest tylko prosta koincydencja, że ktoś nie przyszedł, że pogoda zła i można zrobić dobry wynik jak Yuki Kawaiuchi w maratonie w Bostonie wykorzystując fakt, że dla zawodowców pogoda była zła.

Ja próbuję po prostu robić swoje. I będę to robił jeszcze minimum 6 miesięcy. Z tą samą intensywnością, z tym samym zapałem (?). 21 czerwca, za pół roku, będzie rozdanie świadectw. Tego samego dnia mam nadzieję odebrać swoje świadectwo na mecie w Cisnej. Przez ten czas będę po prostu pracował na czerwony pasek. I mam nadzieję, że Dominik też, bo w Cisnej trzeba zameldować się w parze, zupełnie tak samo nasze córki w IIB :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy