sobota, 17 listopada 2018

Zacisze, Radunia i 33 km po Żuławach


Kiedyś prawie co tydzień biegaliśmy nad morze w ramach tradycyjnego "Biegu Morsa". Głównie po to aby popatrzeć jak kąpie się Dominik, choć kilka razy każdy z nas zamoczył dupę w zimnym Bałtyku. Takie leniwe sobotnie poranki były wpisane w plan ładowania baterii. Ścieżka o nazwie "przed siebie" i pełna dowolność jej wyboru przemieszana z uprzejmością:

- Może byśmy pobiegli w lewo?
- Oczywiście, do dobry pomysł, nigdy nie biegliśmy w lewo.

Dziś był właśnie taki dzień, choć szkoda, że Michał nie dał rady i spotkaliśmy się tylko we dwójkę: Dominik i ja. Ustaliliśmy tylko jeden twardy punkt (zjeść w Zaciszu) oraz jeden lotny (gdzieś się wykąpać po drodze).


Etap 1 - parkrun Gdańsk-Południe #122

Ponieważ miałem parkrunowe graty z zeszłego tygodnia w bagażniku zostałem zobowiązany do rozstawienia flag, wystartowania biegu i koordynacji całości. Dominik w tym czasie krążył po osiedlu i nabijał puste kilometry :) Trochę szkoda, że nie pobiegłem parkruna dzisiaj. Może 20 min bym jeszcze nie złamał, ale mógłbym przynajmniej sprawdzić ile trasy dam rade wytrzymać za Tomkiem Bagińskim, który biegł z wózkiem (czyli dodatkowa aerodynamika :)) i minął metę w czasie 19:59.

Po około 30 minutach przekazałem niebieską kamizelkę koordynatora Kamilowi, który jako wicekoordynator dokończył zarządzanie biegiem i spakował sprzęt. W tym czasie przybiegł Dominik, który miał już nakręcone ~6 km i ruszyliśmy na Pruszcz.

Etap 2 - ku Zaciszu



Trasę na Pruszcz Gdański pokonuję codziennie samochodem. Czasami rowerem, czasami biegiem... Znam kilkanaście różnych alternatywnych ścieżek, ale większość z nich prowadzi przez Park Oruński i następnie wałem nad kanałem. Tak właśnie biegliśmy. Całkowicie luźno, konwersacyjnie, w tempie około 5:30 min/km. Jeszcze nie tak dawno zdecydowanie nie byłoby to tempo na rozmowy, ale od kiedy ja zrzuciłem trochę kilo, a Dominik zacząłem 5 razy w tygodniu regularnie przemieszczać się do i z pracy za pomocą własnych mięśni, ponownie osiągnęliśmy tą biegową lekkość. Ja głównie konsultowałem z Dominikiem moje "puzzle zmiany" i kolejne wpisy, które zapoczątkowałem tutaj. Będzie o treningu, będzie dokładnie o diecie, będzie o sprzęcie w kontekście wykluczania każdej nawet minimalnej niewygody sprzętowej oraz o motywacji... a ramach niej... o gniewie i interpretacji gniewu :)

- Chętnie bym się gdzieś wykąpał przed II śniadaniem - powiedział Dominik
- To może pobiegnijmy na kąpielisko miejskie nad Radunią?


Kąpielisko okazało się puste, były leżaki, ale nikt nie leżakował, nie było też ratownika. Jakieś dziecko z dziadkiem tylko karmiło kaczki. Dominik rozebrał się do gaci i wskoczył do rzeki. Kaczki się nie przejęły, a Dominik siedział w wodzie i rozmyślał.


Następnie zrobiliśmy kółeczko po Pruszczu i wylądowaliśmy w Barze Zacisze. Pisałem już kiedyś o tym miejscu. To żywa legenda Pruszcza. Kto nie jadł domowego jedzenia w Zaciszu i nie wypił tutaj piwa ten nie ma pojęcia co to znaczy pruszczańska gościnność. Uwielbiam to miejsce. Nie znam takiego drugiego.

Dominik zjadł pieczarki ala schabowy z ziemniakami i surówkami, ja kaszę z dwoma jajami sadzonymi i surówkami.



Na półmetku ja miałem 15 km, a Dominik dokładnie półmaraton.

Etap 2 - żuławskie zygzaki

Wybiegliśmy z Pruszcza drogą na Rokitnicę. Robią tutaj nową remont drogi, więc przez 2-3 km było dość kiepsko, bo skakaliśmy między ciepłym asfaltem, koparkami i walcem. Potem skręciliśmy na Radunice i zrobiło się przyjaźniej. Wszystkie psy były za swoimi ogrodzeniami, ruchu prawie wcale.

- A może byśmy pobiegli w prawo po tych płytach wzdłuż Raduni
- Świetna propozycja, tam gdzieś dalej musi być jakiś most!


I tak sobie zygzakowaliśmy, gadaliśmy i niepostrzeżenie dobiegliśmy do domu.

  • Dominik zrobił mentalny maraton (40 km).
  • Ja zrobiłem 33,3 km.
  • Wszystko to ze średnim tempem 5:36 min/km
  • Zero kryzysu, mam wrażenie, że mógłbym dalej ciągnąć tym tempem.

Bieganie w wadze trochę lżejszej niż superciężka to jednak trochę inna perspektywa walki z dystansem niż to do czego się przez ostatnie lata przyzwyczaiłem. Weekendowe wybieganie nie jest już obozem przetrwania, ale po prostu dłuuugą rozmową na milion tematów.A kilometry lecą same.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy