środa, 14 listopada 2018

1. Zero waste


Im lepiej coś wychodzi, tym bardziej człowiek boi się o tym głośno mówić, chwalić się, aby nie zapeszyć. Coraz więcej piszę o muzyce i parkrunikach, a odsuwam na przyszłość temat chyba najistotniejszy, czyli zmianę nawyków. Dziś zanotowałem na wadze 87,6 kg (to 35 kg mniej niż w styczniu tego roku). Kilka godzin później poszedłem pobiegać. Tak zwyczajnie, miał być to jeden z regularnych dni z muzyką w słuchawkach, bez spinki, bez ciśnienia. Miałem zrobić 8 km i wrócić do domu. Ale od szóstego kilometra, coś zaczęło mnie korcić aby zrobić okrągłą dyszkę, bo średnie tempo mam lepsze niż moja życiówka na tym dystansie. Skończyło się na 10 kilometrach w 43 minuty i 25 sekundach. O 35 sekund lepiej niż moja życiówka.

Na wstawianie zdjęć przed i po przyjdzie jeszcze czas. Może na rocznice zmiany nawyków? Może jak uda się zrobić wymarzone 19:59 na 5 km? A może kiedy zobaczę na wadze 81,9 kg (czyli najmniej od czasów studiów)?

Jakiś czas temu Marek Baranowski komplementując po raz kolejny moją wagę powiedział:

-"Tomek, wszyscy widzimy, że schudłeś, ale powiedz wreszcie, jak to zrobiłeś?"

Mógłbym odbić piłeczkę do Dominika, który - jak zawsze podkreślam - jest moim Panem Myiagi i to on zmieniał moje nawyki. Dziś Dominik coraz bardziej pozwala mi samemu szukać ścieżki... "także nie stresuj się MOIMI poglądami na trening i starty, tylko znajdź drogę najlepsza dla siebie".

Nie pozostaje mi nic innego jak zacząć opisywać najważniejsze zmiany jakie udaje mi się (póki co) utrwalić w swoim życiu. Nie będę prowadził gradacji nawyków od najważniejszych do tych pobocznych. To oczywiste, że trzeba zwrócić uwagę na dietę i ruch. To są truizmy. Ale te puzzle składają się z większej liczby elementów. Wiele razy w przeszłości skupiałem się na tych pozornie najważniejszych, ale dopiero holistyczne spojrzenie, kiedy uświadomiłem sobie, że nie ma tych bardziej i mniej ważnych, gdzie każdy element ma swoje miejsce, sprawiło, że coś zaczęło się zmieniać. 

  • Nawyk nr 1 - Zero Waste
 
To nie jest tak, że nagle sobie powiedziałem, że będę zero waste. To po prostu we mnie rosło od lat. Nie mam na myśli bardzo szerokiej filozofii zero waste, ale jej zaczątek, czyli absolutnie minimalną ilość odpadków organicznych. Oczywiście żywieniowe zero waste na dwie twarze:

  • nagotuję jak dla wojska i potem wszystko zjem po dzieciach, bo nie może się zmarnować
  • robiąc zakupy wizualizuję sobie konkretne potrawy w rozsądnych ilościach

Tę pierwszą twarz praktykowałem latami. Nagotowanie tyle, aby broń boże nikt nie był głodny to jeden z naszych rodowych zabobonów. No i potem żal było tego jedzenia więc zamiast wyrzucać wyjadałem resztki z garnków. I niezależnie czy były to schabowe czy super-wege-dania to jedząc resztki ciężko było kontrolować ilość. W efekcie stając przed lustrem dziwiłem się skąd ten brzuszek: "przecież jem zdrowo i wcale nie tak dużo". Czasem obie części zdania były kłamstwem, a czasem tylko tak druga. 

Druga twarz zero waste, to jeden z nowych nawyków. Nie jest to centralny puzel układanki, ale z pewnością obraz zmiany nie byłby bez niego kompletny. 

Pamiętam dokładnie moment, kiedy uświadomiłem sobie, że jestem na tym etapie zmiany, że coś co robiłem intuicyjnie chcę zacząć robić z pełnym przekonaniem:

To było wiosną na wycieczce biegowej do Stavanger



Piotr (w szarej koszulce) kolega Dominika z jego ex-roboty strasznie się zmartwił kiedy wyszliśmy rano po biegu z hotelu na lotnisko:

-"Ooooo fuck!! Zostawiłem w lodówce hotelowej moje bułki z wczoraj, których nie zjadłem na biegu. No żesz kurza twarz!!  Sprawdzałem wszystko, a lodówki zapomniałem! Strasznie nie lubię marnować jedzenia, byśmy sobie z dziewczyną odgrzali w piekarniku wieczorem..."

Widziałem, że naprawdę to przeżywa. Widziałem, że waha się czy będąc kilometr od lotniska, na nogach, które dzień wcześniej pokonały 80 km po fiordach nie cofnąć się truchtem do hotelu i wyrwać pokojówce, która pewnie już robiła nasz pokój, te zawinięte w papier stare kanapki.

W tamtej chwili nazwałem w swojej głowie to co od dawna czułem. Ja też nienawidzę marnowania jedzenia. Ale nie będę z tym walczył poprzez jego zjadanie, a lepsze planowanie.

Kilka dni później przejrzałem wszystkie swoje szafki. Odkryłem, że gdyby podsumować kalorie we wszystkich makaronach, kaszach, mąkach, orzechach, ziarnach, strączkach, puszkach, słoikach z przetworami, rodzynkach, migdałach, suszonych śliwkach i tak dalej i tak dalej.... to starczyłoby na wyżywienie całej rodziny przez miesiąc! Myślę, że każdy z nas ma w szafkach kilkadziesiąt tysięcy kalorii! Ale mimo tego, za każdym razem myszkując w porze obiadowej po kuchni czuje się jak kobieta przed szafą pełną ubrań płacząc, że nie ma się w co ubrać.

Przejrzałem terminy przydatności do spożycia. Większość produktów mieściła się granicach, lub przekraczała ja z niewielkim marginesem błędu. Tak naprawdę wyrzuciłem tylko zjełczały mak. Na całą resztę spojrzałem jak malarz na farby i czyste płótno. Zobaczyłem w tych produktach pomysły na kilkanaście potraw, które można zrobić dokupując w sklepie tylko jedną lub dwie rzeczy, zaś kilka biorąc z szafki. Oczywiście sporo pomógł mi google, gdzie wpisując dwie, trzy nazwy produktów, które mam, dopowiadał mi całą resztę.

Druga, bardzo ważna rzecz, to nakładane ilości. Unikam stawiania półmisków na stół. Zarówno dzieciom jak i sobie z kuchni do jadalni staram się nieść już skomponowane talerze, gdzie chłodnym okiem oceniam ile powinno się na nich znaleźć. Co więcej gotuję tyle, aby akurat było na styk. Lepiej niż być lekko głodnym niż przejedzonym.

Takie dialogi jak poniższy były na porządku dziennym:

- Mamy tylko pięć ziemniaków!?
- No tak, nas jest pięcioro, więc każdy zje po ziemniaku

Okazywało się, że było akurat OK. (Oczywiście, nie tak, że głodziłem rodzinę i każdy jadł na obiad po jednym ziemniaku, ale jako jeden z elementów obiadu :))

Jeżeli okazywało się, że jednak coś zostało, to zero waste nie koniecznie musi prowadzić do natychmiastowego połknięcia niedojedzonej kaszy z gulaszem z dziecięcego talerza. Takie porcje wystarczy zgarnąć do pojemnika i jak znalazł jest porcja na kolejny posiłek, np. następnego dnia w pracy.


Trzecia rzecz, to regularny przegląd lodówki. Jest w niej mniej niż było, ale mam świadomość każdego produktu. Dla mojej szanownej Teściowej zapewne jej wnętrze (lodówki) jest powodem to uronienia słonej łzy nad złym losem swojej córki, ale mogę zapewnić, że w każdym momencie jest tam jedzenia na minimum 3 dni przetrwania dla 5-ciu osób. Żaden długi weekend nie weźmie nas z zaskoczenia :)

Kiedy widzę, że coś jest bliskie terminu przydatności od razu kombinuję jak użyć ten produkt przed deadlinem. Staram się nie wyrzucać absolutnie niczego co można jeszcze zjeść. A w sytuacjach krytycznych, kiedy nie jesteśmy w stanie przerobić nakupionego jedzenia zawsze można schować je poziom niżej - do zamrażarki.

Żywieniowe zero waste to filozofia i styl, z którym czuję się dobrze. Nie chcę ulepszać w ten sposób świata, ale na moim własnym podwórku w koszu lądują wyłącznie te rzeczy, których naprawdę nie da się już bardziej przetworzyć. Mam większą świadomość zawartości swoich szafek, rozwinąłem kulinarną wyobraźnię i przede wszystkim nauczyłem się pojęcia porcji. Porcji, czyli ograniczonej objętościowo i kalorycznie ilości płynu, pokarmu, żywności przeznaczonej dla jednej osoby do spożycia jednorazowo lub w określonym czasie.

Zero waste to pierwszy z puzzli nowych nawyków. Oczywiście zdarzają mi się tzw. cheat days, kiedy definicję porcji traktuję dość luźno. Umiejętne umiejscowienie cheat days, czyli wentyli bezpieczeństwa, to osobny puzzel, osobny nawyk. Ale o tym i o innych elementach mojej układanki będę jeszcze pisał...

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy koncept. Też kilka razy przymierzaliśmy się do zastosowania go w życiu, ale właśnie przez brak prostych nawyków i zasad ciągle zapominamy. Czy mógłbyś stworzyć pełną listę prostych instrukcji jak realizujesz Zero Waste?

    Przykłady z tekstu:

    JEŻELI produktowi kończy się termin przydatności TO robię z niego obiad/kolację.

    Posiłki podajemy w przygotowanych porcjach.

    JEŻELI nie dojedliśmy porcji TO chowamy je w pojemnikach na później.

    itd.

    Wiem, że opisałeś to w tekście, ale zapewne niektóre zachowania masz we krwi i wydają się tak naturalne, że nie wspominasz o nich. A bez zanotowania ich proces wchłaniania pozostałych może być utrudniony lub nawet uniemożliwiony.

    Mając listę nawyków i zasad można o wiele łatwiej wdrożyć całą zasadę, ponieważ skupiasz się tylko na jednym tak długo, aż wejdzie w krew i dopiero wtedy przechodzisz do następnego - sam bym chętnie stworzył taką listę na bazie waszej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po części sam podałeś te główne nawyki. Ale trzeba zacząć od jednego.

      1) Przegląd lodówki i szafek. Nie robię z tego listy na papierze, ale dokładnie zapamiętuję. Pewnie używam do tego nieświadomie technik zapamiętywania. Wizualizuję sobie półki i wiem co na nich leży. Mniej więcej pamiętam też terminy przydatności. Jeżeli na kaszach czy makaronach są to długie miesiące - nie zaprzątam sobie wtedy głowy. Jeżeli coś skraca się do dni lub tygodni wtedy o tym intensywnie myślę.

      2) Kiedy przychodzi moment gdy myślę o tym co ugotować na obiad/kolację/śniadanie zawsze zaczynam proces myślowy od produktów, które mam i wokół nich obudowuję resztę, które precyzyjnie dokupuję

      3) Staram się nie robić zakupów impulsowych, tylko punktowe. Dosłownie tylko raz na dwa-trzy tygodnie robimy zakupy na zasadzie "wszystko się kończy" i uzupełniamy półki.

      4) Nauczyłem się gotować mniejsze porcje.

      5) Nakładam na talerze na chłodno przewidziane ilości

      6) Niedojedzone rzeczy chowam do pudełek na później i zjadam/zjadamy później.

      PROBLEMY:
      - często zostajemy obdarowani różnego rodzaju wiktuałami od obu Mam z obu stron rodziny. Jestem oczywiście bardzo za to wdzięczny, bo często są to mega zdrowe warzywa z własnego ogródka, ale jednocześnie często wiąże się to z bólem głowy jak zagospodarować takie ilości, jak je zabezpieczyć przed zepsuciem, jak zrobić z nich porcje, które przetrwają do momentu ich konsumpcji.


      Usuń

Podobne wpisy