Najlepsza płyta Queen? Ciężko powiedzieć. Ale na pewno dzięki tej płycie Queen stał się zespołem absolutnie nieśmiertelnym. Połączenie rocka i opery. Bohemian Rhapsody. Jeden z utworów wszech czasów. Zna go każdy, niezależnie od tego jaką rolę pełni muzyka w jego życiu.
Biegając zadałem sobie pytanie, czy gdyby nie ten jeden wyjątkowy utwór ta płyta miałaby status tej najlepszej, kultowej, wyjątkowej? Naprawdę nie potrafię udzielić odpowiedzi na to pytanie...
Ale na pewno jest to płyta jeszcze lepsza od poprzedniczki. Queen gra tutaj (zresztą jak wcześniej i również później) bardzo nerwowo. Począwszy od Death on Two Legs aż po kończący God Save The Queen w gitarowej aranżacji May'a są nieustanne zmiany tempa, zmiany nastroju, aranżacje nie dające ani sekundy wytchnienia. Ciągły galop, nerw, napięcie... (Bardzo podobne wrażenia mam słuchając płyt The Mars Volta.) To jest muzyka jakby ze szpitala psychiatrycznego.
I nawet ta piękna ballada Love of My Life (chyba najpiękniejsza jaka wyszła spod pióra Freddiego Mercurego) niesie w sobie jakiś niepokój...
Bez wątpienia jest to wyjątkowa płyta. Zdecydowanie bardziej niepokojąca niż kojąca. Zupełnie jak Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band - Beatlesów.
* * *
Jestem dopiero przy czwartej płycie, jednak od piątku słucham praktycznie tylko Freddiego. Nachodzi pierwszy kryzys. Zacząłem w samochodzie dla równowagi i uspokojenia skołatanych nerwów słuchać prostego, łatwego, nieskomplikowanego, neoprogowego Pendragona :)
cdn...
RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
cdn...
RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz