wtorek, 6 listopada 2018

Running with Queen [1973] - Queen I


Dziś mnie olśniło. Queen do doskonała grupa na biegowy maraton płyta po płycie. Kryteria jakimi się kieruję to nie tylko uwielbienie do danej grupy. Wręcz przeciwnie. Zarówno The Beatles jak i Depeche Mode, z którymi zrobiłem kompletne maratony płyta po płycie to nie są moi faworyci. To zespoły, które znam, ale raczej podpatruję zza kotary, nie są i nie byli moimi idolami w skali Pink Floyd, King Crimson czy Van Der Graaf Generator. Maratony z tymi trzema to raczej byłaby wyłącznie gra reminiscencji, zaś ja chcę mieć dla siebie coś nowego, coś co będę mógł poznać, wyrobić sobie zdanie. Queen jest dokładnie takim zespołem. Mam wrażenie, że każdą z ich płyt słuchałem w życiu przynajmniej raz, większość kilka razy, niektóre kilkanaście a może i więcej. Mogę bez większego namysłu wymienić przynajmniej 30 piosenek Mercurego i spółki, ale miałbym trudność aby wymienić więcej niż 3 z jednej płyty. Nie byłem i nie jestem fanem Queen...

Film, który obejrzałem kilka dni był jak naciśnięcie cyngla w pistolecie. Rzucam się na losowe płyty Queen. Biegałem przy The Game i The Miracle, w samochodzie mam News of the World, w pracy Queen II, zaś w domu wieczorem puściłem Made in Heaven. Słucham chaotycznie i impulsywnie, a to koliduje z moim zamiłowaniem do alfabetycznego albo chronologicznego porządku.

1. [1973] - Queen  (8,49 km w 40m:24s, wtorek 6 listopada)


Słuchając debiutu Queen mam wrażenie, że to równie dobrze mógłby być debiut Yes. Jednej i drugiej płyty słuchałem może po 2 razy w życiu i nic mnie nie zmusiło do głębszego zaprzyjaźnienia się z nimi. Trochę hard rocka, nieśmiałe eksperymenty, ślady prog-rocka. Są grupy, które mają piorunujące debiuty, a potem zjeżdżają równią pochyłą dół. Są również takie, które przez kilka lat szukają swojej tożsamości wydając średnie płyty aby w końcu nauczyć się jak szlifować diamenty. Debiut Queen ma w sobie niewiele do zapamiętania. Myślę, że takich zespołów, które wyszły z klubu aby nagrać średnią płytę było na początku lat 70-tych na pęczki. Większość z nich skończyło na właśnie na jednej płycie wydanej w jakimś mikronakładzie, które w winylowej wersji osiągają na ebayu chore ceny.

Queen miał jednak na siebie pomysł. Szybkie nagranie Queen II, a potem Sheer Heart Attack i trochę szczęścia w postaci pierwszego wielkiego hitu - Killer Queen.

cdn...


RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy