sobota, 3 listopada 2018

Parkrun Charzykowy #39

Dzisiejszy bieg parkrun w Charzykowach wygrał Jacek Szymańczuk. Jacek mieszka w Poznaniu, ale jego żona pochodzi z Chojnic (tak się dowiedziałem z plotek na mecie ;) Ten schemat absolutnie mnie nie dziwi, bo nie jest przecież tajemnicą, że najpiękniejsze i najmądrzejsze dziewczyny pochodzą z Chojnic. Ciężko się tutaj nie ożenić.

A kiedy człowiek się już ożeni, to siłą rzeczy spędza co któryś weekend w Chojnicach, czyli największym mieście w Polsce bez dostępu do jeziora ;) Ale wystarczy przemieścić się 5 km na północ aby znaleźć się w Charzykowach, nad jeziorem o tej samej nazwie, w kolebce polskiego żeglarstwa, na promenadzie ciągnącej się 3 km linią jeziora, którą prowadzi malownicza trasa Charzykowskiego parkruna.



Pisałem kiedyś, że parkruna Charzykowy biegałem zanim zaczął być modny, to znaczy, zanim zaczął istnieć :) Wspomnieć muszę też o Charzykowskich TerMorsach, z którymi kilka razy zdarzyło mi się zanurzyć w przerębli. Tym razem nie będzie mnie tutaj w niedzielę, że gdyby ktoś potrzebował chwili ochłody to TerMorsy tną lód w każdą niedzielę o 12:00.

* * *

Dzisiejszy bieg nie miał być na rekord. Ostatnie dwa dni nie byłem w pełni sprawny kondycyjnie. Mój najmłodszy syn przywlókł jakieś choróbsko z przedszkola i cała rodzina musiała też przez to przejść w efekcie domina. Na start przyjechałem pół godziny przed 9-tą. Nie wiedziałem, czy mam siłę na jakiś sensowny rezultat, czy po prostu będę pocił się w tempie 5 min/km. Rozgrzewka trochę mnie uspokoiła. W miarę spokojny km w tempie 4:30, drugi (tak jak mnie tydzień temu Kamil uczył) ze skipami i sprintami. 

Na starcie tradycyjnie około 40 osób. Przywitanie z koordynatorem Wojtkiem, chwilę później dobiegła Monika. Rozejrzałem się po fizjonomii biegaczy i stwierdziłem ze smutkiem, że takich parkrunów jak w ubiegłym tygodniu to raczej już nie będzie. Tydzień temu był jakiś inny bieg w okolicy, który "wyssał" najlepszych i biegnąc na 22:30 można było wygrać parkuna :) Niestety nie było mnie tutaj i tylko wycieram łezkę w oku przeglądając statystyki. 

Start. Nie ustawiam się już z tyłu. Ma do dobre i złe strony. Dobre są takie, że nie tracę kilkunastu sekund na przebijanie się do przodu, ale niestety łatwo jest się dać porwać czołówce i po 200 metrach zorientować, że pędzisz 3:45 min/km. Tym razem trochę mnie przytkało ale uratował mnie... but. Chyba po raz pierwszy na 121 parkrunów po prostu mi się rozwiązał zaraz po starcie (kiedyś rozwiązał mi się kilometr przed metą ale dobiegłem bez zawiązywania). Zatrzymałem się, minęły mnie dwie osoby, zawiązałem, pobiegłem dalej. Tym razem już równo, po swojemu, w granicach 4:20 min/km. I tak praktycznie przez całe 4 kilometry. Jeszcze kilka tygodni temu aby biec w 4:20 musiałem "walczyć" i "zagryzać zęby". Tym razem też nie było lekko, oddychałem szybko, pot zalał czoło (a temperatura idealna, 8 stopni na plusie), ale to nie był mój maks. Czułem trochę jeszcze nie do końca pełną regenerację po chorobie i nie atakowałem swoich rekordów. 

Biegłem cały czas za parą człowiek-pies i do tego wspomnianego 4-tego kilometra powoli się zbliżałem aby zaatakować na finiszu. Na nawrotce policzyłem tych przede mną i okazało się, że biegnę na 6-tej pozycji. I kiedy już zbierałem się do zmiany wektora zwrotu o 180 stopni zobaczyłem, że osoba nr 4 nagle z biegu przechodzi do marszu. Hmmm... a przed nią stoi wielki pies bez żadnego pana, z mordy wyglądający na niebezpieczną rasę i pilnuje nawrotki. Kilkanaście kroków przede mną biegnie para człowiek-pies i widzę, że szykuje się zwarcie. Ogony na sztywno, jakieś warknięcia... sorry, ale ja w ten kocioł nie wbiegam. 

Zawróciłem jakieś 10 metrów przed nawrotką. Zatrzymałem się i poczekałem na kolegę. Psi konflikt został na szczęście zażegnany bez krwi, a ja czekając aż zostanę wyprzedzony myślę, że postąpiłem najuczciwiej jak mogłem. Poprzednie kilometry pokonywałem w tempie 4:20, zaś czwarty wraz ze skróceniem i karnym postojem wyszedł 4:34. 

Pozostał już tylko długi finisz do mety. Przed sobą miałem 4-tego zawodnika, ale nie byłem w stanie zniwelować 10 sekundowej różnicy. Ja przyspieszałem, ale widziałem, że on również stawia coraz szybsze susy. Na metę wpadłem 5-ty z oficjalnym czasem 21 min 33 sek.

Coraz lepiej i coraz pewniej się czuję wpadając na metę w czasie 21-21:30. Moje ostatnie trzy parkruny wyglądają tak:

parkrun Charzykowy 03/11/2018 5
 21:33
parkrun Gdansk Poludnie 20/10/2018 11
 21:09
parkrun Gdansk Poludnie 29/09/2018 13
 21:22

Chyba już pora zaatakować sub21 :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy