wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanie roku 2013 - część 1: Najlepsze Buty Biegowe

Przymierzając się do tego podsumowania przejrzałem swoje zdjęcia z wakacji w 2012 roku i przez chwilę wydawało mi się, że byłyby one idealną prezentacją graficzną tego co dało mi rok 2013 poprzez bieganie. Ale jeszcze trochę za bardzo mi wstyd tej 130 kilogramowej wersji siebie... jeszcze na to nie pora.

Zróbmy więc klasyczne podsumowanie, bez roztkliwiania się nad tym ile przebiegłem kilometrów, ile schudłem kilogramów i w ogóle i jak to bieganie zmieniło moje życie.

Podsumowanie będzie składało się z następujących części:

Na początek podsumowanie tego w czym biegałem w 2013 roku.

NAJLEPSZE BUTY BIEGOWE


  • Miejsce 1 - Kalenji Ekiden 50



czwartek, 26 grudnia 2013

Radio K.A.O.S. - czyli świąteczny bieg morsa


Zapewne nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że Pink Floyd to mój zespół nr 1. To zespół nr 1 dla połowy ludzi, których znam. O czasu, kiedy po raz pierwszy usłyszałem The Final Cut - 20 kilka lat temu zakochałem się bez granic w tej Watersowej części Pink Floyd.

Pierwsza solowa płyta Rogera Watersa - The Pros & Cons of Hitch Hiking to muzyczny opis snu, który ma miejsce między 4:30 a 5:11 w nocy. Płyta została wydana 30 kwietnia 1984 roku. Za 4 miesiące będzie jej okrągła 30 rocznica. Mam ochotę wybiec ze słuchawkami na uszach dokładnie 30 kwietnia 2014 o 4:30 i złożyć biegowy hołd dla Watersa. A może większą grupą z boomboxem na plecach i Pros & Cons w głośnikach? :)

Dwa pierwsze akapity to przydługa dygresja dotycząca płyt jakie kojarzą mi się ze Świętami Bożego Narodzenia. Każda z nich wiąże się z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Na Święta dostałem m.in. wspomniane Pros & Cons of Hitch Hiking - Rogera Watersa, 9 Lives To Wonder - The Legendary Pink Dots, a rok później The Lovers tej samej grupy i Wildhoney - Tiamat. Jeszcze wcześniej Atom Heart Mother - Pink Floyd i Pictures At An Exhibition - EL&P.

Od lat nie dostaję już płyt. Te które lubię - już mam, a nikt z moich bliskich nie jest na tyle odważny, aby zaryzykować i kupować mi nową muzykę :) Może poza wyjątkiem mojego przyjaciela od dawnych dawnych lat - Adasia (100 lat z okazji wczorajszych imienin!), który od czasu do czasu podrzuca mi kilka nowych nazw i patrzy jak węgorz czekający na reakcję.


W te święta zaplanowałem dwa biegi. Pierwszy, Wigilijny, samotne 15 km z Arcade Fire w słuchawkach. Miałem przy sobie tylko płytę The Suburbs. To jeden ze strzałów od Adama, któremu w zawoalowany sposób daję znaki, że się podoba :) Dalekie echa czegoś fajnego, tak pisałem, ale naprawdę od kilku dni jestem jak uderzony obuchem w głowę po jedynym jak na razie przesłuchaniu The Reflector.

W okolicach południa, w Wigilię, wiedząc, że wszystkie obowiązki zostały wykonane jak trzeba, ze spokojną głową podjechałem samochodem do Charzyków, i stamtąd wybiegłem 7,5 km przed siebie wzdłuż brzegu jeziora + powrót. Trochę źle oceniłem swoje tempo i The Suburbs skonczyło się na 13 km. Powinienem biec albo krócej albo  szybciej :)

piątek, 20 grudnia 2013

"Hej mała, kąpałem się w Bałtyku... w grudniu... po ciemku..." czyli Nocny Bieg Morsa V

Układ świąt w tym roku jest idealny dla pracowników, ale fatalny dla pracodawców. 20 grudnia to dla wielu ostatni dzień w pracy przed wyjazdem na święta, które  przy dobrej aranżacji czasu skończą się dopiero na Trzech Króli 2014.

W tym nastroju kilka dni temu rozpoczęliśmy planowanie V Biegu Morsa. Tradycyjna niedziela została poddana w wątpliwość już na samym początku dyskusji. Sobota rano? OK. Niech będzie. Ale 5 rano. Michał skonstatował, że musimy zabrać czołówki.... i doszło do nas, że bieg o 5 rano w grudniu jest równoznaczny z kąpielą w Bałtyku... po ciemku. Jedno zdanie, które napisał Dominik sprawiło, że nie sposób już było się z tego pomysłu wycofać.

" podchodzisz do laski w barze i mówisz beznamiętnym głosem: kąpałem się w morzu w grudniu, po ciemku"

wtorek, 17 grudnia 2013

Bieg morsa IV - nowa trasa

Ostatnio z kilku ust usłyszałem, że za dużo piję, bo jak piszę coś o bieganiu, to zawsze zaczyna się od tego, że pierwsze kilometry trzeźwiałem. Prawda jest trochę inna, po prostu większość biegów wartych opisania ma miejsce w weekend, a weekend... wiadomo...

W weekend przeprowadzka. Pół piątku i całą sobotę robiłem coś pomiędzy spacerem farmera a wyścigiem po schodach. Idealny trening siłowy!

Pomimo pewnych organizacyjnych trudności (Dominik w Bydzi, Jarek tłumaczy, że nie ma miejsca w nodze na mięśnie, więc nie może za daleko wybiegać) Michał postawił mnie pod ścianą ucieleśniając wcześniejsze luźne pomysły. "Samochód odstawiony na Zaspę" - zakomunikował mi w sobotę wieczorem. "Po drodze trochę błotnych rzek do połowy łydki, ale damy radę".

OK, nie ma wyboru. Niedziela rano, jak w każdą niedzielę: budzik na 7:00, niedzielny strój przygotowany dzień wcześniej i w drogę. Tym razem postanowiliśmy pobiec nad morzę trochę okrężną trasą. Przez poligon i dalej w dół Doliną Radości aby wybiec w Oliwie przy zoo i stamtąd prosto do morza.

Początek był... bardzo trudny. Po pierwszych 2 km chciałem krzyczeć: "GDZIE SĄ SCHODY TRZEŹWOŚCI!" Schodów nie było, tylko błoto, błoto i błoto. Po 4,5 km w umówionym miejscu czekał na mnie Michał. Ponieważ (z racji błotnego tempa) trochę się spóźniłem Michał jak przystało na runnera zmarzł bo się rozciągał zamiast truchtać w miejscu ;)

Ruszyliśmy razem. I wtedy okazało się, że to co nazywałem do tej pory błotem miało tyle wspólnego z prawdziwym błotem co podtynkowy geberit ma wspólnego z Niagarą.


Przecinając budowaną linię kolei metropolitalnej stwierdziłem, że Kalenji Ekiden 50 z Decathlonu to są najlepsze buty świata. W żadnych innych butach nie przebiegłem tyle co w nich. Żadne buty nie są w stanie tyle zrobić co one. Są jak Łada Niva - najlepszy rosyjski samochód terenowy. Żaden Jeep, żaden Land Rover nie pokona z taką pewnością i z takim oddaniem i w takiej cenie (!) trasy przez wschodnie bezdroża. Co więcej w nich przebiegłem 3 z 4 moich maratonów. I była to kwestia wyboru między nimi a Asicsami, które kompletnie mi nie leżały. I dlatego dalej leżą w szafie.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Domowe mleczko kokosowe




Zainspirowany buteleczką Dominika z wczorajszego biegu Morsa kupiłem dwa orzechy kokosowe. Biorąc pod uwagę, że jeden kokos kosztował mnie 1,79 PLN a można z niego zrobić 1 litr mleka, okazuje się, że mleko kokosowe, które do tej pory traktowałem raczej jako rarytas przy okazji gotowania czegoś w orientalnym stylu, jest całkiem tanie, a wręcz tańsze od mleka zwierzęcego.

No to do dzieła! W orzechach trzeba wyczuć miękkie miejsce, które można przebić śrubokrętem i przez słomkę wypić wodę kokosową. Jak widać na zdjęciu powyżej amatorzy znaleźli się szybko. Woda kokosowa ma bardzo zbliżony skład do izotoników, co więcej, można powiedzieć, że jest najlepszym z  naturalnych izotoników. Muszę to kiedyś zastosować w praktyce :) Ustawię mój team techniczny na półmetku jakiegoś biegu z kokosami :)


Następnie kokosy rozbija się młotkiem, ściera na wióry miąższ ze środka (ja użyłem takiego elektrycznego narzędzia), powstałe w ten sposób wiórki zalewa ciepłą wodą (0,6-1 litr na kokosa) i miksuje w blenderze. Po kilku minutach powstałą zawiesinę wyciskam przez gazę. Szokujące - ale naprawdę powstaje fantastyczne mleko kokosowe!


Powyższa relacja została zainspirowana dyskusją z Dominikiem w czasie powrotu z Biegu Morsa oraz linkiem z komentarza z poprzedniego wpisu: http://www.zdrowemotywacje.pl/jak-zrobic-mleko-kokosowe/

W najbliższym czasie poeksperymentuję z domowym mlekiem ryżowym albo sojowym. 

niedziela, 8 grudnia 2013

Manifest biegacza-bloggera, tydzień z orkanem i III Bieg Morsa

Najgorsze co mogłoby się wydarzyć, w kontekscie pisania bloga biegowego, to stać się jego niewolnikiem. To znaczy pisać smętne posty o tym, że biegałem rano, albo biegałem wieczorem, pobiegłem w lewo, albo w prawo, czułem się fajnie, albo niefajnie a i tak praktycznie nic się nie wydarzyło.

Dlatego postanowiłem zmaterializować w słowach mój manifest biegacza-bloggera. Moja idea pisania zakłada, że będę:

  • Opisywać fajne zawody, w których wziąłem udział.
  • Opisywać niezwykłe treningi, które sam dla siebie nazywam zawodami i jako takie traktuję. Mam na myśli takie biegi jak Maraton dookoła Wdzydze, Amber Maraton, Biegi Morsa
  • Opisywać biegi dookoła jeziora. To tytularny obowiązek tego bloga. Częśc z nich zawiera się także w punktach powyżej
  • Pisać o muzyce, której słucham podczas samotnego biegania, która często motywuje mnie do wyjścia na scieżkę. Wiem, że te wpisy absolutnie nie będą cieszyć się powodzeniem, bo nikt nie będzie tu szukał informacji o muzyce, ale ja akurat będę to robił nabardziej z głębi serca i one będą mi przynosić najwięcej radości. To mój najosobistszy manifest biegacza-melomana heh :)
  • Pisać o książkach, ale wyłącznie o tych związanych z bieganiem. Czytam praktycznie wszystko co wydaje Galaktyka w tym temacie i większość z innych wydawnictw.
  • Pisać o zmianie w mojej diecie. Od kiedy biegam, zmiany w diecie przychodzą samoistnie, organizm zaczyna domagać się innego jedzenia. Poza tym bohaterowie powyższego punktu także mocno inspirują.

piątek, 6 grudnia 2013

Spóźnione śniadanie - Appendix do II Biegu Morsa

Ten wpis czeka na swoją kolej od niedzieli i jest naturalnym uzupełnieniem Biegu Morsa II. Naturalnym, ale kompletnie nieplanowanym. Tydzien temu, kiedy wróciliśmy z Dominikiem z nad morza napisał do mnie Piotr, zapraszając mnie na pewne wydarzenie na FB. Wydarzenie kulinarne. Spóźnione Śniadanie organizowane przez Kolektyw Samo Dobro. Śniadanie 100% wegańskie. O godzinie 13:00 w Gdańskim Lofcie. Wejście 10 PLN albo własna wegańska potrawa. Jedzenie na zasadzie all you can eat.

Ponieważ od sierpnia tego roku mocno inspirowany Scottem Jurkiem i Richem Rollem eksperymentuję z wegetarianizmem a falami i weganizmem stwierdziłem, że ta propozycja jest dla mnie totalnie w punkt! Po 26 km biegu właśnie czegoś takiego potrzebuję!

Zapakowaliśmy się z całą rodziną i godzinę później byliśmy na miejscu. Loft był pełen ludzi. 100 lekko licząc. Myśle, że każda normalna restauracja może tylko marzyć o takim społecznościowym ruszeniu i takiej frekwencji. Jedzenie było feerią inspiracji. Począwszy od trzech rodzajów hummusu, poprzez bardzo ciekawe zapiekanki warzywne, polskie curry, placki z cukinii,  zupę z fasoli mung, kuskus z kalafiorem czy genialną pastą fasolowo-śliwkową i wiele wiele innych.

Ja wiem, że weganin to nie osoba co je pomidory z ogórkiem. Sam eksperymentuje już od kilku miesięcy. Ale spóźnione śniadanie dało mi takiego kopa do przodu, co kolejne kilka miesięcy szperania za przepisami w internecie.

Praktycznie cały tydzień odtwarzam dania z ostatniej niedzieli i z niecierpliowścią rozglądam się za kolejnym spóźnionym śniadaniem.

niedziela, 1 grudnia 2013

II Bieg Morsa

II Bieg Morsa przez chwilę stał pod znakiem zapytania. Michał chyba nie dojechał z Miłomłyna, a na pewno rano nie był pewny gdzie jest, Jarek napisał, że ma wolne, ale wieczorem wyjeżdża więc musi odpocząć. Ja budząc się o przed 7-mą rano, słysząc jak przez ciemną grudniową noc ponuro zawiewa wiatr także miałem spore wątpliwości patrząc na przygotowany ręcznik i kąpielówki. Czy ja mam na pewno wszystko w porządku z głową?

Najłatwiejszym i sprawdzonym sposobem na rozwiewanie wątpliwości jest po prostu przestać o nich myśleć i działać zgodnie z opracowanym planem. Spakowałem plecak, zjadłem śniadanie, włączyłem endo i wybiegłem na umowione spotkanie z Dominikiem. Naszym celem było dobiec do morza i zmieścić się w 12 km. W linii prostej jest nawet mniej, a biegnąc ludziom przez podwórka, place zabaw, chaszcze i przecinając ulice poza skrzyżowaniami jest to teoretycznie możliwe. Problem polega jednak na tym, że aby zmieścić się w 12 km trzeba: a) wbiec schodami trzeźwości na Suchanino b) nie zgubić się na Suchaninie. Dziś nam to drugie nie wyszło i zaliczyliśmy nadprogramowe zwiedzanie, połączone w późniejszym odcinku trasy także ze zwiedzaniem naszej ukochanej uczelni: Politechniki Gdańskiej. Nie było mnie tam niemal 15 lat. Wspomnienia są mocne.
Tyle tylko, że na pamiątkowym zdjęciu wyszliśmy jak menele po nocy w rurach ciepłowniczych, jak złomiarze, tyle, że wózek ze złomem nie wszedł w kadr. Chyba trzeba lepiej zadbać o nasz biegowy look, bo samym sportem serc naszych kobiet (żon i córek oczywiście) nie zdobędziemy :D

sobota, 30 listopada 2013

Parkrun #96 i mój prywatny rekord świata

fot. screenshot z filmu by Paweł Hojnowski

Wczoraj wieczorem rozpuściłem wici, że jeżeli już nic więcej nie wypiję to będę mógł jechać na parkrun i proponuję transport. Oczywiście odpowiedzi dostałem w stylu "jedziesz przez Miłomłyn?" albo "jestem w pracy do 8 rano" ale zanim je dostałem poczułem taką odpowiedzialność, że przestałem pić, przeszedłem się dookoła bloku, wróciłem i położyłem się spać.

Rano obudziłem się trzeźwy, rześki i pełen mocy. Założyłem moje startowe ecco racery i podpisałem ustną umowę sam ze sobą mówiąc do żony: "jadę po rekord". Taka autopsychologia naprawdę działa. Niektórzy aby podkreślić umowę zawartą samemu ze sobą po prostu ją zapisują na kartce. Ale kartka może się zgubić. Żona nie zapomina nigdy :)


środa, 27 listopada 2013

50 Words for Snow

Jak ogólnie wiadomo prawdziwy mężczyzna zmienia opony dopiero po pierwszym śniegu. Ilu jest prawdziwych mężczyzn w mieście można się dowiedzieć próbując umówić wizytę na wymianę w taki dzień jak dziś.

Patrząc na to z drugiej strony to jeszcze dwa dni temu pływałem w morzu a tutaj śnieg spadł! Kiedy więc miałem mieć czas aby pomyśleć o wymianie opon?

Jeżeli chodzi o bieganie... to czekałem na tę chwilę od ostatnich wielkanocnych śniegów. Przez cały dzień powietrze pachniało kompletnie inaczej. Czysto, zimno i szalenie energetycznie. Wybiegnięcie na pierwszy śnieg było dla mnie także symboliczne. Rok temu wystraszyłem się, a raczej nie wpadłem na to, że zimą także można biegać i zrobiłem dłuższą przerwę: od listopada do połowy lutego. Każdego poranka tamtej zimy, wsiadając do samochodu, widząc biegaczy przedzierających się przez zaspy, w zawierusze, przy -10 stopniach i więcej wydawało mi się, że są to po prostu inni ludzie, jacyś pro... Olśniło mnie dopiero w połowie lutego. Założyłem wełnianą wielką czapkę i wyszedłem spróbować. Zima była tak długa, że jeszcze dwa miesiące biegałem w śniegu. Dało się biec i co więcej - to było rewelacyjne! Od tamtej pory nie miałem ani jednej przerwy. Dlatego właśnie wyjście w pierwszy śnieg zimy 2013/2014 było dla mnie tak ważne.

Układ dnia niestety bardzo mi to utrudniał. Od rana do 17:00 konferencja. Potem.... wolny wieczór. Coś co zdarza się raz na kwartał. Dzieciaki u babci! Szukamy więc z Grazią knajpy, gdzie możnaby wyskoczyć wieczorem. Czas płynie, już prawie 20:00 a my coraz głębiej siedzimy w internecie i studiujemy gastronautów wybierając perfekcyjną kanajpę aby nie zmarnować tego jedynego na długi czas wieczoru. Wybór pada na gdańskie Pueblo. Menu wegetariańskie wygląda tam mega apetycznie i z pewnością nie jest kompromisem dla dziwaków. No i indianie Taruhamara - urodzeni biegacze = kuchnia meksykańska :)

Byłem tam wcześniej kilkukrotnie i zawsze wychodziłem pełny jak baryłka. Ale wtedy jeszcze jadłem talerze pełne grillowanych mięs zalane mega ostrymi sosami. Ciekaw jestem jak organizm zareaguje na równie wielkie obżarstwo, ale oparte na fasoli i wegetarianskich burrito.



Jako przystawka Creme de Frijoles - czyli zupa z czarnej fasoli. Frijoles - najczęściej powtarzane słowo w biografii Jurka. Ta zupa ma moc. Uwielbiałem ją już dawno temu będąc jeszcze baryłką, która wogóle nie myślała o bieganiu.

Danie głowne - wegetariańskie burrito dla mnie i Taco Fajitas z wołowiną dla Grazi.





Mimo, że jedzenie naprawdę było rewelacyjne, nie byłem w stanie zjeść całości i po godzinie wytoczyłem się z Pueblo standardowo... jak baryłka.

O 22:00 byliśmy w domu. To wciąż dobra godzina aby założyć dresik i wyskoczyć na rundkę. Cały dzień w głowie śpiewała mi Kate Bush i jej 50 Words for Snow - idealny soundtrack na taką pogodę. Nie wiem dlaczego, ale nie wybrałem Kate jako towarzyszkę na pierwszy śnieg. Zupełnie bezmyślnie, tak samo jak wbiegnięcie do wody dwa dni temu, włączyłęm Toto IV - gorąca popelina z lat 80-tych i zagrzewany takimi hitami jak Rosanna i Africa wybiegłem poślizgać się po osiedlu.

Wbrew doświaczeniu Dominika sprzed 2 godzin - nie było już błota pośniegowego. Była fajnie zmrożona struktura sniego-lodu. Powietrze było jak zimna wódka na dobrym weselu. Brałem głębokie oddechy i ciąłem przestrzeń jak świetlny miecz z Gwiezdnych Wojen. Burrito w żołądku tańczyło ze mną do 3 km. Potem się uspokoiło i zamieniło w energię. Zrzuciłem słuchawki i wsłuchiwałem w kruszący się lód pod stopami. Czuję, że ta zima będzie rewelacyjna. Czekam na nią jak nigdy. Czekam na zawieruchę, na zaspy, na oblodzone ścieżki, na -15 stopni. Czekam na dni kiedy nawet psy będą szczały nie dalej niż metr od domu i wracały z podkulonym ogonem. Witaj zimo!



niedziela, 24 listopada 2013

I am the walrus - czyli o tym jak rodzi się świecka tradycja.

Zawsze chciałem zostać morsem. Wydawało mi się to bardzo dziwne i bardzo inspirujące. Czasem spacerując brzegiem morza widywałem szaleńców wbiegających zimą do wody w samych kąpielówkach. Ale chcieć zostać morsem a nim zostać dzieli magiczna granica. Granica wejścia do zimnej wody.

Kiedy kilka dni temu Dominik zaproponował przyłączenie się do jego biegu z naszego osiedla w linii jak najprostszej do brzegu Bałtyku i wyliczył, że to tylko 12 km w jedną stronę nic już nie było w stanie mnie powstrzymać przed stanięciem twarzą w twarz z ową magiczną granicą. Nie powstrzymał mnie nawet Kamil, który zawitał do mnie wczoraj wieczorem z niemałą butelką. 

I am the walrus (?)

O ile się obudzę. O ile się obudzę o 7:20. O ile dotrę na miejsce zbiórki i moi biegowi partnerzy doholują mnie 12 km do morza. O ile nie przerażę się na wysokości kostek, kolan, ud.... i wyżej.

To będę mógł pierwszy raz w życiu powiedzieć o sobie: I AM THE WALRUS


poniedziałek, 18 listopada 2013

Świecące oczy lisa

Poszukiwania tytułowych świecących oczu lisa były celem naszej dzisiejszej biegowej wyprawy. A zaczęło się wczoraj, kiedy podczas zabijania czasu w Decathlonie nomen omen oświeciło mnie "a może by tak sobie kupić tę czołówkę?". Rozmawialiśmy o tym z Michałem już kilka tygodni temu i to on wcześniej mnie namawiał.

Pochwaliłem się zakupem praktycznie natychmiast, po czym nastąpiła krótka wymiana zdań na czacie.

Ja: Bylem dzisiaj w Deca. Kupilem to co na zdjęciu. Wiesz co mam na mysli. Podaj dzien.
Michał: O nie!:) ale wchodze w temat... wariactwo:)
Michał: To co? Las jakos wieczorem?:)
Ja: Podaj dzień i nie każ długo czekać!
Michał: Wtorek?
Ja: ... wtorek to pesymistycznie
Michał: Hehehe

I tym sposobem w poniedziałek o 19:00 spotkaliśmy się przy starym poligonie i ruszyliśmy w las, szukać oczów lisa.

Pierwsze kroki w ciemności były trochę niepewne. I ze względu na technikę i ze względu na głowę. Nogi trochę błądziły po podłożu, skracając krok, bardziej delikatnie i  z wyczuciem stąpając po nierównościach. Osobiście bardzo mi się to podobało. Było to jak trening dla połączeń nerwowych głowa-stopa. Biegło się w pełnej koncentracji i mimo, że tempo było znacznie niższe niż zazwyczaj (oscylowało między 5:30 a 6:00 min/km) wcale nie był to spacerek. Jeżeli zaś chodzi o głowę... to wyobraźcie sobie, co myśli głowa kiedy odwracając się w bok oczy widzą to:

niedziela, 17 listopada 2013

Bieganie z Blog Forum Gdańsk 2013

Może to zabrzmi jak absurd, ale bieganie jest jednym z najmniej nudnych sportów. Praktycznie nie ma dwóch takich samych biegów. Tak niewiele trzeba aby zmienić trasę, pobiec ją odwrotnie, inaczej ułożyć pętle, albo wogóle pobiec w nowe miejsce, skręcić w ulicę lub ścieżkę, którą nigdy wcześniej nie biegliśmy i zobaczyć gdzie się kończy i co jest dalej. Albo można biegać z kimś, lub z grupą. Jest mnóstwo opcji.

Dlatego kiedy wczoraj przeczytalem na FB, że organizuje się bieg blogerów z BFG, i że zapraszają lokalesów, to mimo że planowałem z sąsiadem "dłuższy wieczór" - nie wahałem się ani chwili. Co więcej prawie namówiełem Kamila, aby też pobiegł ze mną. Umówilismy się na sms rano - jak będzie odzew = biegniemy razem. Brak odzewu = sam decyduję co robić.

sobota, 16 listopada 2013

VI Bieg Turystyczny Czterech Jezior Skórcz 13 lipca 2013


Od dłuższego czasu myślę, aby napisać parę zdań o tym biegu. Ze wszystkich jeszcze nieopisanych biegów, które przebiegłem zanim wykiełkowała w mojej głowie myśl aby pisać bloga, ten ma miejsce szczególne. Skórcz, miejscowość z jednej strony tak bliska, bo po wybudowaniu autostrady A1 mniej niż 1h drogi z Trójmiasta, ale idąć jej ulicami - bardzo odległa. Jakby zatrzymana w czasie na początku lat  90-tych. Reklamy na głownej ulicy: "Tapicer", "Szewc", "Pogrzeby od 1500". Inny świat...

czwartek, 14 listopada 2013

Maraton "4 Jezior" pod nieformalnym patronatem browaru Amber


Panowie, 13 lub 14 listopada. Jest plan, aby nie iść do pracy w jeden z tych dni. Po odprowadzeniu dzieci do przedszkola/szkoły przebrać się w stroje biegowe, zapakować plecaki, wypełnić bukłaki i udać się w trasę na pętlę jezior jaru Raduni i innych, obejmując jeziora: Łapino, Straszyńskie, Kolbudzkie i Otomińskie. Z lekkim dobiegiem trasa powinna objąć 42 km. Damy radę?

Taka informacja znalazła się na naszych mailach niecałe 3 tygodnie temu. Mieliśmy biec w czwórkę: Michał, Dominik, Jarek i ja. Do wczoraj, kiedy to z niekrytą łzą w oku z powodu choroby wycofał się Michał. Ja, mimo że miał to być zwyczajny codzienny miły bieg, tyle że trochę dłuższy, i miałem się nim zupełnie nie przejmować, to całą noc śniłem dziwne biegowe sny. Śnił mi się parkrun, że ogromnym wysiłkiem go wygrałem, ale okazało się, że wszyscy dookoła poza mną biegli dla jaj. Dominikowi śniło się Hello Kitty, a Jarkowi baby. 

Zebraliśmy się punktualnie o 8:15 przy stawiku na 5 wzgórzach i w sielskiej atmosferze poranka ruszyliśmy nad pierwsze jezioro - Otomińskie. Trasę znałem z ostatniej soboty, ale wybraliśmy wariant krótszy i już po 6,5 km zrobiliśmy pierwsze wspólne zdjęcie.


wtorek, 12 listopada 2013

Dean Karnazes - Ultramaratończyk


Galaktyka powiększa swoją półkę wydawnictw biegowych proporcjonalnie do wzrostu zainteresowania amatorskim bieganiem w Polsce. Ledwie dotrzymuję im tempa. Na parapecie w sypialni leżą nietknięte Dogonić Kenijczyków oraz 14 minut. A ja własnie skończyłem Ultramaratończyka - biografię Deana Karnazesa.

Bieg Niepodległości - Gdynia 2013

Dla wielu z nas był to ostatni oficjalny bieg sezonu. I każdy bez wyjątku szczerzył ząbki na życiówkę. Nawet ja zrzuciłem całun skromności i mówiłem, że stać mnie na 48 z przodu, czyli pobicie PB o 1 minutę. Przypomnę tylko, że Bieg Europejski (mój absolutny debiut) zakończyłem wynikiem 55 minut wg endo, a Bieg Świętojański 53 minuty.

O momentu kiedy kilka tygodni temu zapisałem moje córki na pierwszy w ich karierze bieg, za który wywalczą prawdziwy medal, pytanie o "Gdynię" słyszałem niemal codziennie. I w końcu nastał ten dzień. Bieg młodzieżowy miał się rozpocząć o 12:45. Optymistycznie założyłem, że wystarczy wyjechać 1h 15 min wcześniej z domu i bez problemu zdążymy ze wszystkim. Dzień wcześniej przebiegłem 1,5 km w tempie 5:00 a potem zrobiliśmy wspólnie pełnowymiarowy dwugodzinny spacer po zoo - idealny trening przed życiówką, albo pierwszym medalem.

sobota, 9 listopada 2013

Wyprawa nad jezioro Otomińskie dwa dni przed Gdynią

Plany lubią ewoluować. Tak można by podsumować dzisiejsze bieganie. Za dwa dni razem ze zdecydowaną większością moich biegowych znajomych po raz ostatni w tym sezonie spotykamy się na oficjalnym biegu. I każdy ostrzy ząbki na życiówkę na "dychę" w Biegu Niepodległości w Gdyni. Nawet mi się marzy jakiś fajny czas, choć zawody na 10 km to dla mnie raczej męczący sprint, który biegnie się bez żadnej taktyki, po prostu ostro do przodu i jeszcze finisz - i już po zawodach. Oczywiście mówię to z perspektywy człowieka, który ledwo łamie 50 minut i wpada na metę zdyszany jak lokomotywa.

niedziela, 3 listopada 2013

Gdańsk Biega 2013 - pierwszy "fejm"

To moja pierwsza wizyta na tej imprezie, mimo już piątej edycji. I w sumie pierwszy bieg z kategorii masowych, gdzie nikt nie daje numerka, chipa, nikt nie liczy czasu i po powrocie do domu nie trzeba przegladać pdfów z wynikami emocjonując się, że "Kowalski ciapa przybiegł prawie ostatni hehe" albo "Nowaka nienawidze, wyprzedził mnie o 5 minut z tym swoim grubym bebzonem".

No może nie do końca, bo jednak pewne nazwiska można spotkać osobiście i mniej więcej na 2 kilometrze biegnąc z córką na barana wyprzedziłem jedną z sióstr Tuwalskich, która także biegła ze swoim słodkim obciążeniem na barana. To był dla mnie jedyny moment rywalizacji w tym biegu, bo jakoś nie mogłem sobie pozwolić aby nie wykorzystać najpewniej jedynej szansy w całym moim życiu, aby wyprzedzić siostrę Tuwalską :)

sobota, 2 listopada 2013

Jezioro Ostrowite

Wczoraj wieczorem namówiłem szwagra, aby pobiec razem dookoła jakiegoś fajnego jeziora w okolicy. Wybór padł na jezioro Ostrowite. To niewielkie jezioro na równinie Charzykowskiej w kompleksie leśnym Parku Narodowego Bory Tucholskie. Obwód w zależności od obranej drogi może wahać się pomiędzy 12 a 15 km. Tradycyjnie korzystając ze street view (niesamowite, ale samochód googla podjechał leśną drogą aż pod samą krawędź Parku Narodowego) wybraliśmy miejsce na parking i start do naszego biegu. Na meteogramach sprawdziliśmy, że padać ma zacząć około 10:00 wiec pobudkę trzeba było zaplanować na 7:00 aby zdążyć wykonać plan przed deszczem.

piątek, 1 listopada 2013

Dookoła Jeziora Karsińskiego

Od dłuższego czasu mam ochotę na obiegnięcie za jednym razem jezior Charzykowskiego i Karsińskiego. Wyszłoby troszkę ponad 50 km... Dziś jeszcze nie nadszedł ten dzień. Trochę za długo się ociągałem ze wstawaniem, no i czułem jeszcze trochę łydki po moim ostatnim półmaratonie poprawionym piętnastką z Michałem. Postanowiłem wziąć więc tylko tego mniejszego byka za rogi.
Za punkt startu obrałem most na Brdzie pomiędzy wspomnianymi jeziorami.

1 listopada, to obok Wigilii jeden z tych dni, kiedy w radio można usłyszeć najlepszą muzykę. Jadąc te kilkanaście minut z Chojnic Wojciech Mann nastroił mnie genialnym bluesem Alvina Lee. Przez chwilę żałowałem, że nie wziąłem słuchawek aby dokończyć tę audycję na trasie.


Dzień wcześniej przygotowując trasę przyjrzałem się głównym rozwidleniom na googlowym street view. Fajna sprawa, przy odrobinie pamięci fotograficznej trudno potem zabłądzić, bo mimo, że pokonywałem tę trasę pierwszy raz w życiu, czułem jakbym już tę trasę znał. Mówię oczywiście tylko o tych fragmentach gdzie jest street view. W dzisiejszym przypadku, kiedy trasa tylko przez 2 km wiodła asfaltem najważniejsze punkty to te: gdzie wskoczyć do lasu w Małych Swornychgaciach i gdzie ponownie wskoczyć do lasu w Dużych Swornychgaciach. Jeżeli chodzi o pozostałą część leśną, to po raz kolejny musze przyznać, że okolice Chojnic mają bardzo czytelnie oznakowane szlaki PTTK.

środa, 30 października 2013

Gdańsk Biega 2013 - Pakiety odebrane!


Rok temu zupełnie nie zanotowałem tej imprezy. W tym roku, też prawie bym ją ominął, gdyby nie billboard, który mijam codziennie wracając z pracy. No i zapisaliśmy się całą rodziną. W regulaminie przeczytałem, że koszulki startowe zarezerwowane są tylko na pierwszych 2500 osób, które się zjawią po odbiór pakietów. Patrząc na to, że rejestracji jest już prawie 5000 nie czekałem do ostatniego dnia i zaciągnąłem dziś całą rodzinę do MOSIRu na Traugutta i w efekcie dumnie przywdzialiśmy koszulki Gdańsk Biega 2013. Tym, którzy zwlekają radzę się pospieszyć bo mimo, że byliśmy ledwie 3h po rozpoczęciu odbiorów - nie było już damskich eMek, na szczęście potraktowana wymiennie męska eSka pasowała ba Grażkę idealnie. Dziecięce równie perfekcyjne.


A wieczorem odwiedził mnie Michał, umówiliśmy się na 15-stkę i tyle przebiegliśmy. Tempo praktycznie takie samo jak na wczorajszym półmaratonie. Lekkość biegu ciut mniejsza, ale jakoś mnie to nie dziwi :)

Niespodziewany rekord w półmaratonie z Galahad na uszach


Zaktualizowałem listę płyt na ten tydzień i długo stałem na klatce gotowy do biegu wybierając muzykę do dzisiejszego treningu. Do wyboru miałem kilka płyt Lou Reeda w formie hołdu, mega klasykę czyli Animals Floydów, kilka płyt The Who - podobno wielkiego zespołu, który zawsze do tej pory obchodziłem mniejszym lub większym łukiem, no i kilka albumów Galahad.

Wiem, że słuchanie neoproga z lat 90-tych było passé już w latach 90-tych, ale mam straszny sentyment do tej płyty i ciężko było mi odmówić sobie przyjemności rozruszania kości przy dźwiękach Sleepers.

Ponieważ treningowe kręcenie kółek dookoła zbiornika coraz bardziej mnie nudzi staram się jak mogę urozmaicać sobie trasę. O ile w weekendy nie ma z tym problemu, bo biega się w dzień i można praktycznie co weekend wymyślać inne trasy i zwiedzać naprawdę przedziwne rejony w całkiem bliskiej okolicy, to w tygodniu, po zmianie czasu praktycznie nie ma opcji aby bez czołówki ruszyć gdzieś dalej. Ostatnio poza zwyczajnymi kółkami 1,3 km polubiłem większa pętlę okrążającą mój zbiornik zakoniczyński oraz stawik przy szkole na Ujeścisku. Daje to łącznie około 4,5 km. Chcąc zrobić dychę - leci się po prostu dwie duże pętle + dokrętka. I taki miałem plan na dzisiaj.

sobota, 26 października 2013

Kolbudzka 10


Ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Miał się rozpocząć pobudką o 7-mej i wyjazdem z Dominikiem na 15-tkę wzdłuż plaży zakonoczną extra 5-tką na Parkrunie i być może kąpielą w Bałtyku (o ile by starczyło nam odwagi). Kilka minut po 7-mej zadzwonił Dominik z informacją o zmianie planów. Dzieci się pochorowały - siła wyższa.

Wykonałem szybką analizę możliwości:

a) jadę swoim autem sam pobiegać przy morzu i zahaczyć o parkruna - ale niestety piątek wieczór spędziłem zgodnie z polską tradycją i nie ma sesnu ryzykować siadania za kółkiem

b) biegnę z buta na parkruna podobnie jak dwa tygodnie temu - ale jakoś nie byłem mentalnie gotowy na 38 km

c) wracam do łóżka na godzinke, jem rodzinne sniadanie ze wszystkimi i zobaczę co dzień przyniesie.

Wygrała opcja "c".

I tak leżąc i patrząc się pustym wzrokiem na bidon z własnoręcznie przygotowanym "izotonikiem" (woda, miód, cytryny, sól) zacząłem zastanawiać się gdzie by tu pobiec...

wtorek, 22 października 2013

Pierwszy medal - Bieg Europejski Gdynia 2013

Kilka słów historii o moim pierwszym ulicznym starcie:



Wczesną wiosną 2013, po kilku miesiącach biegania przyzwyczaiłem się, że dosłownie każda osoba, której pochwaliłem się, że biegam mierzyła moje wtedy już 120 kg od stóp do głów i zadawała pełne politowania pytanie: "A jak kolana?".

Domyślcie się, jakie było moje zdziwienie, kiedy podczas jednej z pierwszych kurtuazyjnych wizyt u sąsiada Dominika, znanego wtedy głownie przez to, że nasze małżonki razem pracują a dzieci chodziły do jednego przedszkola, zamiast doskonale znanego mi pytania "A jak kolana?" usłyszałem "Zapisz się na jakiś bieg! Zobaczysz jakie to emocje, jak poniesie Cię tłum!". Chwilę później przeglądaliśmy wyniki Dominika w lutowym biegu Gdyńskim na 10 km. Szokujące i abstrakcyjne czterdzieści kilka minut.

poniedziałek, 21 października 2013

Kącik biegowego melomana: Fish - Vigil in a Wilderness of Mirrors

Tak jak pisałem w moim pierwszym wpisie, słuchanie muzyki było moją główną motywacją na początku biegania. Te kilkadziesiąt minut dla siebie ze słuchawkami na uszach. Z czasem doceniłem także bieganie bez słuchawek, kiedy można wsłuchać się w swój organizm, w oddech, stopy stawiane na podłożu. Bez słuchawek zazwyczaj biegam wszystkie nowe trasy oraz zawody ... no i interwały. Natomiast wyjście na rutynową trasę po osiedlu zawsze wiąże się ekscytacją wyboru tej jednej lub dwóch płyt jakie sobie posłucham.

niedziela, 20 października 2013

Świętokrzyska dycha

Słońce świeciło mi mocno po oczach, kiedy wyszedłem dzisiejszego poranka przebiec się po granicy województw świętokrzyskiego i małopolskiego. Będzie zabawa, będzie się działo... ciągle huczało mi w uszach wczorajsze wesele mojego kuzyna. Strój biegowy wziąłem ze sobą nie dlatego, że się z nim nie rozstaje, ale dlatego, że jeszcze w wakacje umówiłem się w wujkiem Romkiem - współtwórcą Ryckiej grupy biegowej biegusiem.pl na małą poweselną przebieżkę. Dodam tylko, że wujek Romek jest m.in. jedną z osób, które zainspirowały mnie do biegania. Biega od kilkunastu lat i jest żywym przykładem jak bieganie zmienia człowieka. Biegał także na moim weselu w 2008 roku. Dla mnie był to wtedy przejaw conajmniej "dziwactwa", że normalny człowiek zamiast się wyspać zrywa się rano i truchta wzdłuż Bałtyku. Po 5 latach robię to samo i wierzę, że za kolejne 5 lat, może mniej, może więcej, ja zainspiruję kogoś kolejnego.

Ale wujek Romek zapomniał butów :)

niedziela, 13 października 2013

The Expendables

Serj Tankian zagrał świetny koncert. Chociaż przez pierwszą połowę zastanawiałem się czy nie fajnie by było jakby jednak zahaczył o SOAD, ale im dłużej koncert trwał tym bardziej rozumiałem jaka linia rozdziela Serja jako członka SOAD oraz Serja solowego, z orkiestrą.

Gravity było też całkiem fajne, choć najgorsza była w tym wszystkim decyzja czy iść na Gravity czy Wałęsę.

I tym krótkim podsumowaniem można by zamknąć weekend który zdarza się raz na kilka miesięcy (czyli weekend, kiedy ktoś inny zostaje wieczorem z dziećmi:)), gdyby nie fakt, że Dominik nie włączał netu przez całą sobotę, przez co nie miał świadomości moich 38 kilometrów i kiedy późnym wieczorem zdzwoniliśmy się usłyszałem krótkie zachęcające "To o której jutro biegniemy? 8? 9?"

sobota, 12 października 2013

Parkrun #89 i trzy idee

Dzisiejszy dzień to połączenie trzech idei:

i) planowałem wraz z Dominikiem, że w końcu połączymy siły i udamy się na pierwsza wyprawę biegową razem. Plan luźno był osadzony na ten weekend czyli albo sobota rano (parkrun + bieg do Gdyni plaża i z powrotem) albo niedziela (bieg po plaży do Gdyni i z powrotem). W obu przypadkach zakończony kąpielą w morzu hehe. Wracając do tematu idei - ta pierwsza upadła wczoraj, kiedy umówiliśmy się jednak na niedzielę.

ii) znana już idea polskiego piątku, wczoraj nie oszczędziłem się za bardzo i na pewno nie zaryzykowałbym wsiadania rano za kółko... ale czy samochód to jedyna opcja dojazdu na parun?

iii) Biegacz z Północy już TAK kiedyś robił

W efekcie połączenia trzech idei o 7:20 wypełniłem bukłak 2l wody i wybiegłem na 15 kilometrowa  trasę w kierunku Parku Reagana. Za oknem z rozchodzących się ciemności wyłaniała się poranna mgła. W tym poetyckim nastroju zrobiłem sobie fotkę z ręki  na której wyglądam jak przygłup z jednym zębem.


Planowałem, że będę biegł ze średnią 6 min/km i tym sposobem spokojnie zdążę na rozpoczęcie biegu, ale jakoś nogi same niosły, coraz szybciej i szybciej, zupełnie jakby to miała być tylko podróż w jedną stronę. Po przebiciu się na Ujeścisko, chwilę biegłem ulicą Havla, potem Łostowicką w dół i w górę do Carefurra na Morenie, skręt w prawo i chwilę potem byłem już przy Politechnice Gdańskiej. Otarłszy łezkę wspomnień nad moimi tak odległymi pięcioma latami w jej murach ruszyłem dalej, przebiłem się przez Grunwaldzką i wbiegłem w Wyspiańskiego. Dalej już tylko długa droga przez Zaspę, gdzie przystanąłem na chwilę nad malunkiem przy schodach do tunelu.

Skręt w Kołobrzeską i już witałem się z Parkiem Regana. Patrzę na czas i .. hmmm coś musiałem pomylić! Jestem  20 minut przed czasem.

Pokręciłem się więc truchtem po parku, zrobiłem szybkie rozpoznanie, że jestem jedyną osobą w żółtych skarpetach z Lidla, więc nie ma się co ścigać, bo i tak mam pierwsze miejsce gwarantowane.

Szybkie odliczanie, 5,4,3,2,1 start i ruszyliśmy. Tym razem mając świadomość drogi powrotnej naprawdę nie ścigałem się z nikim. Biegłem spokojnym tempem, z równym oddechem, żadnych zrywów.... no chyba że zobaczyłbym biegacza w żółtych skarpetach... ale nie zobaczyłem.

(fot. parkrun)
(fot. parkrun)
Zerknąłem na endo pod sam koniec biegu i okazało się, że parkrunowym finiszem właśnie zamknąłem półmaraton. Szybko zeskanowałem kod, w międzyczasie wciągając banana i ruszyłem w drogę powrotną.

Zmieniłem trochę trasę, wydłużając ją o kilometr, pobiegłem dłużej Grunwaldzką i do Łostowickiej zbliżyłem się od strony Kartuskiej. I wtedy.... i wtedy po 33 km w nogach okazało się, że ta Łostowicka strasznie stroma jest.... Wtedy zupełnie wyparowały mi z głowy pomysły aby dokręcić dzisiejszy dystans do pełnego maratonu. Chciałem po prostu dobiec do domu.

Dobiegłem ale zrobiłem jeszcze rundę honorowa dookoła zbiornika retencyjnego i wyłączyłem endo z przebiegiem 38 km i 450 metrów. Zajęło mi to 3 h i 48 min. Dało to średnią całego biegu 5 min  56 sek / km

A to oznacza... że jakbym jednak dokręcił jeszcze 3 rundy honorowe to bym zrobił pełny maraton w 4 godziny i 10 minut, co dałoby mój nowy rekord życiowy poprawiony o 30 minut! A to oznacza, że wcale nie jest wykluczone, że trochę bardziej wypoczęty jeszcze w tym roku złamałbym 4h!

Skąd taki progres? Nie wiem czy, to moment aby mówić o tym na głos. Jedna z najbardziej inspirujących książek jakie ostatnio czytałem to Ukryta Siła Ritcha Rolla. Daj organizmowi to, czego potrzebuje, a on się odwdzięczy.

 

Regeneracja? Musiałem zadowolić się 10 minutowym prysznicem. Potem rodzinny spacer po Długiej, a za chwile jedziemy do Ergo Areny na Serja Tankjana.

wtorek, 8 października 2013

Dookoła jeziora Wigry


Wielu moich znajomych zapisało się w tym roku na Maraton Solidarności w Trójmieście. Przez długi czas sam uważałem, że to doskonały wybór na debiut. Prawie trzy miesiące wcześniej zrobiłem sobie trochę przypadkowe niedzielne długie wybieganie, które skończyło się nieplanowanym dystansem 42 km, dlatego nie miałem argumentu aby nie pobiec w oficjalnym maratonie. Wiedziałem, że biegnąc go wystarczająco wolno, oraz odpowiednio uzupełniając płyny nie powinno być problemu z dotarciem na metę.

I wtedy, kiedy już niemal zapisywałem się na Solidarności, wpadł mi przed oczy taki oto opis:

To nie jest maraton do robienia życiówek… chyba, że startujesz pierwszy raz. To maraton dzięki, któremu odwiedzisz nieprzyzwoicie piękne miejsca. Trasa przeprowadzona w całości na terenie Wigierskiego Parku Narodowego, wokół Jeziora Wigry, w większości zielonym szlakiem pieszym. Wąskie i kręte leśne ścieżki nad samym brzegiem jeziora, długie kładki na bagnach, szutrowe drogi i tylko odrobina asfaltu…
A oprócz niezwykłych widoków… nieskazitelnie czyste powietrze - na pewno słyszałeś o Zielonych Płucach Polski. Skorzystaj z długiego weekendu, zabierz przyjaciół i rodzinę (podczas Maratonu będzie otwarta strefa dla dzieci, zapewniamy opiekę animatorów). Przebiegnij wyjątkowo przyjemny maraton i poznaj Suwalszczyznę oraz Sejneńszczyznę!  (www.maratonwigry.pl)




Po krótkiej konsultacji z żoną w stylu "Grazia, no chooodź, będzie faaaajnie, długi weeeeekend, pojedziemy sobie, odpoczniemy, tam na peeeewno jest faaaajnie" załapałem się na dosłownie jedno z ostatnich wolnych miejsc na tej imprezie. Opłaciłem składkę i tego samego dnia zarezerwowaliśmy pobyt (jak się dopiero okazało) dosłownie 100 metrów od mety zawodów!

Polecam wszystkim agroturystykę Łukowy Kąt w Starym Folwarku. Miejsce i Właściciele tworzą niepowtarzalny klimat.

Pierwszy dzień do zwiedzanie okolicy, klasztory Wigry, kilka kilometrów trasy, kąpiel w jeziorze...


Drugi dzień to już zwiedzanie ekstremalne. Gdybym pisał blog turystyczny, to na pewno ta sekcja zajęłaby kilka stron. Objechaliśmy wszystko co można było zobaczyć, począwszy od wyprawy kolejką wąskotorową, po niekonwencjonalne zoo w Aleksandrówku, gdzie właściciel oprowadził nas po otwartym terenie z jeleniami, danielami, lamami, jakami, osłami i każdego wołał po imieniu i karmił z ręki, dalej mosty w Stańczykach, jezioro Hańcza, tatarska knajpa w Suwałkach... a na koniec dnia - odbiór pakietu i "ziemniak party"

Dzień trzeci to dzień biegu. Kilka chwil po ósmej wybiegłem z naszego agro, wyposażony w bidonik i udałem się na linię... mety, gdzie czekała na nas bonanza aby przewieść nas na start. Start miał miejsce tuż pod słynnym klasztorem w Wigrach. Kręciłem się trochę niespokojnie czekając na transport, i tak trochę nerwowo, wystraszony rozpocząłem rozmowę z jednym z uczestników biegu. Wymieniliśmy się uwagami dotyczącymi rekonesansu trasy, przyznałem się, że to mój pierwszy oficjalny maraton i że każdy wynik będzie dla mnie rekordem, kilka słów o tym jak to pewnie połowę tego autobusu do startu w maratonie doprowadziła chęć zrzucenia zbędnych kilogramów. Dowiedziałem się także, że crossowy styl trasy sprawi, że trzeba spokojnie dodać 30-40 minut względem oczekiwanego i spodziewanego wyniku na asfalcie.

Chwilę później byliśmy już na starcie. Dostaliśmy oldschoolowe numery do pomiaru czasu, i po krótkim powitaniu, bez wielkiej pompy, niemal jak 200-stu osobowa grupa znajomych pobiegliśmy dookoła jeziora...

Sam bieg ma dwie płaszczyzny - jedna to sportowa, walka z samym sobą. W tym wątku chciałbym powiedzieć, że bieg był do połowy wręcz łatwy, asfalt naprawdę w niewielkim, dosłownie 2-kilometrowym fragmencie, reszta to czysty cross, z czego kilka fragmentów - naprawdę robiło wrażenie. Nie mam żadnego porównania do innych biegów terenowych, ale część wśród konarów po skarpie dochodzącej do tafli jeziora była niesamowita. Druga połowa to już była walka, i to zdecydowanie z samym sobą, z tym aby nie przejść do marszu, a kiedy już zrobiłem kilka kroków marszem pod górkę - jak najszybciej przejść do biegu. Wątek sportowy mógłbym zakończyć podaniem czasu jaki osiągnąłem, ale nie o to tutaj chodziło...


 
 
Całe piękno tego biegu zawarte było w warstwie przyrodniczo-organizacyjnej. Na punktach żywieniowych nie było po prostu jakiś izotoników (nawet nie wiem czy w ogóle były). Ale był kwas chlebowy! A do jedzenia rewelacyjny sękacz, mrowisko, jabłecznik, babka ziemniaczana. Do tego arbuzy i banany. Ja osobiście na każdym  z punktów spędziłem kilka minut na pogawędkach i pochłanianiu sękacza popijając wodą. Kolejny aspekt to kibice - dla nich ten bieg to było wydarzenie, wychodzili do płotów swoich domostw, kibicowali, częstowali wodą ze studni organizując samodzielnie dodatkowe nieplanowane wodopoje.
 
Przyroda - każdy kto był na Suwalszczyźnie wie o co chodzi - ja byłem pierwszy raz i z pewnością wrócę. Bieg po leśnych ścieżkach to kompletnie co innego niż masówka po asfalcie. Z każdym krokiem moje stopy dziękowały mi za decyzję, że wybrałem Wigry zamiast Solidarności. Dla mnie osobiście najbardziej niesamowity fragment to bieg długim, wydawało mi się, że nawet ponad kilometrowym pomostem przy Czarnej Hańczy - środek lasu, płaski pomost widokowy, miarowe uderzenia w deski, dosłownie nie mogłem się w nie patrzeć bo rytmiczne przerwy między nimi doprowadzały mnie do granic halucynacji.
 
Ostatni punkt żywieniowy, tu usłyszałem, że to już blisko... hmmm czy 4 km to blisko czy daleko, dalej już trasa, którą znałem z rekonesansu z poprzedniego dnia. Odliczanie do mety ... i pytam się kibiców przy płocie czy wiedzą GDZIE jest meta, czy przy szkole, czy bliżej za zakrętem? A oni zdziwieni pokazują mi grupkę osób 50 metrów przede mnie krzyczą "TUU!"
 
 
Żadnego balona, ani wojewody z medalami. Medale drewniane, z wyciętym kształtem bobra. Wszystko inaczej niż w kilku masówkach, w których biegłem. I najważniejsze - moi prywatni kibice nie stracili nadziei, że dobiegnę i czekali na mnie na mecie!
 
 
 
Za chwilę skończę swój pierwszy maraton. 4h 50 minut. Ale to nie był maraton na ustanawianie rekordów... chyba, że to pierwszy maraton :)
 
 

 
Fajnie, fajnie, a teraz dajcie i usiąść i przynieście zimne piwo.
 
 
Tak siedząc, poszedł do mnie znajomy z bonanzy, które wiozła nas na start. Zapytał jak mi poszło, pogratulował złamania 5h i.... zapytany o to jak poszło jemu odpowiedział: "A ja wygrałem". WOW! 5 h temu siedziałem w bonanzie obok przyszłego mistrza maratonu Wigry! Gratulacje Grzegorzu! Jeżeli mogę wysłowić swoją cichą emocję - chciałbym zrobić kiedyś to co Ty!
 
 
A teraz dajcie mi kartacza!
 
 
To obowiązkowy posiłek po-biegowy wydawany przez organizatora. Chłodnik i kartacz z ziemniakami i ogórkiem, szkoda tylko, że dzieci mi wyjadły ;)
 
Podsumowując: trzymam kciuki za organizatorów, aby były kolejne edycje (jakoś o to jestem spokojny), koszulka pamiątkowa spełnia dwie funkcje: i) dzielnie ją założyłem na parkruna ii) ponieważ jest troszkę za mała motywuje mnie do mocniejszego biegania aby szybciej pasowała bez wciągania brzucha.
 
Jeżeli ktokolwiek pomyślał lub pomyśli o wzięciu udziału za rok - chętnie odpowiem na wszystkie pytania z pozycji zadowolonego uczestnika.