wtorek, 12 listopada 2013

Bieg Niepodległości - Gdynia 2013

Dla wielu z nas był to ostatni oficjalny bieg sezonu. I każdy bez wyjątku szczerzył ząbki na życiówkę. Nawet ja zrzuciłem całun skromności i mówiłem, że stać mnie na 48 z przodu, czyli pobicie PB o 1 minutę. Przypomnę tylko, że Bieg Europejski (mój absolutny debiut) zakończyłem wynikiem 55 minut wg endo, a Bieg Świętojański 53 minuty.

O momentu kiedy kilka tygodni temu zapisałem moje córki na pierwszy w ich karierze bieg, za który wywalczą prawdziwy medal, pytanie o "Gdynię" słyszałem niemal codziennie. I w końcu nastał ten dzień. Bieg młodzieżowy miał się rozpocząć o 12:45. Optymistycznie założyłem, że wystarczy wyjechać 1h 15 min wcześniej z domu i bez problemu zdążymy ze wszystkim. Dzień wcześniej przebiegłem 1,5 km w tempie 5:00 a potem zrobiliśmy wspólnie pełnowymiarowy dwugodzinny spacer po zoo - idealny trening przed życiówką, albo pierwszym medalem.


I nagle okazało się, że 1h15 min to trochę mało czasu na dojechanie do Gdyni, zaparkowanie i odebranie pakietów. Stanęliśmy w korku i nerwowo zacząłem szukać drogi jak najbliżej Skweru Kościuszki. Ostatecznie podzieliliśmy obowiązki: Grażka pobiegła odebrać pakiety dla dziewczynek a ja starałem się znaleźć miejsce na zaparkowanie. Udało się mega-fuksem. Przy samym skwerze z beznadzieją w oczach wjechałem w jedną ze ślepych uliczek kiedy to jeden z samochodów zwolnił miejsce. Szansa 1:100. Perfekcyjny początek. Dumny ze swojego szczęścia, 20 minut przez startem biegu młodzieżowego dzwonię do Grażki pochwalić się sukcesem parkingowym, a ona mówi mi, że w kolejce do pakietów jest ponad 20 osób! Na starcie spiker mówi aby rodzice nie wchodzili na start, aby pozwolili dzieciom biec samym. Kaman! Konstancja nie ma jeszcze 4 lat. Mieliśmy biec za rękę! Rozpoczyna się odliczanie, Grażki nie ma. Zjawia się Dominik z Hanią - koleżanką Krescencji z przedszkola. Hania ma już numer. Dziewczyny będą biegły razem. Ja z Konstancją za rękę. Dzwoni Grażka - biegnie z namiotu - ma pakiety. Startujemy! Po 200 metrach dobiega Grażka, z locie łapię pakiet Kostki i zaczepiam go agrafkami o jej bluzę. Grażka gna w kozakach z Kreską przed nami. Ludzie biją brawo, pełen chaos! Dominik robi zdjęcie:

Rozmawiam z Konstancją, że to jej biją brawo, że to jej kibicują, i że jak będzie biegła dalej z całych sił to dostanie medal. Ostatnia prosta, do biegu już ustawiają się chłopacy, ale udaje nam się zdążyć w limicie czasu!

Mamy pierwsze medale! Reprezentacja Kaszkurów pierwsza w tabeli! Ciastko z Subway'a i napój imbirowy z BioWay'a!

Idziemy poszukać ciepłego miejsca na regenerację po ciężkim biegu. Tradycyjnie już po biegu Gdyńskim udajemy się Faluty na obiecaną pizze. Czas jednak biegnie coraz szybciej. Przebieram się w toalecie i wybiegam na rozgrzewkę. Jest z nami Dominik, jego brat Maciek, Kamil, po 500 rozgrzewki dołącza Michał i we dwójkę robimy rozgrzewkowe 2 km w tempie 5:30

Postanawiam biec bez bluzy, tylko w koszulce, szybko podbiegam zostawić rzeczy ucztującej rodzinie i niemal nie starcza czasu na rozciąganie po rozgrzewce. Czas płynie coraz szybciej. Ustawiam się w strefie 45-50 i niemal za chwilę BANG! Błyskawica wypaliła z działa. Tradycyjne 2 minuty oczekiwania na przekroczenie startu zmniejszyły się do 1 minuty (warto było się wypocić aby uczciwie awansować do lepszej strefy) I lecimy!

Jeden wtręt historyczny: pół roku temu w Biegu Świętojańskim zamarzyłem aby każdy kilometr zrobić poniżej 6 minut. Dziś moje cele awansowały o 1 minutę. Zamarzyłem, że chciałbym każdy kilometr przebiec poniżej 5 minut. Najtrudniejszy był ten pierwszy, w tłumie, zaliczyłem te legendarne przepychanie się łokciami i utrzymywanie równowagi na plecach poprzednika. Ale jednak! Udało się! Pani z endo powiedziała 4:59 - jest szansa na spełnienie planu!

Teraz wszystko zależało już tylko ode mnie. Ale też wszystko było po mojej stronie. Pogoda była rewelacyjna. Utrzymywałem idealną stabilność termiczną. Nic mnie nie bolało, nic nie przeszkadzało, absolutnie żadnego powodu to tłumaczenia się. Tylko ja i głowa. Głowa i ja. W okolicach drugiego kilometra na zakręcie minęliśmy trójkątny żółty znak samochodowy ostrzegający o zakręcie z napisem "ZWOLNIJ". Nomen omen - pani z endo powiedziała, że drugi kilometr zrobiłem w 4:32. Dla mnie to szaleństwo! To tempo mojego finiszu! Przez kilometr biegłem jak w transie - po białej linii pobocza i myślami byłem przy Deanie Karnazesie i jego biegu w Badwater. Tam, biegnąc asfaltem, roztapiały się zelówki w butach, dlatego trzeba było biec po białej linii. Wiem, że było jakieś 40 stopni chłodniej, ale i tak fajnie biegło się myśląc o Badwater. Trzeci kilometr w 4:44. Całkiem nieźle jak na podbieg. Ale co będzie dalej? W głowie miałem Świętojańską i jakoś strasznie przeżywałem ten podbieg za każdym poprzednim razem. Czy ja na pewno nie biegnę na 5 km?

Chwilę później zauważyłem, że lekko zaczęło oszukiwać mnie endo, Może to z powodu chmur na niebie, a może dlatego, że po 4 km zacząłem biec zygzakiem, bo coraz więcej osób wystartowało jak do biegu na 5 km. Ja jednak cisnąłem dalej i nic nie stało mi na drodze aby zwolnić. I nastała Świetojańska. Siódmy kilometr: znów 4:44. I teraz stało się pewne - głowa się przełamała - nic już nie pokrzyżuje moich planów. Jest moc, jest agresja, są marzenia o łamaniu kolejnych granic. Mniej więcej wtedy Patrycja od biegaczzpolnocy.blogspot.com strzeliła mi tę fotkę:
 
Pognałem Świętojańską w górę, a że finisz był na wysokości morza - zostało już tylko z górki. Na dziewiątym kilometrze zrobiłem 4:16 co było moim najszybszym km tego biegu. Pozostała praktycznie tylko ostatnia prosta. I tutaj mógłbym mieć jedyne pretensje do siebie - nie byłem w stanie zrobić długiego finiszu. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę Kamila przed sobą, ale to nie był on. Biegłem nadmorską promenadą po prostu szczęśliwy, ale bez pazura, zafiniszowałem praktycznie tylko ostatnie 60 metrów. Według endo złamałem 47 minut. Oficjalnie wg organizatora 48:14. Trochę jestem zły na endo bo od 4 kilometra trochę mi zawyżył wyniki. Bieganie zygzakiem na pewno nie mogło przekłamać dystansu aż o tyle, jednak 48:14 to jak dla mnie fantastyczny czas!
 
A teraz podsumowanie:
Kamil: 46:45 - rekord złamany o minutę
Michał: 42:22 - rekord załamany o 2,5 minuty
Dominik: 40:21 - rekord złamany na pewno, ale nie wiem o ile bo Dominik nie rejestruje czasów
Maciek: 52:56 - biega od 2 miesięcy, ja po 2 miesiącach mogłem marzyć tylko o złamaniu 1h
Ja: 48:14 - rekord o minutę
 
To był dzień konia, warty solidnego opicia, szkoda tylko, że to poniedziałek :)
 
 
(górny rząd: Maciek, Dominik, Ja; dolny rząd: Hania, Kreska, Kostka)
 
 

 
 
 PS. Bieg urodzinowy Gdyni w 2014 byłby tez biegiem urodzinowym - moim. Niestety głowa boli od przybytku. Mam już na ten dzień kupione bilety na koncert, na który czekałem całe życie - Current 93






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy