fot. screenshot z filmu by Paweł Hojnowski
Wczoraj wieczorem rozpuściłem wici, że jeżeli już nic więcej nie wypiję to będę mógł jechać na parkrun i proponuję transport. Oczywiście odpowiedzi dostałem w stylu "jedziesz przez Miłomłyn?" albo "jestem w pracy do 8 rano" ale zanim je dostałem poczułem taką odpowiedzialność, że przestałem pić, przeszedłem się dookoła bloku, wróciłem i położyłem się spać.
Rano obudziłem się trzeźwy, rześki i pełen mocy. Założyłem moje startowe ecco racery i podpisałem ustną umowę sam ze sobą mówiąc do żony: "jadę po rekord". Taka autopsychologia naprawdę działa. Niektórzy aby podkreślić umowę zawartą samemu ze sobą po prostu ją zapisują na kartce. Ale kartka może się zgubić. Żona nie zapomina nigdy :)
Planowanie czasu rano nie wyszło mi zbyt dobrze i kompletnie nie miałem czasu na rozgrzewkę. Wpadłem prosto z samochodu na przedstartowe odliczanie i ruszyliśmy. Zawsze ustawiam się z tyłu. W psychice wciąż jestem tym zawodnikiem, którego czasy plasują się w tej opadającej części krzywej Gaussa. Ustawiam się na końcu i powoli stałym tempem wyprzedzam tych, którzy ruszyli za szybko i słabną. Ale również, za każdym razem, wspominam słowa Dominika: "ja zawsze ruszam ile sił do przodu i nie martwię się co dalej". Dzisiaj coś mnie poniosło. Coś całkowicie z wyłączeniem mojej głowy, bo po pierwszych 500 metrach zorientowałem się, że biegnę w pierwszej ćwiartce zawodników, szybciej niż kiedykolwiek i kompletnie nie wiem co za chwilę może się wydarzyć.
Wszystkie powyższe i poniższe obliczenia są oczywiście całkowicie względne i odnoszą się do mnie i do moich możliwości. Wiem, że dla wielu biegaczy jestem zwyczajnym everymanem ze środka stawki i moje rozterki nad czasem 4:30min/km wydają się rozterkami ślimaka, niczym więcej, ale jak wspomniany everyman przeżywam to jak każdy dla kogo pobicie własnego rekordu smakuje jak pobicie rekordu świata.
Bieg nie miał długiej historii. To był przecież najkrótszy z moich biegów na 5 km :) Okazało się, że Dominik ma rację. Warto ruszyć mocniej, bo o tym co potem - martwimy się potem. Przez cały bieg utrzymałem tempo w granicach 4:30min/km i przybiegłem na 37 pozycji z czasem 22:15 (oficjalny czas Parkrun) - lepszym o 30 sek od mojego poprzedniego rekordu.
Co więcej:
1. Jest to czas 1 minutę i 7 sekund gorszy do czasu Michała
2. Jest to czas tylko 23 sekundy gorszy od czasu Jarka - uważaj, jesteś pierwszy na celowniku :P
3. Jest to czas o 2 sekundy LEPSZY od czasu Kamila! Kamila, który jest moim sąsiadem, a sąsiad po polsku znaczy to samo co najwięszy rywal! Kamila, który nie dość dobrze upilnował mnie przed HM Iława i pozwolił mi upić się tak, że nie miałem szans z nim zawalczyć w biegu.
4. A teraz wyliczenia, które uświadomiły mi dlaczego skończyłem FTiMS na PG:
Każdy kilogram ciała biegnie do mety jak każdy inny, na równych zasadach. Dlatego powinno się wprowadzić urealnione kryteria liczenia czasu w biegach. Na wzór skoków narciarskich, gdzie nie jest najistotniejsze jak daleko się skoczy, ale czy skoczyło się ładnie, czy wiatr wiał od przodu czy od tyłu, czy się nie przewrócił zawodnik po wylądowaniu, z jakiej belki startowej skakał, no i czy Walter Hofer nie odwołał wogóle zawodów kiedy na prowadzeniu był Hula.
W bieganiu proponuję wprowadzenie przelicznika uzyskanego czasu do wagi ciała zawodnika. To byłoby fair.
Dla przykładu:
Kenenisa B. - 5000 metrów - 31 maja 2004 - czas: 12 min 37 sek waga 54,5 kg
Michał J. - 5000 metrów - 11 list 2013 - czas 21 min 08 sek waga 75 kg
Tomasz K. - 5000 metrów - 30 listopada 2013 - czas 22 min 15 sek waga 98 kg
A teraz wyliczmy iloraz czasu w sekundach przez wagę. Oczywiście im mniejszy wynik tym wartościowszy rezultat.
Kenenisa: 757 sek / 54,5 kg = 13,89
Michał 1268 sek / 75 kg = 16,91
Tomasz: 1335 sek / 98 kg = 13,62 (!!!)
Według tych wyliczeń, ustanowiłem dziś zunifikowany rekord świata wszechwag. Gdyby Walter Hofer zarządzał biegami na 5000 metrów byłoby o mnie głośno w Eurosporcie, a tak... tylko sam sobie mogę to napisać na blogu :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz