Jak ogólnie wiadomo prawdziwy mężczyzna zmienia opony dopiero po pierwszym śniegu. Ilu jest prawdziwych mężczyzn w mieście można się dowiedzieć próbując umówić wizytę na wymianę w taki dzień jak dziś.
Patrząc na to z drugiej strony to jeszcze dwa dni temu pływałem w morzu a tutaj śnieg spadł! Kiedy więc miałem mieć czas aby pomyśleć o wymianie opon?
Jeżeli chodzi o bieganie... to czekałem na tę chwilę od ostatnich wielkanocnych śniegów. Przez cały dzień powietrze pachniało kompletnie inaczej. Czysto, zimno i szalenie energetycznie. Wybiegnięcie na pierwszy śnieg było dla mnie także symboliczne. Rok temu wystraszyłem się, a raczej nie wpadłem na to, że zimą także można biegać i zrobiłem dłuższą przerwę: od listopada do połowy lutego. Każdego poranka tamtej zimy, wsiadając do samochodu, widząc biegaczy przedzierających się przez zaspy, w zawierusze, przy -10 stopniach i więcej wydawało mi się, że są to po prostu inni ludzie, jacyś pro... Olśniło mnie dopiero w połowie lutego. Założyłem wełnianą wielką czapkę i wyszedłem spróbować. Zima była tak długa, że jeszcze dwa miesiące biegałem w śniegu. Dało się biec i co więcej - to było rewelacyjne! Od tamtej pory nie miałem ani jednej przerwy. Dlatego właśnie wyjście w pierwszy śnieg zimy 2013/2014 było dla mnie tak ważne.
Układ dnia niestety bardzo mi to utrudniał. Od rana do 17:00 konferencja. Potem.... wolny wieczór. Coś co zdarza się raz na kwartał. Dzieciaki u babci! Szukamy więc z Grazią knajpy, gdzie możnaby wyskoczyć wieczorem. Czas płynie, już prawie 20:00 a my coraz głębiej siedzimy w internecie i studiujemy gastronautów wybierając perfekcyjną kanajpę aby nie zmarnować tego jedynego na długi czas wieczoru. Wybór pada na gdańskie Pueblo. Menu wegetariańskie wygląda tam mega apetycznie i z pewnością nie jest kompromisem dla dziwaków. No i indianie Taruhamara - urodzeni biegacze = kuchnia meksykańska :)
Byłem tam wcześniej kilkukrotnie i zawsze wychodziłem pełny jak baryłka. Ale wtedy jeszcze jadłem talerze pełne grillowanych mięs zalane mega ostrymi sosami. Ciekaw jestem jak organizm zareaguje na równie wielkie obżarstwo, ale oparte na fasoli i wegetarianskich burrito.
Jako przystawka Creme de Frijoles - czyli zupa z czarnej fasoli. Frijoles - najczęściej powtarzane słowo w biografii Jurka. Ta zupa ma moc. Uwielbiałem ją już dawno temu będąc jeszcze baryłką, która wogóle nie myślała o bieganiu.
Danie głowne - wegetariańskie burrito dla mnie i Taco Fajitas z wołowiną dla Grazi.
Mimo, że jedzenie naprawdę było rewelacyjne, nie byłem w stanie zjeść całości i po godzinie wytoczyłem się z Pueblo standardowo... jak baryłka.
O 22:00 byliśmy w domu. To wciąż dobra godzina aby założyć dresik i wyskoczyć na rundkę. Cały dzień w głowie śpiewała mi Kate Bush i jej 50 Words for Snow - idealny soundtrack na taką pogodę. Nie wiem dlaczego, ale nie wybrałem Kate jako towarzyszkę na pierwszy śnieg. Zupełnie bezmyślnie, tak samo jak wbiegnięcie do wody dwa dni temu, włączyłęm Toto IV - gorąca popelina z lat 80-tych i zagrzewany takimi hitami jak Rosanna i Africa wybiegłem poślizgać się po osiedlu.
Wbrew doświaczeniu Dominika sprzed 2 godzin - nie było już błota pośniegowego. Była fajnie zmrożona struktura sniego-lodu. Powietrze było jak zimna wódka na dobrym weselu. Brałem głębokie oddechy i ciąłem przestrzeń jak świetlny miecz z Gwiezdnych Wojen. Burrito w żołądku tańczyło ze mną do 3 km. Potem się uspokoiło i zamieniło w energię. Zrzuciłem słuchawki i wsłuchiwałem w kruszący się lód pod stopami. Czuję, że ta zima będzie rewelacyjna. Czekam na nią jak nigdy. Czekam na zawieruchę, na zaspy, na oblodzone ścieżki, na -15 stopni. Czekam na dni kiedy nawet psy będą szczały nie dalej niż metr od domu i wracały z podkulonym ogonem. Witaj zimo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz