Gravity było też całkiem fajne, choć najgorsza była w tym wszystkim decyzja czy iść na Gravity czy Wałęsę.
I tym krótkim podsumowaniem można by zamknąć weekend który zdarza się raz na kilka miesięcy (czyli weekend, kiedy ktoś inny zostaje wieczorem z dziećmi:)), gdyby nie fakt, że Dominik nie włączał netu przez całą sobotę, przez co nie miał świadomości moich 38 kilometrów i kiedy późnym wieczorem zdzwoniliśmy się usłyszałem krótkie zachęcające "To o której jutro biegniemy? 8? 9?"
No i co miałem odpowiedzieć? Wynegocjowałem 9:00 i następnego dnia ustaloną wcześniej trasą ruszyliśmy z Parku Reagana w kierunku Sopotu. Pogoda rewelacyjna, telefon z endo schowany głęboko w plecaku, więc kompletnie bez kontroli tempa i liczenia sekund posuwaliśmy się wzdłuż plaży to uskakując przed falami to przeskakując strumyki i mijając mostki
Kilkaset metrów za Sopockim molem dogonił nas na rowerze Paul Pierre, przywiązał jednoślad do słupka i w trójkę ruszyliśmy w stronę Orłowa.
(veteran, runner-up & rookie)
Pod klifem (który to co niektórzy widzieli po raz pierwszy w życiu (!)) zarządziliśmy odwrót i spokojnym tempem skierowaliśmy się do punktu startu. Łącznie trasa wyniosła nieco ponad 20 km. To "nieco ponad" miało swój bardzo głęboki sens - dzięki temu pierwszy raz w życiu złamałem 100 km w ciągu jednego tygodnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz