wtorek, 12 listopada 2013
Dean Karnazes - Ultramaratończyk
Galaktyka powiększa swoją półkę wydawnictw biegowych proporcjonalnie do wzrostu zainteresowania amatorskim bieganiem w Polsce. Ledwie dotrzymuję im tempa. Na parapecie w sypialni leżą nietknięte Dogonić Kenijczyków oraz 14 minut. A ja własnie skończyłem Ultramaratończyka - biografię Deana Karnazesa.
Czytanie o bieganiu w moim przypadku rozpoczęło się absolutnie klasycznie, od pożyczonego od Dominika egzemplarza Jedz i Biegaj Scotta Jurka opatrzonego komentarzem "Pożyczyłbym Ci Urodzonych biegaczy, ale nie mogę bo sam pożyczyłem". Podobno po przeczytaniu tej książki każdy idzie na wysypisko, wygrzebuje starą oponę i robi z niej buty biegowe indian Tarahumara. Idąc tym tropem po biografii Jurka przeczytałem Urodzonych Biegaczy, potem Bez Ograniczeń - Chrissie Wellington i Ukrytą Siłę - Richa Rolla. W międzyczasie jeszcze Ostatni Maraton Piotra Kuryło no i ostatnio tytułowego Ultramaratończyka.
Książka rozpoczyna się kultowym opisem zamawiania pizzy XXL przez telefon w trakcie nocnego biegu. Już na samym początku okazuję się, że ten człowiek nie jest żywieniowym oszołomem typu Jurka czy Rolla. Że nie trzeba być klasycznym wege aby biegać ultra i pisać książki. W epilogu wychodzi jednak, że nie tak do końca to prawda, że bez odpowiedniej diety nikt nie jest w stanie robić takich wyników i sam Dean także zwracał na to uwagę, ale jednak ultrasem w stylu Jurka nie jest.
Książka Deana, w odróżnieniu od mega-przydługiego opisu dzieciństwa i młodości jak to zrobiła np. Chrissie, dość szybko wychodzi z meandrów biegów młodzieżowych i wpada w opis biegu na 30 urodziny. Niekontrolowanego zrywu po kilkunastu latach przerwy. Nocnego biegu w bieliźnie i butach ogrodowych z dwudziestodolarówką w skarpecie kończącego się niemal 50 km od domu pod okienkiem Taco Bell drive-trough.
Kolejne biegi jakie opisuje w swojej książce zdecydowanie odbiegają od opisu biegów Scotta Jurka, który obsesyjnie był owładnięty manią wygrywania. Dean Karnazes nie opisuje żadnego biegu, który wygrał. Mamy za to jego pierwsze zetknięcie z biegami ultra. Pierwsze Western States, pierwszy Badwater, pierwszy bieg maraton z finiszem na biegunie południowym (tutaj akurat wygrał, ale ... był jedynym startującym w kategorii biegu na pełny dystans w butach biegowych) czy najdłuższy opis - kilkudniowego biegu w sztafecie na 320 km, w którym wystartował sam - bez zmienników.
Refleksja jaka naszła mi po jej przeczytaniu, to naprawdę świetne marketingowo podejście jej autora do tematu. Jeżeli nie można pokonać Jurka w klasycznych biegach ultra - trzeba szukać, wymyślać i nazywać nowe kategorie, w których jest się pierwszym, ale często jedynym. Nie ma w tym nic złego, bo bieganie nie jest wyścigiem, bieganie to przyjemność bycia samemu ze sobą. Dean został pierwszym człowiekiem, który pobiegł maraton z metą na biegunie tylko dlatego, że nikt przed nim nie zorganizował takiego biegu. Przy okazji został pierwszym który wykonując małą rundkę wokół bieguna na golasa pobiegł dookoła świata. Pierwszy pobiegł 320 kilometrową sztafetę bez zmienników tylko dlatego, że nikt przed nim na to nie wpadł.
Wracając do refleksji z początku poprzedniego akapitu. Czy ktoś już pobiegł dookoła wszystkich największych jezior w Polsce? :D
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz