No może nie do końca, bo jednak pewne nazwiska można spotkać osobiście i mniej więcej na 2 kilometrze biegnąc z córką na barana wyprzedziłem jedną z sióstr Tuwalskich, która także biegła ze swoim słodkim obciążeniem na barana. To był dla mnie jedyny moment rywalizacji w tym biegu, bo jakoś nie mogłem sobie pozwolić aby nie wykorzystać najpewniej jedynej szansy w całym moim życiu, aby wyprzedzić siostrę Tuwalską :)
Zacznijmy jednak od początku: Prognoza pogody na tę niedzielę byłą bardzo łaskawa. Meteogramy pokazywały, że deszcz zacznie padać około 14-tej i mimo, iż delikatnie zakropił chwilę przed startem, ufałem, że na trasie nie lunie. I nie lunęło. Nic nie było w stanie zatrzymać przygotowań do naszego pierwszego w pełni familinego biegu. Przed startem przespacerowaliśmy się po miasteczku festiwalowym i godne zauważenia były na pewno potrawy z Muka Baru - dzieci zjadły po fantastycznej babeczce, a ja wyprosiłem o posmakowanie hummusu - co wyszło na moją niekorzyść, bo w opinii mojej małżonki - był lepszy niż mój :) Biegosfera promowała książkę Biec albo umrzeć - nawet pomyślałem aby ją kupić, ale po pierwsze nie udało mi się dowiedzieć ile kosztuje, a po drugie, w kolejce na przeczytanie czekają jeszcze: Dogonić Kenijczyjków, 14 minut i Ultramaratończyk.
Na starcie podzieliliśmy się z żoną uczciwie naszymi dziećmi. Ja zaopiekowałem się młodszą Kosią, a Grazia pobiegła za rękę z Kresią. I to Kreska jest najwięszym wygranym tego biegu. W wieku 6 lat przebiegła na własnych nogach cały dystans 3 km! Co więcej już w pierwszym starcie pokonała siostrę Tuwalską! :)
Konstancja za to 90% dystansu dzielnie zniosła na moim grzbiecie przez pełne pół godziny dopingując mnie okrzykami "Tato, ale trudny bieg!", "Ale ciężko!", zaś na samej mecie, po przebiegnięciu finiszu na własnych nogach wykrzyczała ze łzami w oczach: "KARETKA! KARETKA! NIE MAM SIŁY!"
Na koniec, czekając na rozlosowanie/rozdanie nagród spotkało mnie coś, co sprawia, że pisanie tego bloga ma sens. Konstancja biegała pomiędzy biegaczami zwróconymi w kierunku sceny i mniej lub bardziej celowo ich zaczepiała. W pewnym momencie, jedna z dziewczyn "zaczepionych" przez Kosię nagle odwróciła się i zaczęła iśc w naszym kierunku. Zdążyłęm już ułożyć sobie w głowie skromne przeprosiny, ale usłyszałęm coś całowicie zaskakującego: "Chciałam się zapytać, czy to Pan pisze ten blog?" WOW, tak ja! :) Nie spodziewałem się takiego fejmu na mieście :) Dzięki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz