1. Daft Punk - Random Access Memory
Nigdy nie byłem fanem Daft Punk. Ale ta płyta stała się najczęściej graną pozycją w trakcie biegania i poza nim. Może to są mega ogromne słowa jaki napisze, ale ta płyta to dla mnie Dark Side of the Moon drugiego dziesięciolecia drugiego tysiąclecia. Płyta spójna w każdej nucie, która rozłożyła na łopatki starego fana rocka progresywnego. My name is Giovanni Giorgio but everybody calls me Giorgio - kiedy po raz pierwszy usłyszałem te słowa kręcąc drugie albo trzecie kółko dookoła stawiku po prostu na kolejne kilka minut oderwałem się od chodnika. Parny, gorący wieczór, pot cieknący z czoła i Random Access Memory w słuchawkach. Z tym będzie muzycznie-biegowo kojarzyć mi się rok 2013
2. Genesis - Trick of the Tail
To oczywiście płyta kilkadziesiąt lat starsza, ale mimo, że byłem wielkim fanem Genesis z Gabrielem, nigdy na poważnie nie wczułem się w Genesis z Collinsem. Biegając, głównie wiosną, bardzo często żonglowałem w telefonie na przemian płytami Genesis od Trick of the Tail po Duke. Na początku biegania, kiedy pokonywanie kilometrów było mozolnym człapaniem i raczej walką MMA z samym sobą a nie surfingiem po chodnikach, taki wielowarstwowy rock progresywny był moim największym sprzymierzeńcem. Polifonie nut potrafią na tyle zająć umysł, wprost zalać dźwiękami i melodią, że potrafiłem poczuć jakbym właśnie surfował - lekko i zwinnie. Holy Mother of God, You've got to go faster than that to get to the top - jak po takich słowach z Dance on the Volcano nie czuć się zmotywowanym?
3. Twelfth Night - Fact & Fiction
To jest płyta na zimowy bieg w świetle księżyca. Wejście w świat Geoffa Mana. Wind shaken trees. Half crumbling parks. It is all this city it is all this city. Płyta na biegi w pogodę kiedy nawet psiarze nie wyprowadzają swoich czworonogów dalej niż 10 metrów od drzwi bloku. Płyta na biegi po zmrożonym śniegu, po lodzie. Rock progresywny w latach 80-tych był równie dobry jak dekadę wcześniej, ale pozbawiony kolorowej bajkowości, dekadencki.
Powyższe trzy płyty, to tylko mały, ale najbliższy sercu wycinek tego, co gościło w moich słuchawkach w roku 2013. Chciałbym jeszcze, chociaż w jednym zdaniu, wspomnieć o niesamowitym klimacie jakie stworzył mi zespół The Sisterhood i album Gift na nocnym biegu świętojańskim w Gdyni. Albo o Close To The Edge / Fragile - Yes, który zajął mi całą głowę podczas mojego pierwszego oficjalnego półmaratonu w Sobieszewie. III oraz IV - Petera Gabriela, które na przemian słuchałem latem, o 5 rano, kiedy wschód słońca mieszał się z poranną mgłą. Czy cała dyskografia King Crimson - którą mógłbym zabrać ze sobą na jakieś samotne wielogodzinne ultra...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz