sobota, 26 października 2013

Kolbudzka 10


Ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Miał się rozpocząć pobudką o 7-mej i wyjazdem z Dominikiem na 15-tkę wzdłuż plaży zakonoczną extra 5-tką na Parkrunie i być może kąpielą w Bałtyku (o ile by starczyło nam odwagi). Kilka minut po 7-mej zadzwonił Dominik z informacją o zmianie planów. Dzieci się pochorowały - siła wyższa.

Wykonałem szybką analizę możliwości:

a) jadę swoim autem sam pobiegać przy morzu i zahaczyć o parkruna - ale niestety piątek wieczór spędziłem zgodnie z polską tradycją i nie ma sesnu ryzykować siadania za kółkiem

b) biegnę z buta na parkruna podobnie jak dwa tygodnie temu - ale jakoś nie byłem mentalnie gotowy na 38 km

c) wracam do łóżka na godzinke, jem rodzinne sniadanie ze wszystkimi i zobaczę co dzień przyniesie.

Wygrała opcja "c".

I tak leżąc i patrząc się pustym wzrokiem na bidon z własnoręcznie przygotowanym "izotonikiem" (woda, miód, cytryny, sól) zacząłem zastanawiać się gdzie by tu pobiec...


I wtedy naszła mnie myśl: Kolbudzka 10, ostatni akcent cyklu Kaszuby Biegają jest chyba właśnie dzisiaj! Biorąc pod wzgląd, że moje "groupies" są lekko przeziębione, kilka minut po jedenastej samotnie wyjechałem na podbój Kolbud, próbująć jeszcze bezskutecznie zmienić Michałowi plany na sobotę :) Po drodze zacząeło dość solidnie  padać i nawet już pogodziłęm się z tym, że zaliczę pierwsze zawody w deszczu, ale pół godziny przed startem zaczęło się wypogadzać. To nawet mało powiedziane - wypogodziło się do tego stopnia, że na końcówce biegu zrobiło się 18 stopni i pełne słońce.

Ponieważ nie byłem zapisany wcześniej za pakiet musiałem zapłacić 40 PLN. Powiem szczerze, trochę dużo jak na pakiet startowy składający się z wafelka Grześka i zwyczajny medal z naklejką. Nie jestem ekstremistą w stylu Caballo Blanco (Stary, za bieganie nie powinno się płacić) i rozumiem, że nikt nie może robić tego za darmo, ale cztery dychy trochę bolą. I na pewno nie zachęcają do radosnego biegania w lokalnych zawodach co tydzień bez planowania tego wcześniej.

Przed wyjazdem z domu wpadała mi jeszcze znaleziona na necie informacja o profilu wysokościowym trasy. Hmmm cały drugi kilometr to blisko 7% nachyłu. A meta w innym miejscu niż start, tak, że tego podbiegu nie będzie już gdzie zniwelować zbiegiem. Nawet przez chwilę myślałem, że jest szansa na PB na dychę, ale profil trasy bardzo szybko wybił mi to z głowy.

Pierwszy kilometr po starcie zapamiętam tylko, ze względu na to, że fajnie się biegnie za laskami. Naprawdę trzeba się czasami zmusić do podręcenia tempa. Tutaj ta idylla trwała naprawdę krótko. Po pięciu minutach rozpoczęła się dosłowie 1000 metrowa wspinaczka. Tempo spadło o ponad minutę. No i wogóle jakoś tak się wszystkiego odechciało. Mijając linię mety po 1,5 km naprawdę żałowałem, że minę ją z drugiej strony dopiero za 9 km.  Ten podbieg tak mnie wybił z rytmu, że przez kolejne kilometry biłem się z kompletnym brakiem powera. Tempo trzymałem o jakis 15 sekund słabsze niż chociażby to z przedwczorajszego treningu. Zacząłem zastanawiać się czy to po prostu trudy crossowego biegu, kałuże, slalomy, błoto czy może zwyczajnie jestem zmęczony?

Wszystko wróciło do normy w okolicach 7-mego kilometra. Bieg zaczął sprawiać mi radość, oddech się ustabilizował, i mimo, że biegłem szybiecj - oddychałem spokojniej. Szkoda, że to tylko 10 km - pomyślałem. 15-tka byłaby idealna :)

Dominik powiedział mi kiedyś, że zdecydowanie woli taktykę ostrego startu i ciągnięcia ile się da na full, a jak siły opadną, to trudno, to się zwolni i przyczai na finisz. Ja zawsze zaczynam z tyłu stawki, nie przepycham się łokciami, dopiero jak się stawka rozciągnie to ruszam trochę szybciej. Dzisiaj mimo przeciętnego tempa bieg rozegrałem dokładnie w swoim stylu. W trakcie biegu wyprzedziłem chyba z 30 biegaczy. A finisz przeciągnął się o dodatkowe 600 metrów, bo wydawało mi się, że bieg ma dokladnie 10 km, a okazało się, że miał tak na oko 10 km  a dokładnie to 10,66 km, które zakonczyłem z czasem 55 minut co dało średnie tempo 5:11 min/km. Co prawda spodziewałem się tempa poniżej 5 min/km ale również nie spodziewałem się biegu crossowego. Jakoś mi się wydawało, że to będzie wiejska asfaltowa dróżka.



Trzeba będzie kiedyś zaplanować wielką pętlę dookoła Kolbudzkich i okołokolbudzkich jezior. Jakby jedną trasą objąć jeziora: Kolbudzkie, Otomińskie, Łapińskie i Straszyńskie plus jakiś dobieg, to możnany zrobić mały prywatny maraton :D


(trzeba pomyśleć o wieszaku na medale)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy