Było to tak:
Przyczaiłem się. Zapisałem się na TUT 42+ czyli taki maraton po lesie +-1100 m. Chciałem na 68 ale nie było już miejsc. 42 też mnie kręciło, bo od czasów Maratonu Mazury (6 lat temu) nie pobiegłem takiego klasycznego maratonu w terenie. A w tym przypadku 1100 m do góry i w dół to nie tylko zwykły teren ale przewyższenia podchodzące pod Beskid Niski. W Trójmieście oczywiście, bo Gdańsk-Sopot-Gdynia to kalejdoskop biegowych tras.
Trenowałem pilnie cały styczeń. Osiągnąłem formę i wagę jakiej mój domowy sprzęt pomiarowy nie pokazywał nigdy. Pobiegłem swój urodzinowy maraton trzy tygodnie temu i czułem moc. Chciałem walczyć o TOP10. Byłem pewny, że taki wynik jest w zasięgu.
Dwa dni później leżałem w łóżku z anginą. Antybiotyk i 14 dni bez biegania. Forma poszła w dół, a waga w górę.
- Oddaj pakiet - poradził Adam Baranowski
Nie oddałem... odebrałem. Pakiet był zajebisty. Serio szacunek. Składał się z samego numeru z podklejonym chipem i żadnych uloteczek, siateczek, dupereleczek, które potem i tak lądują na śmietniku.
* * *
29 lutego. Rok przestępny 2020. 7:15
Wstałem o 6:00. Przygotowałem dwie miski makaronu: jedna z masłem (miska imienia Antoniego) druga z masłem orzechowym (pod makaronem po prawej). Do tego kawa. Miało mi to wystarczyć do pierwszego punktu na 21 km.
Zbiegłem z domu w okolicę mety parkruna. Minutę później odebrał mnie stamtąd Arsen Kanonier. Mój rywal, mój cel, mój partner w tym biegu. Jeszcze trzy tygodnie temu wierzyłem, że będę walczył z Arsenem ramię w ramię i nie jest takie pewne kto komu pokaże plecy na mecie. Dziś karty wstępnie były rozdane, ale i tak chciałem spróbować, pościgać się 5, 10 a może 20 km. Na pewno nie chciałem potraktować tego biegu treningowo i towarzysko. Chciałem dać z siebie maksa i mówić brzydkie słowa na ostatnich legendarnych podejściach przed metą.
Pojechaliśmy na metę. Zostawiliśmy auto. I dalej jak w słynnej ostatnio piosence, "start meta złotówą, start meta uberkiem". Na miejscu byliśmy godzinę przed startem. Zasiedliśmy przy kominku i ... czas zaczął mijać.
Mój setup biegowy był mega prosty. Jeśli nie ma wymogu nie biorę plecaka ani kamizelki. W pasie Salomona zmieściłem wszystko co jest wymagane: bidon 0,5l (nie było napisane, że ma być pełny, więc wypiłem całe izo przed startem i wystartowałem z pustym), folę termiczną, komórkę i ... zdjęcie dowodu w komórce. Nie brałem nic do jedzenia, nie biorę nic na treningi więc tym bardziej nie będę brał na bieg, gdzie na 42 km są 2 punkty. Spodnie dresowe z Lidla, bluza z Lidla, pod bluzą żonobijka (trochę dla jaj, trochę dla ochłody), no i buty: tutaj do ostatniej chwili miałem problem. Kocham swoje podziurawione Cruzy od NB, ale nie produkują nowych :( Za to kilka miesięcy temu kupiłem sobie Nike Pegasus Shield - czyli takie Pegasusy z cholewką, która nie przepuszcza wody. Biegałem w nich może 100-150 km. Bez większej miłości, ale kiedy wczoraj wieczorem wychodziłem na balkon i patrzyłem jak pada deszcz... to decyzja wydawała się prostsza: Wybrałem Nike.
29 lutego. Rok przestępny 2020 8:30 - Przedbiegowy stres
Siedzę i patrzę. Kręci się 300 osób. Zapadam się w sobie w tym kąciku przy kominku i gdybym miał oceniać, który będę to nie dałbym sobie lepszego miejsca niż 290-te. Zawsze mnie to zżera i stresuje. Patrzę na ludzi przez pryzmat wagi, bo sam doskonale wiem jak waga przekłada się na szybkość. I wciąż 290 osób na 300 jest ode mnie szczuplejszych. Patrzę na ubiór, patrzę na twarze i każdy wygląda jak full lub semi-profesjonalny pasjonat biegania. Ta moja Poniewierka to musiał być jakiś totalny fuks. Chyba wszyscy biegacze pojechali wtedy na ryby. Zapadam się w sobie. Mam ochotę usiąść w kąciku, jeszcze bliżej kominka i grać w tenisa na komórce.
fot -S.Skwiot |
Ale w tym wszystkim ratuje mnie Arsen. Trochę teraz przysłodzę, ale gadało mi się zajebiście fajnie. I jadąc na bieg, i czekając na start przy kominku, i wracając - miałem poczucie, że jest idealny flow. Kleiła nam się naprawdę wartościowa gadka nie tylko o bieganiu, ale całościowo. Jakby nie patrzeć nasze dzieci chodziły razem do przedszkola, więc znamy się z wielu płaszczyzn :)
29 lutego. Rok przestępny 2020 9:15 - Start
Nie było wystrzału z Błyskawicy. Ale całą przestrzeń zajął niebieski dym. Zaczęliśmy biec. 317 osób zapisanych i opłaconych. 260 na starcie. Bałem się, że zacznę za mocno. Ale bałem się, że zacznę też za słabo, za wygodnie. Pierwszy kilometr pod górkę 5:55. Kolejne? Też pod górkę... 4:43, 4;28, 4:33...
Arsen był jakieś 50 metrów przede mną. Biegliśmy w okolicach 10-15 miejsca. Znałem większość ścieżek, choć zazwyczaj pokonuję się w przeciwnym kierunku. Forsowałem się, oddychałem ciężej niż na Poniewierce.
Widziałem, że robiąc to co właśnie robię muszę w końcu umrzeć. Pytanie: kiedy?
część 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz