niedziela, 26 kwietnia 2020

The new life starts here

Czasy są dziwne, ale Adam Baranowski jest mi świadkiem, że tuż po ostatnim oficjalnym biegu, który odbył się w tym roku, czyli po TUT, napisałem mu, że mam ochotę odpocząć. Trochę mniej biegać, może nawet wcale. A co za tym idzie - mniej pisać.


Cała energia miała pójść w przeprowadzkę. Jeszcze wtedy, na początku marca, nie sądziłem jak bardzo wielowątkowy to będzie proces. Planowałem tylko delikatne przestawienie priorytetów, na zasadzie takiej, że jak już przykręcę wszystkie gniazdka albo pomaluję szafkę i zrobię 5 kursów z kartonami z III piętra bez windy - to jeśli mi się będzie chciało biegać - to pobiegam, a jak nie to nie. Bez uczucia żalu, straty i niespełnienia...

No ale w międzyczasie jebło. Bieganie stało się moralnie dwuznaczne. Slalom gigant między zakazami, zaleceniami i utrudnieniami. Każde wyjście - nie tylko nad zbiornik, ale nawet do sklepu wymagało zapoznania się z instrukcją obsługi.

Jeżeli chodzi o zdalną pracę z domu to miałem i mam taką możliwość i bardzo ją przez ostatnie lata lubiłem. Fajnie układało się te puzzle z prawdziwej, intensywnej pracy, wizyty w sklepie, gotowania obiadu, odbierania dzieciaków ze szkoły/przedszkola.... ale kto by pomyślał, że najważniejszym elementem tej układanki był ostatni element. Tego właśnie mi najbardziej brakuje! Brakuje mi odbierania dzieciaków ze szkoły/przedszkola!!

No więc mamy chaos. Chaos AD 2020. A w każdym chaosie najważniejsza jest zrozumienie jego reguł i adaptacja. Jestem jeszcze daleko od brzegu. Nie radzę sobie do końca, choć z tygodnia na tydzień jest lepiej. Angielski na Zoomie, matematyka na Teamsach, nauczanie wczesnoszkolne na Skype. Do tego jeszcze żona i ja na Slacku i mamy pełen obraz Chaosu AD 2020.

W tym chaosie postanowiłem nie biegać i nie pisać. Trwało to 25 dni. Nie liczyłem ich. Nie planowałem. Po prostu kursowałem między Bricomanem, OBI, Castoramą i Leroyem. Czekałem na kurierów i kompletowałem listy odbiorów z IKEI. A potem zdobywałem koronę ośmiotysięczników kursując z pudłami między mieszkaniem a samochodem. Rano nie chciało mi się biegać, bo po prostu żal mi było tracić energię, której potem mogłoby brakować w ciągu dnia. Wieczorami nie miałem siły na wiele. Wybierałem kanapę, szklankę piwa i operacyjną bezrefleksyjność.

Ale gdzieś wewnątrz mnie pęczniało takie malutkie ziarenko grochu, które uwierało mnie przy każdym spojrzeniu na zbiornik retencyjny, przy każdym minięciu biegacza (kiedy jechałem samochodem), przy każdym wpisie biegowych znajomych na FB czy wiadomości na messengerze. Uwierało, bo na wadze poleciało kilka kg do góry, bo coraz ciężej wbiegało się na III piętro na jednym oddechu, bo zwyczajnie zazdrościłem tego uczucia uwolnienia głowy od szeregu przytłaczających codziennych zadań.

- To kiedy wracasz do biegania? 
- Jak tylko się przeprowadzę...

Takich Q&A miałem kilkanaście przez ostatnie tygodnie. Ale nie byłem zakotwiczony żadną datą. Nie wisiał nade mną topór konieczności opuszczenia wygodnego mieszkanka i przeprowadzki z żoną i trójką dzieci do miejsca z pół-kuchnią, pół-łazienką, materacem zamiast łóżka i również materacem zamiast kanapy.

I wtedy nastał piątek, 24 kwietnia 2020.

Najważniejsze jest wifi. Kiedy tylko wyszedł instalator - pojechałem do mieszkania, zabrałem telewizor, komputery i 2/3 moich dzieci, które akurat nie miały lekcji w tym czasie. Chwilę później dojechała moja żona i 1/3 dzieci. Punkt przegięcia. Pierwszy dzień reszty życia. Przeprowadziliśmy się. 

W sobotę wstałem o 7:00. Nie było ani chwili zastanawiania się, zarzuciłem tylko bufkę z Łemkowyny na twarz i po niemal 4 tygodniach bezruchu wybiegłem jak mały whippecik na ścieżkę. Po 20 metrach pierwszych kroków wpadłem na Sylwię i Krzyśka Łudczaków a sekundę później na Jacka Kędzierskiego poruszającego się w przepisowych 2 metrach odstępu (no tak, biegacze nie śpią, biegacze patrolują teren).

Chciałem się zziajać, zasapać, polecieć klasycznego zatykającego płuca parkruna. Półtora okrążenia dużego zbiornika, łącznik pod górkę, mały zbiornik, łącznik z górki i finisz. 5 km w 20 minut i 50 sekund. Bałem się, że będzie ciężej, bałem się stanę w połowie, albo zwolnię o minutę, albo że nie wyzwoli to we mnie endorfin.

The new life starts here. 



Będę mieszkał nad tym zbiornikiem do końca życia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy