Mam cały czas w głowie tekst Krzyśka Dołęgowskiego o tym jak przygotowywał się do 6xBabiej. Udało się mu jako pierwszemu w historii zrobić go w limicie. A cały pomysł był banalnie prosty i z pewnością znany i wypowiadany wcześniej przez wielu. Chodziło o to, aby trenować na takich trasach, na których będą zawody. Jeżeli 70% czasu ma spędzić na ostrych podejściach - to powinien przez 70% czasu trenować właśnie ostre podejścia. Jeżeli trasa nie ma w sobie ani kilometra płaskiego - trenowanie po płaskim kompletnie mija się z celem.
Mój najbliższy start to TUT (Trójmiejski Ultra Track). Trasa 42 km+ bo na tę dłuższą nie zdążyłem się zapisać. Chcę pobiec ten bieg na maksa. Na pewno nie treningowo i nie krajoznawczo. TPK znam dość dobrze i zwiedzać nie muszę.
Ale jak to się ma do moich płaskich pętelek dookoła zbiorników? Może były i dobre do treningów szybkości pod kręcenie asfaltowych życiówek, ale TUT ma już zupełnie inną charakterystykę. To nie są góry, ale pagórki, które też kilka raz zmuszą do przejścia do marszu. Zacząłem więc szukać trochę więcej pagórków w moich codziennych treningach. Czasem wybiorę się nad Zbiornik Jasień nową drogą przez Morenę zahaczając kilka km o lasy. Albo wyskoczę dookoła jeziora w Otominie. Nie są to takie przewyższenia jakie będą na TUTcie, ale i tak lepsze niż płaskie pętelki.
Ale jest jeszcze jedna rzecz: szukam kilometrów. Dwa tygodnie z rzędu biegam ponad 100 km robiąc po kilka z rzędu półmaratonów uzupełnionych innymi, trochę krótszymi biegami. Szukam tej granicy, aby nie zmęczyć się tak, by trening kolejnego dnia był zbyt ciężki, ale też zmęczyć się tak, aby bez konieczności biegania 25-30 km poczuć się właśnie tak jak po takim dystansie. Chodzi mi o to, aby nastukać jak najwięcej kilometrów na zmęczonych nogach... Aby po 2 godzinach biegu na TUTcie powiedzieć sobie: "ok, nogi zmęczone, ale spokojnie jeszcze z 1,5 godzinki pociągną jak wiele razy na treningach w styczniu."
Czy udaje mi się osiągnąć ten stan? Ciężko powiedzieć. Te połówki dzień po dniu wszystkie były takie same: pierwsze 4 km trochę rozgrzewkowe, potem jakoś szło do 12 km, ale potem zamiast trudniej biegło się znacznie łatwiej. Identyczny schemat do 12 km jako-tako, a potem kolejne 9 km na jakiejś obłędnej świeżości.
Oczywiście coś tam mi w te nogi wchodzi i jednak bywa trochę ciężej, trochę mniej się chce mi biegać, głowa zaczyna kombinować, ale ciało nie. Szukam więc tych kilometrów na zmęczeniu...
Idę pobiegać z Dominikiem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz