poniedziałek, 30 grudnia 2019

Plan gry na 2020


Plan gry na 2020 dopiero układa mi się w głowie. Jestem zapisany na 3 biegi (TUT, Mały Wielki Bieg, Niepokorny Mnich).

  • 28. "Zawody to zawody a ich celem jest zwycięstwo. Nie usprawiedliwiaj porażki treningowym startem." (excerpts from Kodeks Biegacza)

Mój plan gry układa mi się w głowie dopiero wtedy, kiedy ktoś się mnie pyta, kiedy jestem w pewnym sensie zobligowany do odpowiedzi. Ale... każdej osobie mówię coś innego.

wtorek, 24 grudnia 2019

Kenijski fartlek wg Antoniego

"10 minut rozgrzewki, 18 minutowych powtórzeń: 1 minuta ile sił w nogach, 1 minuta wyłapywania cząstek tlenu z atmosfery, 10 minut schłodzenia"
Łatwizna, prawda? Zdecydowanie tak. Zdecydowanie nie. Ten kenijski fartlek, który zaproponował mi Antoni to najbardziej porąbany trening, jaki udało mi się wyczytać/wysłuchać/wynaleźć albo dostać w prezencie. Kiedykolwiek w życiu.



Czym jest fartlek niby każdy wie. Fartlek to skandynawska formuła treningu bazująca na zabawie szybkością i pewnym nieuporządkowaniu. Znajdujesz sobie pewien punkt w oddali i pędzisz ku niemu co tchu, zwalniasz, odpoczywasz, szukasz kolejnego punktu... Myślę, że w teorii spotkał się z nim każdy z nas. A w praktyce? Spróbował pewnie też każdy. Ale kto wprowadził ten typ treningu jako regularną jednostkę praktykowaną w każdym tygodniu? Pewnie niewielu... bo fartleki ciężko nazwać biegiem luźnym, ale też będąc biegowym cyfronem ciężko okiełznać je jako jakościowe jednostki treningowe i nałożyć na nie skalę porównawczą.

I wtedy wchodzi Antoni, twórca Kodeksu Biegacza, cały na biało i mówi: biegaj fartleki, ale uporządkuj je: 18 minut na 18 minut. 18 regularnych powtórzeń. 

sobota, 21 grudnia 2019

Formacja kieliszka i nowa życiówka na 5 km


Kiedy w poniedziałek zszedłem z elektrycznej bieżni robiąc interwały 2 minutowe po 3:45 min/km i zastanowiłem się nad perspektywą reszty tygodnia zapaliła się iskra i gdzieś spomiędzy neuronów wypłynęła idea - niech to będzie ten tydzień!.

Ten tydzień, to coś na co miałem ochotę od ponad roku. Po prostu nigdy wcześniej w całym życiu nie robiłem ostrzenia pod 5 km. Specjalne przygotowania obejmowały raczej biegi o teoretycznie większym statusie jak maratony, ultra, połówki czy łamanie 40 min na 10 km tej wiosny. A 5 km to zawsze były te "sobotnie parkruny", najczęściej biegane po tzw. piątku. A piątek był raz lżejszy, raz cięższy, ale jak daleko pamięcią sięgam, to nawet jak starałem się złamać moje pierwsze sub20 to i tak najdalej myślałem o sobocie w środę.

I w związku z tym tak naprawdę nie mam pojęcia (i nigdy nie miałem) jakie są moje aktualne możliwości na 5 km. Życiówka z lipca, złamane 19 minut o 3 sekundy. 18 z przodu w miarę ładnie wyglądało, więc nie cisnęło mnie przez ostatnie 5 miesięcy jakoś bardzo aby to zmieniać.

No ale skoro zapaliła się iskra, że to ma być ten tydzień, to trzeba dmuchnąć w gwizdek ile tchu w piersiach. Trzeba wykorzystać wszystkie sposoby, przygotować się jak do najważniejszego biegu w życiu, dopilnować detali, odpowiednio się zestresować i naciągnąć strzałę na cięciwie, tak aby w sobotę o 9:00 poszła taką trajektorią, jaką sobie wyobraziłem.

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Miesiąc na siłce

Piszę ten post po to, aby podsumować ile można zrobić z miesięcznym karnetem za około "stówkę". "Miesiąc na siłce" brzmi trochę jak trzeci album w niedokończonej trylogii Queen zaraz za "Noc w Operze" i "Dzień na wyścigach". Ale najpierw bracia Marx musieliby nakręcić film pod tym tytułem...

Nie jestem  właścicielem karty multisport, za moimi kroplami potu nie stoi żadna korporacja. Jestem sponsorem każdej wydanej złotówki i dlatego jest mi paradoksalnie o wiele łatwiej. Płacąc za coś co trwa miesiąc chcę wycisnąć z tego jak najwięcej. Wybrałem kartę tylko do jednej sieci siłowni i tylko w godzinach 6:00-15:00 (tzw. karnet poranny). To było też zbawiennym wyborem: jeżeli nie skorzystałbym z siłowni przed robotą - straciłbym dzień, nie skorzystałbym w ogóle. Żadnych wymówek typu "poćwiczę wieczorem". Wieczorem nikt by mnie nie wpuścił, wieczorem to co najwyżej mógłbym pobiegać dookoła zbiorników.

Liczby:



sobota, 14 grudnia 2019

Kącik biegowego melomana: Led Zeppelin - III


Kiedy ponad 6 lat temu mieszkałem na dole ulicy Porębskiego, tuż przy samym zbiorniku, miałem ciekawego sąsiada w bloku. Człowiek starszy ode mnie 15-20 lat. Miał taki rytuał, że zawsze kiedy podjeżdżał na parking po pracy, a często było to bardzo późno, zanim wszedł do domu wypalał papierosa siedząc w samochodzie przy otwartym oknie i bardzo głośno słuchał muzyki. Ale nie jakiejkolwiek muzyki. Przez długie miesiące były to tylko i wyłącznie dwa utwory puszczane na zmianę:

  • Comfortably Numb - Pink Floyd
  • Since I've Been Lovin' You - Led Zeppelin

Pamiętam kiedy szedłem wyrzucić śmieci, albo przemykałem się (bo byłem gruby) po ciemku w dresach aby pobiegać dookoła jeziora i gdzieś spomiędzy samochodów gęsto zaparkowanych z widokiem na ciemną taflę zbiornika docierał do mnie ten blues...

Since I've Been Lovin' You to jest mój ukochany blues wszech czasów. Blues, który zabieram na bezludną wyspę i razem z Wilsonem słuchamy w pętli bez końca, nie budując tratwy, nie starając się uciec.

Parkrun Gdańsk-Południe #179



- Hej, cześć - ktoś jakby zalotnie, lekko z ukosa zagadał mnie  w okolicach mety parkruna. Zmyliła mnie chusta na głowie, ale neurony zadziałały bardzo szybko. Kiedy rozstawiam sprzęt, ustalam kto co ma robić i przy okazji co 10 sekund przybijam piątkę w jeden z 15-stu  różnych indywidualnych  sposobów naprawdę potrzebuję mierzalnej chwili aby skojarzyć... Antoni! Doszły mnie słuchy, że razem z Baginsem umawiali się na dzisiaj... No to będzie fajny pojedynek!

piątek, 13 grudnia 2019

Marzenia o 17:30



Mógłbym zatytułować ten post "towarzystwo wzajemnej adoracji" i niewiele bym się pomylił. Marzenia o 17:30 to właśnie takie marzenia, aby stać się partnerem w tym towarzystwie. Wkupić się do niego dobrym wynikiem.

Za moich czasów jedną z lektur obowiązkowych była "Lalka" Prusa, mimo tego, że miała strasznie babski tytuł, okazało się, że przeczytanie jej było całkiem lekkie i wciągające. W skrócie: bohater tej powieści aspirował o wdzięki kobiety z wyższej sfery. Dokładnie tę analogię czuję kiedy rozmawiam na solo z:

czwartek, 12 grudnia 2019

Piramidka biegowa

Wczorajszy dzień skończyłem na poziomie baterii 21%. Dziś było trochę lepiej. Udało się wypić kawę i zabrać słuchawki.


-"Przeczytałam twój wpis, nie zapomnij słuchawek" - tymi słowami pożegnaliśmy się rano z małżonką.

Na siłownię wszedłem pewniejszym krokiem niż wczoraj. Przebrałem się w żonobijkę, krótkie spodenki i ... szukam słuchawek. Ehm... to takie oczywiste - przecież zostały w samochodzie. Potruchtałem na parking i chwilę później instalowałem się na mojej-od-dwóch-dni-ulubionej bieżni, takiej z możliwością ustawienia zbiegu 3%. Immigrant Song - Led Zeppelin zabrzmiał dokładnie tak jak miał zabrzmieć wczoraj.

Plan "piramidka biegowa".

środa, 11 grudnia 2019

Bateria 21%


W każdym cyklu powtarzają się takie same dni, takie same poranki. W moim rocznym planie wrzucam zawsze miesiąc siłowni. Nie dlatego, że jest za zimno, albo nie chce mi się biegać po ciemku. Wyłącznie dlatego, że siłownia  jest... miłą odmianą. Czemu tylko miesiąc? Chyba z tego samego powodu z jakiego tydzień ma dwa dni wolne, a latem dzieciaki mają 2 miesiące wakacji. Czekam na ten miesiąc siłowni dokładnie w taki sam sposób jak na weekend, ale gdyby weekend był codziennie... przestałby być weekendem. Straciłby swoją magię...

... i traci ją mniej więcej po 4 tygodniach każdego roku.

Dziś był ten dzień:
  • Nastawiłem budzik na 5:15 ale wstałem o 6:30
  • Zrobiłem sobie rano kawę, ale zapomniałem jej wypić. Zorientowałem się, że coś nie gra jak już wyjechałem z garażu.
  • Całą drogę motywowałem się tym, że wskoczę na bieżnię o 7:00 i wrzucę na słuchawki Immigrant Song - Led Zeppelin, a potem całą III-kę. Odgrywałem sobie w głowie już riffy gitary Jimmy Page'a. 
  • No i co? No i podjechałem na Kasprowicza, mam już wysiąść z auta i przeszyła mnie błyskawica bólu... słuchawki też zostały w domu :( Będę słuchał umcyk-umcyk....
  • I całkowicie straciłem resztki motywacji. Siedziałem przez 10 minut w samochodzie i oglądałem na youtubie śmieszne sceny z 1 z 10-ciu. Jeden z uczestników przedstawił się w taki sposób: "interesuję się wszystkim po trochu i niczym porządnie"... ech, zupełnie tak jak ja. Trochę biegania, trochę diety, trochę siłowni raz na rok przez miesiąc, trochę pisania bloga i 1000 innych rzeczy, z których każda interesuje mnie bardziej niż powinna, ale nie na tyle, aby uczynić ze mnie eksperta... 
  • Ze spuszczoną głową poszedłem odebrać kluczyk do szafki. Wszedłem na bieżnię i po 10 minutach truchtania włączyłem interwały 8 x 500 metrów w 4:15 min/km. Czyli takie interwały, aby przetrwać, nie wyjść za daleko poza komfort.
  • Po 50 minutach odkryłem, że moja bieżnia ma nie tylko podnoszenie ale też opuszczanie! Można po niej biegać z górki. Eureka! Ustawiłem sobie 3 stopnie w dół i tempo 3:15 min/km
  • Po 500 metrach stwierdziłem, że nie dobiegnę kilometra w moich barefootach bo mi łydki pękną albo stopy - nie wiem co pierwsze. 
  • Po godzinie na bieżni dorzuciłem jeszcze od niechcenia 15 minut treningu siłowego.

Nie ma tutaj happy-endu. Nie napiszę, że przed wejściem marudziłem, a po wyjściu byłem naładowany endorfinami jak dmuchana zjeżdżalnia dla dzieci. Byłem może troszkę bardziej gotowy do życia. Tę resztkę ochoty odebrały mi późniejsze wizyty w PGNiG, Enerdze i Saur Neptun Gdańsk. To była prawdziwa ścieżka zdrowia zawierająca w sobie martwy ciąg, wyciskanie i na koniec wyjebanie się ze sztangą do tyłu.

Podobno jest już mróz i kałuże całkiem pokryte lodem. Nadszedł wieczór i musiałem to zobaczyć. Doładować trochę swoją baterię z 3% na te marne 21% aby przestały się palić na czerwono. Tylko co posłuchać? Zacząłem buszować po ekstremach, Slayer, Sepultura... może Cannibal Corpse? Siedziałem na kanapie i słuchałem. Potem wpadłem w Black Flag i wczesnego Henry'ego Rollinsa. Ale to wszystko było jakoś za mało smutne...

Wyszedłem na dwór.

Włączyłem Unknown Pleasures - Joy Divison

5 km. Narastające tempo 5:00 --> 4:15.

Bateria 21%.

niedziela, 8 grudnia 2019

Gdzie by tu pobiec... może do Gdańska?


"Gdzie by tu pobiec... może do Gdańska?" - Gdańsk nie jest punktem, Gdańsk jest powierzchnią. Mieszkam w Gdańsku pół życia, drugie pół mieszkałem pod Gdańskiem. Ale zawsze kiedy mówię, że biegnę do Gdańska mam na myśli tę samą trasę:

sobota, 7 grudnia 2019

Parkrun Gdańsk-Południe #178

Lubie biegać parkruny szybko. Kiedyś dawno temu, nawet jak biegałem względnie wolno to też szybko, bo zawsze dałem się ponieść i biegłem na wysokim tętnie, tak aby cierpieć już od pierwszego kilometra,  na drugim nie wierzyć w dowiezienie tempa, na trzecim przeklinać, a na czwartym i piątym odliczać ostatnie minuty bólu.


Na starcie jest trochę inaczej, na starcie masz marzenia, aby pobiec komfortowo, treningowo. Po raz kolejny tłumaczysz się przed znajomymi, że jesteś zmęczony, że wczoraj za mocno pobiegłeś, że nie dasz rady zrobić dobrego biegu... ale w brzuchu zaczyna już lekko mdlić, bo głowa nie da się oszukać i doskonale wie, że kiedy tylko padnie sygnał startu - polecimy jak dziki przez łąkę.

czwartek, 5 grudnia 2019

Kącik biegowego melomana: Dire Straits - Love Over Gold


Czy siłownia i Dire Straits mogą iść ze sobą w parze? Raczej to absolutnie niespotykane małżeństwo. Kończę właśnie trzeci tydzień mojego zimowego miesiąca na siłowni i jedyne o czym marzę, to aby mi te disco nie naparzało po uszach. Umcyk umcyk umcyk umcyk... i tak w kółko, i tak non-stop...

Wczoraj rano wstałem kilka minut po 5-tej. Pokręciłem się w łóżku i kiedy odpuściłem próbę zaśnięcia jeszcze na kilkanaście minut... spakowałem się i postanowiłem stanąć w drzwiach mojej pruszczańskiej siłowni zaraz po otwarciu. Kawa do kubka, banan w rękę, 15 minut samochodem i voila!

Jest ciemno, wchodzę na bieżnię i patrzę w noc za oknem. Ustawiam tempo na 5:30 min/km i mocuję słuchawki w uszach. Przez głowę  przechodzi mi iskra, zupełnie jak ta błyskawica z okładki i wiem, że po prostu muszę posłuchać Love Over Gold - Dire Straits.

środa, 4 grudnia 2019

Miara zemsty grubych nad chudymi

8 rano. Schodzę z mechanicznej bieżni po 20 kilometrach. Świat dziwnie się przesuwa. Metr ode mnie za oknem, temperatura w okolicach zera, ale ze mnie leje się pot. Idę do szatni przemyć twarz wodą a raczej włożyć ją wprost pod kran. Chcę jeszcze trochę powyciskać na maszynach. Chcę się dobić, zryć do zera, chcę dać sobie w kość.


... i wtedy, odkładając komórkę do szafki odpalam mechanicznie fejsa, a tam post Porannego Biegacza. Zatrzymuję się, przysiadam na ławeczce i czytam:

niedziela, 1 grudnia 2019

Maraton Gdańsk-Zakoniczyn --> Rewa


Umawialiśmy się z Dominikiem i Michałem na ten dzień od dwóch tygodni. Ja prywatnie wzbraniałem się przed innym terminem niż niedziela-niehandlowa, aby nie skonfliktować się z terminarzem rodzinnym. Taki dzień jak dziś był idealny, wysłałem żonę z dziećmi na Krainę Lodu 2 do kina, a sam miałem praktycznie pół dnia do dyspozycji. 

Gdzie i ile? Tego nie wiedzieliśmy do samego rana. Padały różne propozycje, w tym i taka, aby zacząć o 7-mej pod Neptunem i strzelić klasyczne, historyczne, legendarne i darmowe Tricity Ultra :). Ale na to przyjdzie czas. Powiedziałem nawet dziś Dominikowi w trakcie powrotu, że dwóch rzeczy jestem spokojny i pewny: jak będę gotowy to zrobię trójkę na maratonie oraz, że TCU powróci. Inna propozycja to zrobić 60 km gdzieś po TPK, którą Michał próbował rozbić na 3x20 czyli - on 20, Dominik 20 i ja 20. Na to nie poszliśmy. I może to był błąd, bo rano Michał napisał... że nie ma sił i sorry i że zachowuje się jak piłkarz, a nie jak biegacz i idzie spać dalej. Spoko. Zdarza się. Bywają ważne powody. Nie drążyliśmy.

- To gdzie biegniemy? - zapytałem Dominika o 8-mej rano pod blokiem?
- Noooo eeeee hmmmm.
- A byłeś kiedyś w Rewie?
- TAK! Mam ciocię w Rewie! Można tam dojechać SKM!
- Nie w Redzie, ale w Rewie!
- No nie, tam nie byłem.
- Ja też nie byłem
- No to.... biegniemy do Rewy!
* * *

sobota, 30 listopada 2019

Styczeń w listopadzie - czyli 2 tygodnie na siłce



"Spring came far too early this year, May flowers blooming in February"


Wiosna przyszła zbyt wcześnie, majowe kwiaty zakwitły w lutym - tak śpiewał w jednej ze swoich piosenek Peter Hammill. Podobnie czułem się dwa tygodnie temu kupując miesięczny karnet na siłownię. Zawsze robię to w pierwszy roboczy dzień stycznia radośnie oznajmiając paniom przy ladzie, że to "postanowienie noworoczne", a potem przez pierwsze trzy dni czekam w kolejce do sprzętów.

Tym razem zrobiłem to wcześniej. W połowie listopada. To też dobry termin na postanowienie noworoczne, prawda? Od dwóch tygodni katuję się rano na Kasprowicza w Pruszczu, a wieczorem katuję się dookoła zbiorników.

Parkrun Gdańsk-Południe #177 - Widziałem orła cień


Gdybym dziś prowadził nasz parkrun zaczął bym go pytaniem: ile to jest 3x59? Oczywiście wszyscy odpowiedzieli by chórem, że 177 i że takim numerkiem jest opatrzone nasze ostatnie spotkanie w listopadzie.

Ale tak się nie stało :) Na start przyszedł Tobiasz w długim, ciepłym płaszczu. Rozstawiłem więc flagi, przysznurowałem bannery i mogłem udać się na rozgrzewkę. Pierwsze kółko zrobiłem sam, ale na drugim podpiąłem się jak cień za plecami orła :)

czwartek, 28 listopada 2019

Kącik biegowego melomana: Kraftwerk - Die Mensch-Maschine

Czasami słuchając muzyki pławię się w atmosferze, albo w harmoniach, w melodiach. Albo w brzmieniu instrumentu. Ale jak zapewne każdy, kto szuka w muzyce czegoś więcej, czasami kocham się w pojedynczej nucie. W ułamku jednego utworu, gdzie zgrywa się wszystko razem: atmosfera, harmonia, brzmienie.


Brzmi jak zboczenie, prawda? Ale tak właśnie mam z wieloma płytami. Choć całościowo są genialne, wytyczają style, zmieniają historię muzyki - ja kocham się bezgranicznie we fragmencie krótszym niż sekunda. Słowo "orgazm" nie jest dobrym słowem aby to określić, bo orgazm trwa wieki, a takie nuty są jak szybkie wbicie szpilki przez akupunkturzystkę.

Taka pojedyncza nuta ukryta jest w piosence The Robots - Krawfwerk. 

Tommi Bagins



Kiedy ktoś ci mówi, że myśli o tym, czy by nie założyć bloga i nie zacząć pisać o swoim bieganiu... wiecie co to oznacza? Oznacza to, że właśnie podjął decyzję o tym, aby takiego bloga założyć.

Kilka tygodni, a może miesięcy rozmawiałem z Tomkiem Bagińskim na ten temat. Niby tylko niewinne pytania o sens pisania bloga, ale między wierszami doskonale czułem, że decyzja jest już podjęta. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Pisanie biegowych blogów to nie jest rywalizacją, tak jak ściganie się na biegowych ścieżkach. To spontaniczne przechodzenie układu z jednego stanu równowagi do drugiego. Entropia zawsze rośnie. A nasz "układ trójmiejski" ma się naprawdę dobrze.


Kiedy pojawia się nowy wpis na blogu Antoniego czy Adama po prostu rzucam wszystko. Zjeżdżam w pierwszą zatoczkę i czytam. Albo włączam pauzę na płycie indukcyjnej, przerywam pracę, siadam na ławeczce w szatni na basenie, lub to co najgorsze w konsekwencjach: mówię do żony "no już zaraz zaraz....".

Teraz będę robił to częściej. 

Panie i Panowie: http://tommibagins.pl/




sobota, 23 listopada 2019

Raport z parkrunów #174 #175 #176

#174 


Dwa tygodnie temu chciałem ustrzelić swoją życiówkę na 5 km. Wynosi ona 18 min 57 sek. Problem z życiówkami na 5 km jest taki, że mało który amator traktuje je poważnie. Nie robi do nich dwutygodniowego taperingu, rzadko kiedy dba nawet o piątkową kolację przed sobotnim parkrunem... I tak samo było 2 tygodnie temu. O życiówce pomyślałem po pierwszych 500 metrach, które pokonałem w tempie 3:30.

niedziela, 17 listopada 2019

Półmaraton Gdańsk 2019 - relacja

Od kilku tygodni dostawałem na skrzynkę jakieś maile od organizatora Półmaratonu Gdańsk, ale konsekwentnie je ignorowałem. Byłem przekonany, że po prostu rok temu zaznaczyłem jakieś zgody marketingowe i z tego powodu jestem zapisany do tych newsletterów.

Ale te maile były coraz bardziej niepokojące... Kiedy zostałem poinformowany, że mam pobrać swoją kartę zawodnika jakaś iskra przeszła mi przez głowę. A może się wiosną zapisałem i zapomniałem? No jestem! Jestem na liście startowej! Ale dlaczego? Jak? Zalogowałem się na konto bankowe i wszystko stało się jasne. Jestem zapisany bo się zapisałem i opłaciłem start. 18 marca.

No i jeszcze Krzysiek Łapuć do mnie napisał, że się pościgamy bo znalazł mnie na liście. Wszystko stało się jasne. Sezon jeszcze się nie skończył...


Myślami jestem już przy spokojnym długim zimowym tłuczeniu kilometrów, bez żadnego taperingu, bez zawodów, bez zastanawiania się kiedy i ile pobiegać. No ale ... moja życiówka w HM nie jest jakaś strasznie wykręcona (1:29:04) i pomyślałem, że jej niewielkie poprawienie to tylko formalność.

środa, 13 listopada 2019

Niedokończone historie

Mam w sobie kilka niedokończonych historii.


Jedna z nich majaczy mi w głowie obrazami rozbitej armii. Kilkunastu biegaczy siedzących na ławkach na dziedzińcu przed jakimś historycznym budynkiem. W tle chodzi koń. Ten koń jest wymyślony, bo teraz go nie ma, ale był na reklamówkach tego miejsca. Każdy z pokonanych reaguje w inny sposób. Jeden do oporu wyjada resztki zupy z garnka pozostawione przez tych, co zmieścili się w limicie, inny prowadzi wesoło-nerwowe gadki z wolontariuszami zbierającymi sprzęt. Duża część siedzi w ciszy i nawet nie bardzo jest jak zatopić się w smartfony, bo roaming na Słowacji jest jeszcze drogi. Kwiecień 2015-tego roku - Wyżne Rużbachy. Przystanek w mojej niedokończonej historii. Ja siedzę w milczeniu i przez 1,5 godziny czekam na busika, który zwiezie mnie pod granicę SK-PL. Pozostanie mi jeszcze 4-5 km marszu do bazy. Niestety jedyna droga pokrywa się ze ścieżką finiszujących w tym czasie bohaterów. Numery mamy zdjęte, mimo to słyszę jak konferansjer wita nas - grupę poległych na 64 km - jakbyśmy właśnie finiszowali. Po chwili orientuje się w pomyłce i proponuje aby dać nam medale... pocieszenia.

Kącik biegowego melomana: Kaipa - Inget nytt under solen


Nie odkryję już drugiego King Crimson, drugiego Genesis czy Yes. Ale czasami wkrada się w moje biegowe potrzeby wrzucenia na słuchawki trochę prawdziwego prog-rocka. Takiego najbardziej klasycznego z klasycznych, ale również takiego... którego jeszcze nie znam.

Trudne zadanie, szczególnie wtedy, kiedy zna się wszystkie kamienie milowe rocka progresywnego, większość drugiej ligi i sporą część z tzw. neoproga, czy drugiej fali rocka progresywnego z lat 80-tych i 90-tych. Jednak progresywny głód bywa jeszcze silniejszy i z czasem zaczynam sięgać nawet po twórców i pozycje, które są po stokroć wtórne i nudne. Jednym uchem wpadają, z drugim wypadają nie pozostawiając po sobie ani jednej nuty.

Ale co zrobić kiedy wielowątkowe symfoniczne brzmienia, ponad 20-minutowe kompozycje, miliony melodii, zmiany tempa... to jest mój podstawowy świat i nie mogę po prostu bez tego rodzaju stymulacji żyć.

wtorek, 12 listopada 2019

Czy jesteś z siebie zadowolony?

 
2h59min się ostatnio rozpisał. Przez tydzień trzy wpisy a ja ani jednego. Każdy z nich coraz bardziej oddalający się w stronę okołobiegowej filozofii. Jak dla mnie super :) można polemizować... No ale by polemizować, trzeba się choć trochę nie zgadzać, a tutaj Adam pisze o tym, że jest flexitarianem z determinacją przejścia na wege, że The Game Changers to fajny film, że będzie jadł tylko ciastka robione przez jego Agnieszkę... true, true, true...

sobota, 2 listopada 2019

Parkrun Gdańsk-Południe #173 - rozrzucone tokeny i 100 miles of Istria

Zdjęcie ukradzione od Staszka Skwiota, ale to jedyne na którym jestem - w tle kończę składać flagę ziajki :)

Dwa tygodnie temu relację z parkruna napisał Adam Baranowski, tydzień temu ... chyba nikt, tym razem znów wypadło na mnie.

Ja w przeciwieństwie do Adama naszego parkruna chcę pobiec zawsze. I musi się coś wydarzyć abym nie pobiegł, tak samo jak musi się coś wydarzyć aby Adam pobiegł. Dziś nie wydarzyło się na szczęście nic.

Sprzęt miałem ja i od halloweenowego wieczoru, kiedy odbierałem sprzęt od Kamila miałem w głowie trzy słowa: "tokeny są nieposortowane".

No spoko, nie chce mi się iść do bagażnika, rano można posortować... Nastał sobotni ranek. Hmmm no ale po co je sortować w domu, można przecież zrobić to w samochodzie tuż przed biegiem... Oooo! Już 8:30!

Podjechałem pod szlaban, zrzuciłem flagi i plecaki Tobiaszowi i Pawłowi i wróciłem do auta sortować tokeny. 99... 98.... 97... 96.... ... .... .... 51... 50... 49 .... ... .... 03... 02... 01... - patrzę na zegarek: 8:48. Uff udało się.

I NAGLE: wszystkie tokeny od 50 do 01 wysypały mi się z plastikowego rzemyka, cześć spadła na fotel, a część między fotel a tunel w samochodzie.... ku******!!!!

czwartek, 31 października 2019

Krajobraz po walnięciu kijem w łeb

Jest fantastyczny. Już mnie walnęło więc drugi raz szybko nie walnie, w połowie się tego spodziewałem, trochę się rozliczyłem, trochę odgrażałem post factum i jest OK. To nawet mało powiedziane. Jest tak jak było. Jest plan Kaszkura, czyli biegam jak mi się podoba, jak czuję się danego dnia.




Kiedyś, kilka kwartałów temu napisałem o tym, że większość mojej biegowej wiedzy czerpię z rozmów z amatorami lub z czytania blogów amatorów. Często ambitnych amatorów, ale przede wszystkim takich, którzy nie muszą bać się eksperymentować, którzy robią to co czują i są w pewnym sensie "poza biegowym prawem". Połowa prawdy ukryta jest właśnie tutaj, poza schematem, poza rutyną i planem dobrym dla każdego. Kolejna ćwierć jest taka sama dla wszystkich i o niej najłatwiej w księgarniach. Ostatnia ćwierć jest w mojej głowie, w interpretacji wspomnianych 3/4.

środa, 23 października 2019

„Nie kombinuj, zdaj się na instynkt i serce, nic więcej”

„Nie kombinuj, zdaj się na instynkt i serce, nic więcej”



Gdybym posiadł technikę pisania blogów podczas biegu, gdybym umiał przelać te gorące myśli, ich ewolucję jako pochodną tętna i zmęczenia... 

Wyszedłem dziś, po dwóch dniach przerwy, po delikatnym basenie wczoraj wieczorem, aby wypocić, wyrzygać, rozdeptać ten "Poznań" ale... już po pierwszym kilometrze przestał on mnie uwierać. Po raz kolejny doświadczam czegoś pomiędzy ulgą, a wręcz wdzięcznością za wszystko co mi dał. Miliony myśli. Dosłownie miliony, galop stada antylop, ale każda biegnie w inną stronę, z początku wydaje Ci się, że to chaos, ale to po prostu codzienne życie na sawannie. 

poniedziałek, 21 października 2019

Dzień 84 - Maraton w Poznaniu


Zapisałem się na ten bieg będąc na fali. Zrobiłem w 2019 roku wszystkie swoje życiówki, w tym wiele z nich określanych jako "milestony amatora" czyli: 5 km poniżej 20 minut (18:58), 10 km poniżej 40 minut (39:13), połówka poniżej 90 minut (1:29:04) no i maraton w 3:11:50, który "milestonem" nie był. Wszystkie te wyniki przyszły wyłącznie z codziennej radości biegania połączonej ze zrzucaniem kilogramów. Po kilku latach prób w końcu się "holistycznie poukładałem", a wyniki po prostu przyszły. Naprawdę przyszły same. Każdy z nich było jak wyjście na mecz, stanięcie w świetle reflektorów i dostawienie nogi do piłki, prostym strzale i fecie z gola.

No i w końcu wymarzyłem sobie, że fajnie by było ustrzelić pełny kwartet i zrobić sub3 w maratonie. I zapisałem się na Poznań. To był pierwszy błąd, i tak naprawdę jedyny. Cała reszta to były zwyczajne niewielkie życiowe "błądki", które się zdarzają każdemu, kto się stara, kto cokolwiek próbuje. Tym błędem było osadzenie celu na linii czasu. Dość szybko zrozumiałem, że ten cel jest powyżej linii mojego progresu. Zamiast opierać się na drodze, zaślepił mnie punkt, który nie znajdował się na niej 20 października 2019 roku.

Nie chciałem jednak przegrać tego biegu w głowie. Chciałem spróbować przebiec go jak humanista, opierając się na wierze i wyobrażeniach. Niestety jestem przede wszystkim inżynierem i nawet jakbym spędził przedmaratoński wieczór czytając poezje Goethego, to nie urosłyby mi od tego skrzydła. No i stanąłem na starcie. Jednocześnie wierząc i nie wierząc.

poniedziałek, 14 października 2019

Dzień 78 - moment, w którym przychodzi spokój

Ten moment, w którym sobie uświadamiasz, że nic już na lepsze nie zmienisz przynosi po sobie dużo spokoju. Przestaję się szarpać sam ze sobą i powoli zaczynam czekać na start. A przez ostatnie niecałe trzy miesiące szarpałem się wyjątkowo. I wcale nie chodziło o to, że bieganie według planu jakoś specjalnie mnie uwierało. Ale o to, że ten plan w pewnym momencie okazał się dla mnie za mocny. Lekkie odpuszczenie, potem Poniewierka, regeneracja i na końcówce wróciłem pokornie na swoje szyny jak wagonik w kamieniołomie. Ale cały czas szarpałem się ze sobą w swoich myślach, odbijałem od ściany do ściany w pokoju bez klamek. Dam radę? A może nie mam najmniejszych szans? Za dużo myślę? Owszem, ale tego nie zmienię. Jest tylko jedna rzecz fajniejsza od biegania - myślenie o bieganiu!

sobota, 12 października 2019

Parkrun Gdańsk-Południe #170 - czyli dzień, w którym człowiek złamał 2h w maratonie


Ten dzień, w którym człowiek po raz pierwszy w historii pobiegł maraton poniżej 2 godzin każdy z nas zapamięta w inny sposób. O ile oczywiście zapamięta :)

  • Adam Angielczyk na przykład zapamięta ten dzień w podobny sposób jak Eliud. Wygrał dzisiejszego parkruna, po raz pierwszy, do tego z czasem 19:33, który wygląda na życiówkę. "Jestem ognistym ramen z jajeczkiem i tłustym boczkiem o chrupiącej skórce. A do tego szklanka double ipa" - tak określił się sam autor tego wyniku tuż po wygranej ;)
  • Arsen Kanonier też zapamięta ten dzień, bo prawie stał na podium Pomerania Trail, ale w połowie trasy zgubił się w lesie. Jak o tym przeczytałem to aż podniosłem brwi pod sam czubek czoła. To jest jeden z moich największych lęków - być na podium i zboczyć ze ścieżki. Nie wiem aż co napisać... po prostu współczuję. 
  • Kasia Z-R niekoniecznie zapamięta. Bo stała na podium tego samego biegu, trzecia kobieta open, ale... dla Kasi to chyba te podia są już nudne :)
  • Adriana Żyromska przez jakiś czas też będzie pamiętać. W swoim 20-tym parkrunie złamała 25 minut. Dlaczego przez jakiś czas? Dlatego, że za kilka tygodni/miesięcy te wspomnienie będzie wypierane łamaniem 24, 23, 22 itd... 

Ja zapamiętam jako dzień dzięki Joannie, która wysłała mi montaż Eliuda w żonobijce oraz mnie w żonobijce wraz z pytaniem: "Znajdź 5 różnic, albo jedną wspólną rzecz."

Dobry trop :)


piątek, 11 października 2019

Dzień 75


Wracałem przed chwilą ze stawiku, patrzyłem na komóreczkę i zastanawiałem się czy uda mi się dokręcić 8 km zanim rozstąpią się przede mną automatyczne drzwi Biedronki... i NAGLE... patrzę a po chodniku idą Bajka, Aga i Adam Baranowscy!

Zdjąłem słuchawki, wrzuciłem pauzę w mega-albumie wszech czasów softrocka czyli Hotel California - The Eagles, i zacząłem gadać!

Ten balon, który napompowałem ma dość nieregularny kształt, z jednej strony trochę za dużo ciśnienia, z drugiej flak, niby ciśnienie powinno się jakoś wyrównać, ale jednak metafizyka kłóci się z fizyką.

- No to hejhej, to my idziemy... - chcieli miło uciąć pogawędkę
- No jak to hejhej?! No pogadajmy chwilę dłużej!! - próbowałem zatrzymać Baranowskich...


niedziela, 6 października 2019

parkrun Mały Jeziorak Iława #001


- Kto mi nastawił budzik w sobotę na 7:15?? - taka myśl przeszła przez głowę mojej małżonki w chłodny iławski poranek 5-tego października 2019 roku.

Nie odzywałem się. Po prostu poprzedniego wieczoru nie chciało mi się iść przez nieznane ścieżki apartamentu (wynajętego 500 metrów od miejsca startu biegu) aby odszukać swój telefon wpięty do ładowarki w nieokreślonym gniazdku. No i nastawiłem sobie budzik na telefonie żony.

Chłodny sobotni poranek był moim sprzymierzeńcem po gorączce piątkowej iławskiej nocy.

sobota, 28 września 2019

Parkrun Charzykowy #84 - nawyki, przyjemności i marzenia

Zautomatyzowana czynność nabyta w wyniku powtarzania. To definicja nawyku. Ale parkrun to coś więcej niż nawyk. Bo z tego suchego opisu nie wynika, jak wiele przyjemności niesie ze sobą realizacja tego nawyku, jak wiele przyjemności niesie ze sobą cosobotnie bieganie parkruna na 100%.


W tym momencie od razu chciałbym wytłumaczyć, że 100% to nie jest takie klasyczne 100% jak w zawodach, do których przygotowujemy się kwartał. To nie jest myślenie o sobotnim parkrunie w piątkowy wieczór. To jest 100% na miarę warunków tego konkretnego poranka. Papierek lakmusowy, którego kolor mnożysz przez wartość piątkowego wieczoru.


Moja wartość była niewymierna. Nie jestem w stanie ocenić strat w sekundach na 5 kilometrów w zestawieniu z piątkowym:
  • wyjściem (!)
  • z żoną (!!)
  • bez dzieci (!!!)
  • pogadać w spokoju (!!!!)
  • wypić drinka (!!!!!)
  • I POTAŃCZYĆ (!!!!!!)

Wydawało mi się, że jestem w stanie zrobić życiówkę, złamać 19 minut bardziej niż o 2 sekundy. Ale tak mi się wydawało w piątek rano. W sobotę... postanowiłem dla bezpieczeństwa odległość 5 km między Chojnicami a Charzykowami przebyć pieszo.

Półciężki poranek. Kawa i pajda chleba z dżemem. Zakładam żonobijkę i wybiegam nad jezioro Charzykowskie. Od dawna nikt nawet nie próbuje ze mną dyskutować dlaczego to robię. To jest nawyk połączony z przyjemnością.

Na start dobiegam 20 minut przed czasem. Jestem pierwszy. Z nudów robię to co powinienem robić codziennie - rozciągam się powoli i dokładnie. Powoli zbierają się biegacze, pojawia się stała ekipa: Monika i Wojtek, chwilę później Sławek i Renia. Jest mi mega miło, jak rozmawiamy o Poniewierce, Renia i ja staliśmy na tym samym kawałku drewna zwanym podium :)

Wojtek robi profesjonalną odprawę, przez megafon realizuje checklistę, mówi o trasie biegu, pyta o tych, co po raz pierwszy, wspomina sponsora, dziękuję wolontariuszom. W tym czasie Monika podchodzi do mnie i szepce do ucha:

- "Jak chcesz się pościgać to biegnij ZA NIM" - w tym momencie dyskretnie wskazuje palcem młodego człowieka, wyglądającego jak Kszczot 10 lat temu.

środa, 25 września 2019

Dzień 59

Dotarło do mnie dziś rano takie przemyślenie: "spokojnie złamię 3h w maratonie, nie wiem tylko czy już w Poznaniu".

Próba zrobienia treningu na 3h wg Książkiewicza przyniosła mi mnóstwo danych o samym sobie, danych to których bez tej próby bym łatwo nie dotarł. To chyba ludzka cecha, że myślimy o sobie w kategorii "jak bardzo będę chciał to na pewno dam radę". Tak samo wydawało mi się, kiedy rozpocząłem w lipcu trening wg karteczki. Pisałem to już, że każdy pojedynczy trening był bułką z masłem. Smaczną, łatwą do zjedzenia bułką z masłem... narysowaną na papierze. W rzeczywistości, taka buła dzień po dniu była coraz trudniejsza do przełknięcia.

sobota, 21 września 2019

Bieg Czyste Miasto Gdańsk 2019


Bieg Czyste Miasto Gdańsk to mój bieg. Mój, bo jego trasa obejmuje wszystkie codzienne ścieżki moich treningów. I tak samo jak każdy ma swój ulubiony palnik w kuchence, ja mam bardziej ulubione prawe i lewe części ścieżki. Na zbiegu do małego bajorka wolę zbiegać lewą stroną, choć jest ona trochę mniej wygodna przez nachylenie. Ale tak się nauczyłem, tak sobie zakodowałem. Sekwencje zakrętów pokonuję z precyzją trójskoczka, gdzie lewa i prawa stopa mają swoje miejsca i przypisane im odpowiednie wektory siły. Fajnie :) Lubię to, mogę powtarzać codziennie. Powtarzam codziennie.

Bieg Czyste Miasto Gdańsk to cała seria biegów. Dzieci z każdego rocznika biegną osobno, z podziałem na dziewczynki i chłopców. Zapisałem dziś całą swoja trójkę i mimo pewnych problemów przy odbiorze pakietów (zostałem poproszony o  pokazanie aktów urodzenia moich dzieci...!! Come on!? Serio?! Już wyciągam z kieszeni, noszę je przy sobie non-stop!) cały bieg jest po prostu jednym wielkim świętem mojej dzielnicy. Świętem Gdańska Południe, Ujeściska i Zakoniczyna.

wtorek, 17 września 2019

Sprzęt i paliwo na UKP 75


Pamiętacie wyścigi F1 z czasów kiedy bolidy mogły uzupełniać paliwo w trakcie wyścigu? Poza umiejętnościami kierowcy oraz technologią  strategia miała jeszcze większe znaczenie niż dzisiaj. Tempo było również pochodną wagi samochodu i typu (oraz zużycia) opon. Waga była regulowana tym ile paliwa brało się na starcie. Można było zacząć lżejszym bolidem (mniej zatankowanym) jechać szybciej i ale również szybciej zawitać w pit-stopie na uzupełnienie paliwa, albo zalać pod korek, jechać wolniej by odzyskać te stracone sekundy robiąc o jeden postój mniej.

Drugi element strategii to dobór opon w zależności od pogody. Nigdy nie wiadomo czy więcej zyskasz czy stracisz robiąc kilka okrążeń więcej na oponach deszczowych gdy tor przesycha a konkurencja zmienia je na pośrednie albo na slicki...

No i w bieganiu jest bardzo podobnie jak w F1.

poniedziałek, 16 września 2019

Zbiornik może być z nas dumny!

c.d

Poprzedni wpis skończyłem w momencie kiedy zadzwonił do mnie Baranowski. Przyznam, że trochę mnie zdziwiło, że dzwoni akurat do mnie, ale w stanie "po ultra" człowiek jest tak skołowany, że dziwią go normalne rzeczy a te naprawdę dość wątpliwe i ciężkie do wytłumaczenia są traktowane jako zjawiska całkiem normalne.

niedziela, 15 września 2019

"To będzie piękna historia, nieważne jak się skończy" - czyli moja przygoda z 75 km na Kaszubskiej Poniewierce 2019



- Hej Grażyna, mam dla Ciebie dwie wiadomości, dobrą i złą. - taki telefon wykonałem do mojej małżonki o 13:15 w sobotę. - Wolisz najpierw dobrą czy złą?
- MÓW ZŁĄ! 
- Musisz po mnie przyjechać do Koszałkowa...
- CO SIĘ STAŁO!?

piątek, 13 września 2019

Piątek 13-tego


Nie pamiętam dokładnie jaki to był rok, ale wydaje mi się był to przełom 1989/90. Szósta albo siódma klasa mojej podstawówki. Między remizą strażacką w mojej rodzinnej miejscowości a domem jest około 1 kilometra. Przebiegłem wtedy najszybszy kilometr w życiu. Myślę, że to było szybciej niż kiedykolwiek na zawodach, choć łamałem 3 minuty.

niedziela, 8 września 2019

Wystarczy tydzień, aby wróciła radość

 


Imadło.  

Dwie szczęki zaciskane za pomocą śruby. Przykładając niewielka siłę można miażdżyć w nim nawet twarde przedmioty. 12-tygodniowy trening pod łamanie 3-ki w maratonie jest właśnie takim imadłem. Pojedyncze treningi nie są szaleńcze, każdy z nich jest do wykonania. Ale nakładane jeden za drugim obracają się niczym śruba imadła.

Tak właśnie czułem się przez cały sierpień. Początkowo wszystko było łatwe, nawet mimo skwarów. Stopniowo trening był coraz cięższy i wybierając zakładane przedziały czasowe poszczególnych jednostek coraz bardziej przesuwałem się w kierunku tych wciąż spełniających wymagania, ale mniej ambitnych. Coraz częściej na wolnych wybieganiach od niechcenia przesuwałem nogami, a akcenty przychodziły z coraz większą trudnością.

Parkrun Gdańsk-Południe #165


Jestem kilka wpisów do tyłu przez ostatni tydzień, ale... jakkolwiek nie zabrzmi to pretensjonalnie w ostatnich dniach "szukałem biegowej formuły na siebie". Przepraszam, za kolokwializm a wręcz przekleństwo, ale to słowo najlepiej oddaje mój stan 7 dni wstecz. Trening wg. karteczki Książkiewicza na łamanie 3h w maratonie zwyczajnie mnie zajebał. Rączka imadła przekręciła się o pół obrotu za mocno i pękłem. Odpowiedzi na to dlaczego tak się stało i co robić szukałem przez tydzień, ale o tym będzie w osobnym wpisie...

Najpierw wpis o parkrunie.


niedziela, 1 września 2019

Parkrun Gdańsk-Południe #164


Jest jeszcze jeden wpis, który po prostu muszę zrobić w tym niedzielnym 'kombo wpisów'. Wpis o sobotnim parkrunie. Widzę od dwóch dni szczęśliwego człowieka. Spotykam niby przypadkiem, ale jednak coś w tym musi być. Kto nim jest - o tym na końcu, kiedy poznamy bohatera sobotniego dnia.

* * *

Moje treningowe "imadło" nie pozwala mi ścigać się na parkrunie. No ale nie każdy parkrun to wyścigi, tak samo jak nie każdy prostokąt to kwadrat. Tym razem ponownie sobota miała mi upłynąć na interwałach poprzedzonych 8-mio kilometrowym OWB1.

Ostatni trening pierwszego miesiąca przygotowań


Idea i wstęp do wykonania dzisiejszego treningu jest opisana w poprzednim wpisie tutaj.

 *** Dazed and Confused ***

Oszołomiony i zdezorientowany. W głowie śpiewa mi Plant z pierwszej płyty Led Zeppelin. Niby wszystko było ok, przygotowałem się do dzisiejszego "treningu z elitą" z największą starannością. Na wczorajszej imprezce w Pruszczu byłem kierowcą i zjadłem tylko kawałek ciasta oraz garstkę migdałów. Po powrocie do domu poszedłem szybko spać. Wstałem o 5:00 rano wyspany. Zjadłem omleta z warzywami i wypiłem kawę. Nie spieszyłem się i pełen energii i dobrego humoru punkt 7-ma rano ruszyłem z ekipą tempem 4:45 min/km.

Wspólny trening z narastającą prędkością


Zrobiliśmy dziś coś nowego. Wisiało to w powietrzu od jakiegoś czasu. Umówiliśmy się na wspólny trening z narastającą prędkością.

Plan był taki:
  • spotkamy się 1 września, w niedzielę, o 7:00 rano przy molo w Brzeźnie (albo na Zaspie, jak niektórzy chcą, ale chodzi o to samo molo) 
  • i biegniemy promenadą TAK: OWB1 8km + BNP 12km (4km - 04:25/km, 4km - 04:20/km, 2km - 04:15/km, 2km - 04:10/km) + trucht 4km

Dlaczego w taki akurat sposób?

Ano dlatego, że jest to 7 dzień 5-tego tygodnia planu na łamanie trójki w maratonie. I akurat wypadł mi taki trening. Chłopaki na początku trochę się przepychali gdzie, kiedy i w jakim tempie. Mój pomysł pogodził towarzystwo.... i jednocześnie dał mi szansę, nie tylko na wspólny początek treningu, ale i wspólny koniec.

Czy tak faktycznie było? To temat na dwa osobne krótkie wpisy.


Część 1 

*** Trójmiasto to najlepsze miejsce do biegania na świecie ***


Na miejscu pojawiałem się pierwszy. Wstałem o 5:00 rano, wyspany, miałem dużo czasu na kawę i spokojne śniadanie. Przejechałem przez pół Trójmiasta, zaparkowałem i potruchtałem na miejsce zbiórki. Przez chwilę miałem wrażenie, że to nie ten dzień, albo nie to miejsce, ale elita biegaczy, jak to bywa z elitą mierzy czas z dokładnością do sekundy i 6:58 nie jest absolutnie żadnym powodem nie pokoju. Pierwszy przebiegł Antoni. To nie literówka. Antoni przebiegł. Pomachał i krzyknął "zaraz będę". Dokręcił równy kilometr i faktycznie wrócił. Minutę później była nas już cała 9-tka:

czwartek, 29 sierpnia 2019

Letni setup biegacza


Kiedyś nie zwracałem większej uwagi na to jak jestem ubrany do biegania. Ważne było aby latem nie było za gorąco, a zimą za zimno. I niewiele więcej. Uważałem, że to nie sprzęt biega, a człowiek. Dalej tak uważam... w połowie. Bo dopasowany, wygodny ubiór daje trochę więcej przyjemności i trochę mniej sekund na kilometr - przy zachowaniu tej samej przyjemności.

Z tym wpisem bujam się od czerwca, ale wszystko wskazuje na to, że lato nie opuści nas jeszcze w ten weekend, więc może będzie dłużej aktualny niż przez kilka dni.

Dzień 31 - nie bądź taki pewny...

Pyta się mnie Dominik dwa dni temu częstując jagodzianką, której przyjęcia odmawiam, bo nie mam jej w planie wieczornego jedzenia węglowodanów:

- Ale Ty się tak przygotowujesz, to chyba będziesz biegł ze sporym zapasem na te 2:59

Puls przyspiesza ze spoczynkowego 42 do wciąż spoczynkowego 45:

- NIE, nie Dominik, ja się modlę o to aby było 2:59.59. Nie mam żadnego zapasu, żadnego bufora. Znacznie lepsi ode mnie próbowali i kończyli na 3:02. 

Ale wewnątrz siebie wierzę w 100%, że się uda. Każde pęknięcie, nawet jeżeli zaczyna w innym miejscu to przebiega przez głowę. Ale najgorsze są te, które w głowie mają swój początek...

Za mną 31 dni treningowych wliczając w nie 7 dni regeneracji. Ale ten najtrudniejszy trening był wczoraj. Ja spojrzałem na rozpiskę, to od razu pomyślałem o nim jak o pierwszej ścianie. Może dlatego, że nigdy wcześniej w życiu nie biegłem czegoś takiego.

  • 4 km rozgrzewki
  • WT 4 x 3 km w tempie 4:00
  • 2 km schłodzenia

Najdłuższe tempówki jakie robiłem miały długość 1 kilometra. Moje jedyne biegi kiedy schodzę na dłuższy czas do tempa poniżej 4:00 to te kilka parkrunów, gdzie udało mi się pobić 20 minut oraz jedyny bieg na 10 km, gdzie złamałem 40 minut. O ile parkruny w takim tempie mogę robić z marszu, to do tej dyszki się dość rzetelnie przygotowywałem. Reasumując, nawet wliczając 3 przerwy na zaczerpnięcie oddechu i uspokojenie tętna to zrobienie 12 kilometrów w tempie moich rekordów życiowych, do tego 24 godziny po dość ciężkim treningu siły biegowej... robiło na mnie wrażenie.

Jeżeli miałbym określić ten trening jednym zdaniem, to brzmiałoby ono "nie bądź taki pewny".  To samo nawet powiedziałem sobie snując się ostatni kilometr do domu.


niedziela, 25 sierpnia 2019

Dzień 28 - koniec tygodnia 4 - bezmyślnie do przodu




Kartka z dzienniczka

Dzień 25 - czwartek, ostatni ze stresujących czwartków, od najbliższego tygodnia stresować będą mnie środy... ale nie uprzedzajmy faktów. Do zrobienia było 4 km rozgrzewki po czym 12 km BC2 i 2 km schłodzenia. Przebiec 12 km w tempie 4:15? Niby żaden problem, ale ten trening jest zawsze dzień po podbiegach, bez chwili odpoczynku, na zmęczeniu... Może tak właśnie powinno być, może te 12 km mam wg zamierzeń autora planu czuć jak kilometry pomiędzy 20 a 32 km maratonu...


Oby tak było, bo ostatnie czwartki to bitwa z myślami - "nie dam rady, nie mogę, to jest trudne". Potem oczywiście okazuje się, że jednak jakoś daję radę. Ale takie same tempo kiedyś, z tego co pamiętam, z mętnych wspomnień z epoki "przed planem", wywoływało raczej entuzjastyczne podkręcanie endorfin i myśli "dawać mi więcej tych łatwych kilometrów, będę je zjadał na śniadanie", a nie stres jak dzisiaj.

Dodatkowo Antoni wbił mi inżynierskiego gwoździa pisząc, że to źle, że robię ostatni kilometr szybciej, że BC2 to BC2 i nie mam szaleć na końcówce...

piątek, 23 sierpnia 2019

Kącik biegowego melomana: Pieter Nooten & Michael Brook - Sleeps With The Fishes

Obiecałem sobie, że będę pisał tutaj, czyli w kąciku, o każdej płycie, która zrobi mojej głowie na tyle dobrze, że będę do niej wracał, słuchał w domu, pracy, samochodzie i podczas biegania. I do takiej płyty w ostatnich dwóch tygodniach wróciłem, odkryłem ponownie...

Pieter Nooten & Michael Brook -  Sleeps With The Fishes


Tytuł "Śpiąc z rybami" tłumaczy się bardzo dosłownie. Każdy kto podpadł sycylijskiej mafii zazwyczaj kończył wrzucony do morza z portu w Katanii obciążony kawałkiem krawężnika przykutego łańcuchem do nóg. Taka osoba po prostu szła spać razem z rybami.

środa, 21 sierpnia 2019

Dzień 24 - Automatyka i mechanika


Schudłem kilka kg od kiedy biegam według planu. Nie jest to jeszcze 7 z przodu, o tym z pewnością bym się pochwalił w osobnym wpisie, ale biję swoje własne rekordy. Próba jednoczesnego zrzucania wagi i trzymania się ostrego (jak dla mnie) planu treningowego to trochę takie balansowanie na bardzo wąskiej granicy tolerancji. Zupełnie jak w Czarnobylu. Za bardzo zjadę w dół z dietą => będę męczył się na treningach. Z drugiej strony będę dostarczał tyle kalorii ile spalam => nie zobaczę talizmanu na wadze zaczynającego się cyfrą "7".

W przypadku treningu plan jest mega prosty. Robię Książkiewicza i nie zastanawiam się nad niczym. Co najwyżej obserwuję i zapisuję w dzienniczku dni które mnie męczą i dni, kiedy rwę do przodu jak jeżozwierz w Toskanii.

W przypadku diety - wszystko jest w mojej głowie. Stawiam na to, co się sprawdziło, czyli mój ulubiony flexitarianizm. Dieta oparta na strączkach, kaszach i warzywach/owocach. Ale od czasu do czasu indyk czy ryba nie są niczym złym. No i jeszcze ciasto ze śliwkami upieczone przez moją żonę nie jest niczym złym :)

W przypadku głowy - ciągle multum wątpliwości. Nie boję się ciśnienia w balonie. To już nie ma znaczenia. Kto ma wiedzieć, że nakręciłem się na łamanie trójki ten wie. Kto ma trzymać kciuki ten będzie trzymać, a kto się uśmiechnie do 3:01 ten się uśmiechnie. To nie zmieni mojego nastawienia.