środa, 13 listopada 2019
Kącik biegowego melomana: Kaipa - Inget nytt under solen
Nie odkryję już drugiego King Crimson, drugiego Genesis czy Yes. Ale czasami wkrada się w moje biegowe potrzeby wrzucenia na słuchawki trochę prawdziwego prog-rocka. Takiego najbardziej klasycznego z klasycznych, ale również takiego... którego jeszcze nie znam.
Trudne zadanie, szczególnie wtedy, kiedy zna się wszystkie kamienie milowe rocka progresywnego, większość drugiej ligi i sporą część z tzw. neoproga, czy drugiej fali rocka progresywnego z lat 80-tych i 90-tych. Jednak progresywny głód bywa jeszcze silniejszy i z czasem zaczynam sięgać nawet po twórców i pozycje, które są po stokroć wtórne i nudne. Jednym uchem wpadają, z drugim wypadają nie pozostawiając po sobie ani jednej nuty.
Ale co zrobić kiedy wielowątkowe symfoniczne brzmienia, ponad 20-minutowe kompozycje, miliony melodii, zmiany tempa... to jest mój podstawowy świat i nie mogę po prostu bez tego rodzaju stymulacji żyć.
I cóż, że ze Szwecji...
W ostatni piątek Roine Stolt i jego The Flower Kings wydał nową płytę. Tradycyjnie posłuchałem (tak jak 10-ciu poprzednich płyt przez ostatnie 20 lat) po kilkanaście sekund kilku utworów w losowych miejscach i stwierdziłem, że to straszne nudy, ale klikałem dalej, a Tidal zaczął polecać mi podobnych artystów no i w końcu doklikałem do zespołu o nazwie Kaipa (nazwa pochodzi od szwedzkiego wodza Ura Kaipa z epoki kamienia).
Roine Stolt w 1975 roku, kiedy dołączył do grupy był ledwie 17-letnim gitarzystą. Reszta składu to tradycyjny progresywny band: klawisze, bas, perkusja, śpiewający klawiszowiec i jednocześnie lider grupy Hans Lundin.
Kaipa istnieje (z 20 letnią przerwą) i nagrywa od 45 lat. Z nazwą stykałem się kilkukrotnie, miałem świadomość, że to prog rock. Ale żadnej płyty w pełni świadomie, w spokoju, a jeszcze lepiej na biegowej ścieżce, nie wysłuchałem ani razu.
Na początek poszedł debiut, płyta po prostu o tytule Kaipa:
Posłuchałem całej kilka razy będąc coraz bardziej zainteresowany tą mieszanką młodzieńczego surowego prog-rocka i szwedzkiego folku. Nie nastawiałem się na żadne sztuczne ognie, ale z każdą minutą byłem coraz bardziej wciągany w tę krainę. Muzyka przypominała mi trochę wczesny Camel z czasów Mirage. Jeszcze trochę hard-rocka, ale coraz więcej przebijającej się muzycznej delikatności.
Nothing new under the sun...
Wczoraj na wieczornym biegu posłuchałem ich drugiego w dyskografii albumu: Inget nytt under solen, który można przetłumaczyć jako "Nic nowego pod słońcem". Tytuł pochodzi ze słów szefa szwedzkiej filii wytwórni płytowej Electra, dla którego nagrywała Kaipa. Koleś wszedł do studia, posłuchał jak grają i tak ich skomentował.
I miał rację. Kaipa tym albumem nie odkrywa Ameryki, ale gra bardzo porządny kawałek prog-rocka, którym może godnie rywalizować z drugim garniturem zespołów anglosaskich. Płyta jest dużo lepiej nagrana niż debiutancki album. Gitara basowa przywieziona z Anglii od Mike'a Rutheforda robi swoje :) W brzmieniu nie trochę denerwujących pogłosów z debiutu. Jest czystsze, klarowniejsze.
Muzycznie to jedna długa suita wypełniająca stronę A płyty. Strona B to kilka krótszych piosenek. Wszystko osadzone gdzieś pomiędzy wczesnym Gabrielowskim Genesis a wspomnianym wcześniej Camelem i naszym rodzimym SBB.
Słucham dalej i pielęgnuję swoje chore hobby... - czytam biografie mało znanych progrockowych grup. Gdyby ktoś chciał coś poczytać o Kaipie, to ich własna strona jest najlepszym źródłem.
RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz