2h59min się ostatnio rozpisał. Przez tydzień trzy wpisy a ja ani jednego. Każdy z nich coraz bardziej oddalający się w stronę okołobiegowej filozofii. Jak dla mnie super :) można polemizować... No ale by polemizować, trzeba się choć trochę nie zgadzać, a tutaj Adam pisze o tym, że jest flexitarianem z determinacją przejścia na wege, że The Game Changers to fajny film, że będzie jadł tylko ciastka robione przez jego Agnieszkę... true, true, true...
No w końcu dowalił tekstem takim:
Nie chcę pisać, że wyniki są sprawą drugorzędną, ale czy tygodnie, albo i miesiące przygotowań mają być odpowiedzią na pytanie, czy jesteś wartościowy? Jesteśmy amatorami, z większym lub mniejszym zacięciem, większymi lub mniejszymi możliwościami. Nieudany maraton nie oznacza, że mamy być z siebie niezadowoleni. Cieszcie się z kilometrów, startów, mniej i bardziej udane biegi będą się zdarzać i to jest normalne, niech serducho Wam powie, czy było warto i czy zrobiliście wszystko, co mogliście, żeby spojrzeć w lustro, żeby sobie powiedzieć, jestem z siebie zadowolony (i nawet te kilka sekund tego nie zmieni).
Uwaga! Zgadzam się z tym co napisał. ALE chciałbym to trochę "dointerpretować".
- Jestem przykładem człowieka, który zasłuchał się śpiewu syren, ale nie miałem tyle sił co Odyseusz i po prostu uległem. Ten śpiew syren brzmiał mniej więcej tak: "bieeegaj ultra, jeeeesteś taaaak mooocny jak daleeeeko dooobiegniesz". Wpadłem w tę pułapkę. Myślałem, że wystarczy biegać daleko a będę czuł się spełniony. Nieprawda. Nie byłem. Zapomniałem o całej reszcie, a przede wszystkim o tym, aby być szczupły. Choć w miarę szczupły. Wszystkie papierki lakmusowe mówiły mi, że wszystko siada, że wszystko się psuje. Doszedłem do takiego poziomu, że ledwo robiłem pakruna w 30 minut, ale byłem "gość" bo mieściłem się w limicie jakiegoś ultra (które głównie szedłem). Jesteśmy mistrzami w oszukiwaniu samego siebie. Ja byłem arcymistrzem w interpretacji słów "wyniki są sprawą drugorzędną".
- Ale jednak głównie się zgadzam z Adamem, bo wydaje mi się, że Adam po prostu ma na myśli małe amplitudy wyników. Na przykład jak moje sobotnie 19:08 ma parkrunie. To tylko 10 sekund wolniej od życiówki. Chyba trzeci wynik w "karierze". Ale jestem bardzo zadowolony, bo to był bieg w formie eksperymentu, który nie do końca wypalił, ale przyniósł sporo danych (wiecie... nowe skrzydło, balans hamulców, mapa silnika). Czy ktoś się spodziewał, że walczyłem o życiówkę? Znając moją ulubioną taktykę i zapisy na endo chyba można się tego dopatrzeć. Ale ja patrzę w lustro i wiem, że było warto i jestem z siebie zadowolony. Chyba właśnie coś takiego miał na myśli Adam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz