- Hej, cześć - ktoś jakby zalotnie, lekko z ukosa zagadał mnie w okolicach mety parkruna. Zmyliła mnie chusta na głowie, ale neurony zadziałały bardzo szybko. Kiedy rozstawiam sprzęt, ustalam kto co ma robić i przy okazji co 10 sekund przybijam piątkę w jeden z 15-stu różnych indywidualnych sposobów naprawdę potrzebuję mierzalnej chwili aby skojarzyć... Antoni! Doszły mnie słuchy, że razem z Baginsem umawiali się na dzisiaj... No to będzie fajny pojedynek!
Przybijanie powitalnych piątek przez biegaczy to zawsze w pewnym sensie miara siły charakteru. Ja jestem ze starej szkoły, gdzie po prostu daje się "cześć" bez żadnych modyfikacji. Jeżeli jest zima naprawdę nie robi mi, że ktoś nie zdejmie rękawiczki. Bardziej stresują mnie uderzenia piąsteczką, żółwiki czy nawet klasyczne piątki. Patrzysz na ruch przeciwnika i jeżeli jesteś pierwszy w kolejce do powitania - najczęściej poległeś. Robisz jakiś niezdarny wygibas ręką starając się symetrycznie odtworzyć ruch oponenta. Jeżeli jesteś następny w kolejce - masz szansę się przygotować.
Te powitania zjadają mniej więcej 50% mojego procesora.
Antoni zdjął rękawiczkę i przywitał się klasycznie :) Czułem w sobie ogromną radość, że przyjechał i jednocześnie smutek, że znów nie będziemy razem biegli i że nie podczepię się na 1-2 km.
* * *
Wstałem o 7:30. Dość późno, ale tokeny miałem posortowane dzień wcześniej przez moje córki. Tobiasz miał być na 50%. A ponieważ nie może przyjechać pół Tobiasza, założyłem (słusznie), że go nie będzie. Ale byłem pewny, że zbierze się spora grupa wolontariuszy i gdybym uparł się biec - to jestem w stanie to sobie zorganizować.
O 8:00 zacząłem robić rozgrzewkę. Zupełnie tak samo jak tydzień temu. I... zaczęło się dziać coś dziwnego. Bałem się o nogi, ale to tętno było moim blokerem. Biegłem w tempie 4:50 min/km i z niedowierzaniem patrzyłem na zegarek - tętno szalało i podchodziło do 170 uderzeń. Przecież ja mam takie pomiary na finiszu 10 km lecąc 3:30 min/km! Przy 4:50 nie powinienem w żadnym wypadku przekraczać 140 uderzeń!
I nie był to błąd pomiaru z nadgarstka. Po kilometrze musiałem się zatrzymać i chwilę odpocząć. Efekt diety? Efekt przetrenowania na siłowni? Przez ostatnie 2 tygodnie zrzuciłem 3-4 kg. Nawarstwienie fizycznego zmęczenia? Mój organizm ewidentnie poprosił mnie o przerwę.
* * *
- Hej, cześć, jakoś wychudłeś. - powiedział Antoni.
Tak, właśnie tak. Każda kobieta chciałaby to usłyszeć, ale wśród mężczyzn to też miłe :) Krzątałem się jeszcze chwilę po mecie robiąc formalnie za koordynatora, podczas kiedy Leszek Służewski był dyrektorem operacyjnym i wszystko ogarniał.
Szkoda, że to nie był mój dzień. Poszliśmy na start, gdzie czekał Bagins i razem z Antonim po gentlemańsku ostrzyli ząbki myśląc o nadchodzącej rywalizacji.
Na starcie zapowiedziałem, że jest to 100-tny bieg Justyny Garniewskiej, życzyłem jej aby dobiegła do mety (no bo jakby nie dobiegła, to musiałaby jeszcze raz kupować cukierki).
3..2..1.. Start
Ruszyłem pierwszy trzymając komóreczkę w dłoni. Biegłem obok Tomka i Antoniego chcąc poczuć choć przez pierwsze 400 metrów ich tempo. Było to coś około 3:20 min/km.
- Panowie, dacie radę dalej sami? - zapytałem się grzecznie zwalniając i zatrzymując się w okolicy mety
Co było dalej? O tym można przeczytać na blogu Tomka Bagińskiego!*
*ha! teraz bloger-kot będzie pisał relacje z parkrunów :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz