wtorek, 19 lutego 2019

Altra Escalante - recenzja butów do biegania


To nie są zwyczajne buty do biegania. Ciężko jest je kupić w zwykłych sklepach sportowych. To buty z pewną legendą, ale też i misją. Ciężko jest też je ujrzeć na stopach przypadkowych osób, bo wejście w ich posiadanie to najczęściej świadomy wybór.

Idąc ulicą spotykasz mnóstwo osób w butach od Adidasa, Nike czy New Balance, ale nie oznacza to od razu, że są biegaczami. Kiedy jednak trafiasz na osobę w Altrach wiesz od razu, że należycie to tego samego, tajemnego klubu: klubu biegaczy poszukujących.

I takie jest właśnie pierwsze wrażenie. Transfer wizerunku następuje zanim jeszcze złożysz je na stopy.

Ale to prawdziwe pierwsze wrażenie uderza cię w bok głowy, gdzieś obok błędnika, kiedy już zdecydujesz się je ubrać. Świat wali się w tył. Jesteś przyzwyczajony do buta, w którym odpadasz do przodu, a tutaj przez pierwsze sekundy musisz przeprogramować się aby nie upaść w tył.



Wszystkich najważniejszych cech doświadczasz praktycznie od razu:
  • zerowy drop
  • lekkość
  • miękkość i elastyczność podeszwy
  • amortyzacja na całej powierzchni
  • minimalna stabilizacja
  • szerokość w palcach
  • miękki zapiętek

Wielu z tych cech szukałem od dawna i różne ich kombinacje znajdowałem w innych modelach innych marek. Ale nigdzie wszystkie na raz.

Żeby było jasne: ja nie jestem i nigdy nie byłem apostołem biegania na śródstopiu. Nie podchodziłem do tych butów z góry ustaloną tezą. Po prostu powoli wyrabiałem własną opinię. Nie karcę nikogo na forach i nie robię z siebie wirtualnego ortopedy, który wszystkim wmawia, że kontuzje wynikają ze złej techniki (domyślnie biegu z pięty).

Bieganie w butach zero drop to wysiłek zarówno dla łydki jak i ścięgna Achillesa. Osoby tak biegające wg statystyk mają o wiele większe szanse na takie kontuzje (zmniejszając oczywiście szanse na kontuzje kolan).


Ja biegam od 7 lat. Wiem co to znaczy piekąca łyda po zmianie techniki. Wiem, że w zero dropach nie da się zacząć biegać z dnia na dzień. Moje poprzednie buty miały drop stopniowo coraz mniejszy. Ale i tak pierwsze, październikowe treningi w Altrach dały mi w kość. 


Z jednej strony: ekscytacja związana z elastycznością i brakiem stabilizacji. Noga pracuje perfekcyjnie neutralnie, jest bliżej podłoża, stopa wyczuwa nierówności, współpracuje ze ścieżką zamiast od niej się odcinać. Bardzo podobną charakterystykę maja także Cruzy New Balance. Z tą różnicą, że są węższe (mi to nie przeszkadza) i maja spadek pięta-palce.

Z drugiej strony ten nieszczęsny drop. Sztandarowa cecha Altr właśnie najmocniej dała mi w kość. Dystanse dłuższe niż 5 km kończyły się znanymi z przeszłości pierwszymi symptomami bólu Achillesa.


Początkowo biegałem w nich jeden-dwa razy w tygodniu nie więcej niż 8 km. Do tego postanowiłem w nich chodzić. Po prostu codziennie, do jeansów. To dawało mi trochę kilometrów, kiedy Achilles nie miał wyjścia i musiał się choć o milimetr wydłużyć. Rozpocząłem też regularne rozciąganie. A biegowo robiłem coraz dłuższe i coraz częstsze dystanse. Tym sposobem poświęciłem trzy miesiące na stopniowe przygotowywanie się do pójścia na całość, czyli zabrania ich jako swoje jedyne buty na ferie. 


[W międzyczasie doświadczyłem ciekawego zjawiska. Kilka razy ubrałem moje stare buty w dni kiedy była kiepska, błotnista pogoda. Raz były to Asicsy Gel-Glorify a drugi raz klasyczne Speedcrossy Salomona. Moje zdziwienie było gigantyczne, bo czułem się jakbym biegał w ciężkich doktorskich drewniakach, sztywnych, bez żadnego czucia podłoża. Przyzwyczajenie do dobrego postępuje bardzo szybko, ale różnicę tę czuć dopiero kiedy na chwilę wejdziemy w - nomen omen -  swoje "stare buty".]
* * *

W końcu nastał wspomniany „tydzień miodowy”. Na siedem ciepłych dni nad oceanem zabrałem tylko tę jedną parę. Uznałem, że jestem już na tyle rozciągnięty i przygotowany, że dam radę. Biegałem po wszystkich rodzajach ścieżek, zarówno po kamieniach, piaskowych księżycowych drogach, wydmach, ale też w repertuarze były szybkie treningi na asfalcie oraz... wejście na wulkan. Pomiędzy 10 a 20 kilometrów dziennie rozbite często na dwa treningi.

Po takich przygodach chyba wreszcie możemy traktować się jak para. To jest związek, nad którym trzeba było sporo się napracować, ale bez wątpienia było warto. Tak zazwyczaj jest w dojrzałych związkach.


W podsumowaniu jeszcze raz najważniejsze cechy butów Altra Escalante:

  • Elastyczność podeszwy, miękki zapiętek i brak stabilizacji. Dla mnie to podstawowa zaleta. Nauczyłem się i uwielbiam biegać pracując stopą, dając jej czuć gdzie jest i co robi. Dla niektórych może to być jednak wada. Ale dla mnie nie ma już powrotu bo butów z wbudowanym plastikiem.
  • Zero-drop, który nie jest tożsamy z minimalizmem. Te buty zachowują całkiem sporą amortyzację. I to, w połączeniu z innymi cechami, daje mieszankę unikalną. A sam zerowy spadek to wyzwanie i zachęta do doskonalenia biegowego kroku.



I jeszcze jedno: Altra Escalante to model szosowy. Paradoksalnie poza ekstremalnym błotem, gdzie w zwykłych szosówkach ciężko zrobić dwa kroki bez wywrotki, lubię biegać po terenie w butach na szosę. Kiedy możesz łatwiej śliznąć się na śniegu, sypkim piasku czy trawie - biegniesz uważniej, lżej, mniej siłowo. Dzięki temu organizm doświadcza jeszcze mniej niepotrzebnych przeciążeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy