czwartek, 21 lutego 2019

Rok 1977 cz. 3

cd.

Kraftwerk - Trans Europa Express. "From station to station. Back to Dusseldorf City Meet Iggy Pop and David Bowie.". Nie wiem, czy byłbym już fanem Kraftwerk gdybym odkrywał muzykę w 1977 roku. Istnieje jednak duża szansa, że Kraftwerk byłby moim nowym tlenem, a być może cała muzyka elektroniczna. Kilka miesięcy wcześniej Jarre wydał swój Oxygene, ale to Niemcy z  Kraftwerk i Tangerine Dream byli lokomotywą muzyki elektronicznej. Kraftwerk grał i techno, i industrial, i ten piękny niemiecki elektroniczny neoromantyzm. Takie brzmienie było wtedy czymś absolutnie i kosmicznie nowym. Ta płyta jest wielka i genialna. I biega się przy niej jak tytułowy T.E.E po szynach Europy.

Rok 1977 to przede wszystkim narodziny punk rocka. Amerykański The Ramones wydał swoją drugą płytę. A po drugiej stronie oceanu wiosną debiutowali The Clash i The Stranglers. Słuchałem wszystkich tych płyt na pewno po kilka razy w życiu. Dwa lata temu przy nich bardzo rzetelnie biegałem :) No ale nie jestem w stanie przekonać się do tych debiutów, choć zarówno późniejsze płyty The Clash jak i The Stranglers mam u siebie na półce i lubię. Ale dopiero te, gdzie punk jest tylko odległym echem.

Rok 1977 to także rok tragicznej śmierci Marca Bolana z T.Rex. W pewnym sensie to także symboliczna śmierć glam-rocka. T.Rex wydał ostatnią płytę Dandy in the Underworld z przepięknym tytułowym utworem. Posłuchałem go wczoraj jako rozgrzewkę przed Kraftwerkiem. Ale cała płyta nie jest dziś do końca strawna. T.Rex to jedna z tych nielicznych (dla mnie) grup, gdzie świetnie sprawdzają się sety typu Greatest Hits.

Peter Hammill - Over. To JEST najlepsza płyta Petera. Jestem tego pewny. Dwa lata po "punkrockowej" Nadir's Big Chance Peter nagrywa czysty art-rock. To płyta o rozstaniu z długoletnią przyjaciółką o imieniu Alice. Nie ma tutaj ani jednego wypełniacza. Każdy utwór jest historią sam w sobie. Arcydzieło.

Czy gdybym w kwietniu 1977 roku kupił tę płytę mógłbym przewidywać krach art-rocka? Moi ulubieni artyści nagrywają świetne płyty! Do tego elektronika wchodzi na wyżyny.


Kolejne dwie płyty, które miałem na liście jednak sobie odpuściłem. Going For The One - Yes, oraz Even in the Quietest Moments... - Supertramp. Obie znam od dawna, obu zbytnio nie cenię w dyskografiach tych grup. Czyżby jednak lekka zadyszka art rocka?

Za to z ogromną przyjemnością pobiegałem dziś przy Grateful Dead - Terrapin Station. Ten zespól to legenda rocka psychodelicznego. Nie jestem wielkim fanem, ale ich wcześniejszych płyt od przypadku lubiłem posłuchać. To takie powolne, zakwaszone granie zza Atlantyku. Lecz muszę się przyznać, że... tego albumu pierwszy raz posłuchałem dopiero kilka dni temu. Nie zyskał on zbytniego uznania w prasie, a dyskografia Grateful Dead jest na tyle duża, że miałem kilkanaście innych pozycji do wyboru... Ale posłuchałem wg "klucza 1977" i jak dla mnie mega niespodzianka! Tytułowa, ponad 16-minutowa suita to przecież klasyczne art-rockowe dzieło z wszystkimi elementami rocka progresywnego!


The Alan Parsons Project - I Robot. Tym albumem byłem zachwycony, kiedy poznałem go na początku lat 90-tych. Podoba mi się do dzisiaj, i pewnie gdybym posłuchał go w 1977 również bym stał się jego wielkim fanem. To drugi album Alana Parsonsa i Erica Woolfsona. Koncept album oparty o wizję świata rządzonego przez roboty. Perfekcyjnie zrealizowany i wyprodukowany rock progresywny.




cdn.

ROK 1977 cz. 4


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy