piątek, 15 lutego 2019

Fuerteventura D4 - Calderon Hondo i Ajua!


Walentynki. To święto, które obchodzę każdego dnia w roku :) Dziś obudziłem się w okolicach świtu, wypiłem kawę i podjechałem pod jeden z bardziej polecanych szczytów na Furcie - Calderon Hondo. To wygasły wulkan, który dzieli od asfaltu ledwie 3 km biegu (marszu? wspinaczki?) ale krajobraz, który roztacza się po obu jego stronach jest opisywany w samych superlatywach na tripadvisorze.


Samochód zaparkowałem tuż obok startu szlaku i rozpocząłem trucht pod górkę. 279 metrów nad poziomem morza nie robi żadnego wrażenia. W sumie to trochę taka nasza Wieżyca, ale z kraterem w środku zamiast biletowanej przez Kaszuba wieży widokowej. Z 3 kilometrów pod górkę biegłem ponad 3/4 trasy. Do marszu musiałem przejść dopiero na ostatnim podejściu. Na szczycie nie było ani Kaszuba, ani Hiszpana, jedynie bezpłatna luneta do popatrzenia na morze. Z jednej strony krajobraz księżycowy, z drugiej... krater... Zrobiłem zdjęcia, zbiegłem, kupiłem rogaliki w ciastkarni i wróciłem do domku.





Potem klasycznie, śniadanie, basen, lunch "z Małkowiczem" - ugotowałem popularne tutaj ziemniaczki w soli z sosem mojo-rojo.


Następnie wyprawa nad Ajuy - czyt. "A chuj!". Jechaliśmy samochodem ponad 60 km, ale kiedy dotarliśmy na miejsce to wszyscy zaniemówili. Potęga oceanu. Wielkie fale bijące w czarny wulkaniczny piasek plaży. To jeden z kolejnych mindfucków Fuerteventury: piasek jest czarny, ale nie brudzi! :)


Przeszliśmy jeszcze 2 km wytyczoną ścieżką w skałach, aby zobaczyć czarne jaskinie Ajuy, w których dawno temu piraci chowali swoje złupione skarby. Naprawdę warto, polecam każdemu wycieczkę do Ajuy.




Wracając, kiedy byliśmy już dość blisko domu zadałem mojej żonie pięknie wykoncypowane walentynkowe pytanie:

- Wiesz... może wysadzisz mnie 5 km przed domem i poprowadzisz resztę trasy. A ja dobiegnę. Dzięki temu nie będę chciał biegać wieczorem. No i szybciej zrobię te krewetki w czosnku wg. Makłowicza.

I tym sposobem zostałem wysadzony 5 km przed domem w Walentynki, a żona zajęła miejsce kierowcy w wypożyczonym Citroenie i po prostu odjechała.


5 km... Hmmmm no dobrze. Najpierw lekko pod górkę, potem z górki i na końcu znowu pod górkę. No to OGIEŃ!! Godzina 18-sta. Nie piłem i nie jadłem nic od 5 godzin spędzonych w temperaturze 26 stopni. A w lodówce czekał na mnie cydr :) 5 km w 19 min 39 sek. Ale dzban!


A krewetki wg. Makłowicza wyszły tak, że Robert byłby dumny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy