środa, 26 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: Abraxas, Quidam, Lizard

Bieganie z 10 wybranymi przeze mnie, najciekawszymi, bądź najważniejszymi płytami, które spotkałem na swojej ścieżce, zakończyłem 1,5 tygodnia temu. Zabrakło miejsca dla wielu, wielu płyt. Ale o tym pod koniec.

Aby nie przedłużać ;) w jedynym wpisie trzy ostatnie płyty z pierwszej 10-tki. Wszystkie trzy to druga fala polskiego prog-rocka. Każda z nich wyszła w przeciągu roku (1996-1997) i każda, nawet po latach, pokazuje jak silny był polski rock progresywny pod koniec milenium.

Abraxas - Cykl obraca się... (1996)

Abraxas z Bydgoszczy. To najbardziej teatralny i przerysowany zespół, klimaty wczesnego Marillion, długie suity, malowanie twarzy i kontrowersyjne literacko teksty, w większości z pogranicza kiczu i tekstów Fisha. Nie było drugiego zespołu w Polsce, który miałby tak charakterystyczny wizerunek. I w przypadku Abraxas, jak rzadko kiedy idealnie pasuje wyświechtane powiedzenie: Abraxas można albo kochać, albo nienawidzić. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy. Od czasu koncertu na zamku w Człuchowie w 1997 roku, 26 lipca stałem się ultrafanem. Cykl obrócił się, minęło ponad 20 lat, Abraxas do dawna nie istnieje, a mi wciąż się podoba jak cholera!

Quidam - Quidam (1996)

Quidam z Inowrocławia. Tutaj najbardziej pasuje porównanie, że Quidam to polski Camel. I nie jest to porównanie z czapy, bo drogi obu zespołów łączyły się kilkukrotnie. 6 kwietnia 1997 roku byłem na swoim pierwszym koncercie w życiu. Camel w Kongresowej w Warszawie. W drugiej części (po przerwie, jak w teatrze) płytę Harbour of Tears rozpoczęli pożyczeni muzycy z Quidam. Wow! Ale to był dopiero początek. Później Colin Bass wielokrotnie jeszcze pożyczał muzyków Quidam do swoich projektów. Zaś debiutancka płyta Quidam to jest prawdziwa maestria delikatnego, czułego, wielowarstwowego prog-rocka z elemetami folku. Dziś podoba mi się tak samo jak 20 lat temu. I to nie są sentymenty. To jest mega płyta.

 Lizard - W Galerii Czasu (1997)

Lizard z Bielska Białej. To trzeci z wielkiej trójki polskiego prog-rocka końcówki milenium. Lizard to mocny cios w stylu UK. Jeżeli ktoś nie zna UK, to w skrócie powiem, że to ostatnia prog-rockowa supergrupa z lat 70-tych. Nie byłoby UK, gdyby nie rozpadło się King Crimson po Red. I dużo z ducha King Crimson przeszło także do muzyki Lizarda. W przeciwieństwie do Abraxas, gdzie jest to prog-rock oparty o muzyczny teatr, oraz do Quidam, gdzie bazą są malowane dźwiękiem pejzaże, w przypadku Lizard bazą jest solidna sekcja rytmiczna, która nie odstawia nogi przed żadnym połamanym dźwiękiem. Taki prog-rock dla silnych mężczyzn :)

Każda z tych trzech debiutanckich płyt jest dla mnie pozycją pięciogwiazdkową w skali do pięciu. Każda, 20 lat temu, otwierała mi usta ze zdziwienia, że w Polsce można grać tak zaawansowany prog-rock. Mam wrażenie, że te trzy zespoły, wraz ze starszym bratem wspominanym już w moim kąciku - czyli Collage, były w tamtych czasach absolutną prog-rockową ligą światową. Nie pozostaje mi nic innego jak cieszyć się, że miałem wtedy 20 lat i chłonąłem muzykę jak gąbka.

* * *

Poniżej moja TOP 10 lista polskich płyt:
  1. SBB - Memento z Banalnym Tryptykiem
  2. Exodus - The Most Beautiful Day
  3. Collage - Moonshine
  4. Breakout - Blues
  5. Marek Grechuta - Magia Obłoków
  6. Kult - Spokojnie
  7. I Ching - I Ching
  8. Abraxas - Cykl obraca się
  9. Quidam - Quidam
  10. Lizard - W galerii czasu

Dla kogo zabrakło miejsca? Przyjąłem zasadę, że jeden zespół = jedna płyta. Byłem bliski dodania Ognia Miry i Breakoutu, bo to mimo wszystko trochę inny tytularnie zespół... Powinien się tutaj także znaleźć Grzegorz Ciechowski, ale mam taki problem, że żadna płyta Republiki nie przekonuje mnie w całości, genialne są fragmenty, ale na każdej jest też coś nie-mojego. Najbliżej było Obywatelowi G.C. ale.... przy nim mi się jakoś kiepsko biegło i wyłączyłem w połowie. W drugiej 10-tce są także Kury - Polovirus, płyta pastisz i kabaret, która na żywo zamieniała się w kawał rockowego grania (Kury na żywo w Pstrągu). Nie ma Niemena. Sam się dziwię czemu. Ale z Niemenem mam ten sam problem co z Ciechowskim. Niby genialny, ale na każdym albumie czegoś mi brakuje. Zastanawiałem się czy nie złamać zasady 1 wykonawca = 1 płyta także dla Marka Grechuty. Ująłem w zestawieniu Magię Obłoków z grupą WIEM, ale nie ma Anawy... Szkoda też, że nie na tutaj czarnej Brygady Kryzys.

Z innych płyt, które z pewnością nie są kamieniami milowymi w muzyce, ale bardzo mi się podobały zabrakło miejsca dla debiutu Anity Lipnickiej, grupy Firebirds, Hey - Stop (byłem 1 raz w życiu na koncercie Hey, właśnie na trasie tej płyty). Nie ma też Statku Kosmicznego - Ścianki, ani Skalarów, Mieczyków i Neonków - Myslovitz. No i nie ma też Paktofoniki. Kinematografia to kompletnie nie mój gatunek, ale pamiętam, jak "bez kontekstu Magika" słuchałem tej kasety w samochodzie jako odtrutkę na moje neoprogi.

Może kiedyś zrobię drugą dziesiątkę. A może dojrzeję do płyt, które jeszcze średnio kumam, może coś odkryje, no i przede wszystkim, może powstanie jeszcze coś, co rzuci mnie na kolana.


RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy