niedziela, 30 grudnia 2018

5 zwodniczych hipotez, które nie pomagają w byciu chudszym.


  • "Wiesz, ale ja po prostu nie lubię kaszy"
Nie lubisz kaszy, więc będziesz chodził głodny! Jesteśmy narodem ziemniaczanym, a kiedy wychodzimy poza nasze bezpieczne kulinarne granice wtedy głównym węglowodanem staje się  makaron albo ryż. Kasze wspominamy głównie z przedszkola, podawaną raz na miesiąc w postaci kaszy pęczak do schabu w białym sosie, albo gryczaną do zrazów. Ręka w górę Ci, którzy kaszę jedzą częściej niż 3 razy w tygodniu. I nie mówię o kuskusie czy bulgurze (czyli de facto pszenicy). Mówię właśnie o kaszy gryczanej lub pęczaku. Ja rękę podnoszę! Dzięki jedzeniu kaszy jestem o wiele dłużej syty. Mniejsza liczba kalorii, które finalnie przyswajam dłużej sprawia, że nie muszę sięgać po kolejne. Czyli zasada jest taka - nie lubisz kaszy, to znaczy, że będziesz szybciej głodny.

Mentalny mararon z Dominikiem na zakończenie najlepszego roku w życiu

Czy to był najlepszy rok w życiu? Z technicznego punktu widzenia tak, bo wymierne rezultaty przerosły moje oczekiwania, 40 kg w dół, ponad 3200 przebiegniętych kilometrów, życiówki na kilku dystansach... No i przede wszystkim wielka radość biegania. Ale może nie byłoby tego roku, gdyby nie poprzedni? Gdybym nie upadł i nie zaczął szorować brzuchem po dnie. Naprawdę ciężko jest wbijać się w bluzę finiszera Łemkowyny ważąc 123 kg. I nie chodzi tym razem o techniczne wbijanie, ale o ten mindfuck w głowie, że reguły nie są czytelne, że towar jest niezgodny z etykietą. Ta bluza była przez 3 lata tą etykietą, a ja niezgodnym z nią towarem...


Widzę, że zaczynam podsumowanie roku :) Ale to jeszcze nie ten post :)

Umówiłem się dziś z Dominikiem. W sumie nie umówiłem się, ale napisałem, że chętnie potowarzyszę mu z 10 km w trakcie jego maratonu na zakończenie roku. Nie wiedziałem czy się obudzę i czy będzie mi się chciało. Ale wstałem przed 7-mą. O 7:30 byłem już po kawie i napisałem do Dominika, czy temat aktualny :)

Początkowo chciałem wziąć słuchawki, zbiec z Dominikiem do centrum, rozstać się i słuchając The Cars (jakoś za mną chodzi od wczoraj Heartbeat City) wrócić do domu. Ale padało. Spojrzałem na prognozę i miało padać przez pierwsze pół dnia. Zostawiłem więc komórkę i słuchawki w domu, założyłem TomToma i ruszyłem w drogę! Hej przygodo! :)


sobota, 29 grudnia 2018

Parkrun Gdańk-Południe #129 - ostatni raz w tym roku


Przez te dodatkowe edycje parkrunów wszystko mi się miesza. Straciłem pewność kiedy jest sobota, kiedy robić interwały a kiedy długie wybieganie. Dziś się kłóciłem z Kubą na starcie, że tydzień temu go nie było, ale tak naprawdę nie było go w środę. Za nami 3 parkruny w tydzień, a przed nami jeszcze potencjalne dwa "noworoczne":

  • Park Reagana - 1 stycznia 8:30
  • Zbiornik Świętokrzyska - 1 stycznia 10:30

Nie jestem chyba aż tak oddany sprawie, aby w posylwestrowy poranek robić oba. No chyba, że ktoś z naszego osiedla ma wolne miejsce w aucie, wezmę sobie śpiworek i dokończę kimkę oparty policzkiem o szybę. Ale na poważnie: sukcesem będzie udział chociaż w tym naszym, o 10:30...

Dziś była regularna sobota. Dzień po piątku, który skończył się dla mnie o 3 w nocy :) To nie był łatwy poranek. Z jednej strony budziłem głowę mocną kawą, a z drugiej starałem się rozruszać nogi po 100 km zrobionych od poniedziałku. Tym razem naprawdę nie chciałem się ścigać. I znów się nie udało :(

środa, 26 grudnia 2018

Świąteczna edycja parkrun Gdańsk-Południe #128

Pobudka o 6:00. To trochę głupie tak wcześnie wstawać w Święta, ale to jedyna chwila kiedy jest w domu spokój i cisza. Na śniadanie kawa i kawałek tortu urodzinowego mojej córki (zamiast tradycyjnego przedparkrunowego batona Scotta Jurka). Pomiar na wadze pokazuje mi 1,5 kg więcej niż kilka dni temu. To i tak niski wymiar kary, spokojnie do odpracowania w kilka dni.



Za oknem strasznie ponuro. No i wieje. Nogi mam ciężkie. Przez ostatnie dwa dni zrobiłem prawie 50 km. Do tego jeszcze wczoraj wieczorem wyrzuty sumienia wyrzuciły mnie na drugi trening, pobiegałem, posłuchałem wczesnego Bee Gees i po 7 km poczułem, że mój poziom energii wskazuje zero.

Bieganie z polską muzyką: Abraxas, Quidam, Lizard

Bieganie z 10 wybranymi przeze mnie, najciekawszymi, bądź najważniejszymi płytami, które spotkałem na swojej ścieżce, zakończyłem 1,5 tygodnia temu. Zabrakło miejsca dla wielu, wielu płyt. Ale o tym pod koniec.

Aby nie przedłużać ;) w jedynym wpisie trzy ostatnie płyty z pierwszej 10-tki. Wszystkie trzy to druga fala polskiego prog-rocka. Każda z nich wyszła w przeciągu roku (1996-1997) i każda, nawet po latach, pokazuje jak silny był polski rock progresywny pod koniec milenium.

Abraxas - Cykl obraca się... (1996)

Abraxas z Bydgoszczy. To najbardziej teatralny i przerysowany zespół, klimaty wczesnego Marillion, długie suity, malowanie twarzy i kontrowersyjne literacko teksty, w większości z pogranicza kiczu i tekstów Fisha. Nie było drugiego zespołu w Polsce, który miałby tak charakterystyczny wizerunek. I w przypadku Abraxas, jak rzadko kiedy idealnie pasuje wyświechtane powiedzenie: Abraxas można albo kochać, albo nienawidzić. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy. Od czasu koncertu na zamku w Człuchowie w 1997 roku, 26 lipca stałem się ultrafanem. Cykl obrócił się, minęło ponad 20 lat, Abraxas do dawna nie istnieje, a mi wciąż się podoba jak cholera!

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Wigilijna trzydziestka


 - Ile kilometrów zazwyczaj się przebiega kiedy dwóch biegaczy umawia się na spokojnie wybieganie w okolicach 21 km?

- Pierwszy robi 30.5 km, drugi 33 km .... a trzeci 51 km.

Kiedy w sobotę po południu zjechałem na kilka dni do Chojnic trochę byłem smutny, że nie będzie już w tym roku maratonów u Rysia z Wituni. Planowałem, że jeden (a może i dwa?!) bym zaliczył w ciągu tych kilku świątecznych dni.

Ale w sobotę wieczorem mnie naszło, że może by tak uderzyć na priv do Wojtka? Wydaje mi się, że od kilku lat kurtuazyjnie się umawiamy, że jak będę w Chojnicach, to w końcu trzeba razem coś pobiec.

niedziela, 23 grudnia 2018

7. Wentyle bezpieczeństwa



Dzień przed rozpoczęciem Świąt Bożego Narodzenia to dobry moment na ostatni z elementów mojej układanki. Tym bardziej, że temat, który chcę dziś poruszyć to wentyle bezpieczeństwa. Sposoby na zmniejszanie ciśnienia w balonie inne niż przekłucie go szpilką.

Najlepsza dieta to taka, w której potrafimy wytrwać. Najlepsze nawyki, to takie, które zostają z nami na zawsze. Bardzo prosto to napisać, ale życie jest pełne pokus, chwil rezygnacji, prób łamania charakterów.

Kiedy ciśnienie zbyt rośnie, kiedy ochota na zrobienie czegoś "złego" zaczyna dominować moje myślenie - wtedy tłumaczę sobie wewnętrznie, że ja tak naprawdę mogę wszystko o czym zamarzę. Nic sobie nie zabraniam. Nie straciłem bezpowrotnie żadnej z niezdrowych przyjemności. I naprawdę nic się nie stanie, jeżeli raz na jakiś czas zrealizuję swoją fantazję ze "starego życia".

Oto część moich "zdrad" dla lepszego zobrazowania co mam na myśli:

sobota, 22 grudnia 2018

parkrun #127 - błoto pośniegowe

"Błoto pośniegowe" to dla mnie słowo symbol. Dawno, dawno temu, był wśród moich znajomych (tych z szerokiego kręgu) jeden człowiek, który przywalił służbowym Oplem Astrą I w tył innego samochodu. Wina była ewidentnie jego. Ale do szefostwa wysyłał oficjalne pisma, że wina leżała po stronie... błota pośniegowego. Co więcej, strasznie w to wierzył, że to naprawdę nie jego wina, ale przez tytułowe błoto pośniegowe to się stało.


Tak właśnie mógłbym się dziś tłumaczyć po parkrunie...

Wystartowaliśmy tradycyjnie 9:02. Marcinko ma predyspozycje do dobrego wodzireja. Można go słuchać w skwarze, deszczu, mrozie, albo w stojąc po kostki w błocie pośniegowym. Wali przez megafon niczym DJ MarCinQUO i sami nie wiemy czy będzie długie odliczanie czy szybkie 3-2-1-start. Dziś jest usprawiedliwiony. Była zapowiedź 200 parkruna w Rumi pod koniec tego roku (za tydzień?), była również instrukcja dotycząca biegania tyłem zgodnie z licencją Agaty Masiulaniec z Parkrun-Gdańsk. Były też dyplomy i było przedstartowe BHP.

Wystartowaliśmy tradycyjnie 9:02. Przed startem stałem z Kamilem w zupełnie innym stanie niż te sto-kilka poprzednich parkrunów.

Piłeś coś wczoraj? Nie! A Ty? No ja kieliszek wina z żoną... No to co? Walczymy o zwycięstwo? 

czwartek, 20 grudnia 2018

6. Motywacja



Opisałem już moje podejście do diety, przedstawiłem zmiany jakie poczyniłem w podejściu do treningu. Ale to tylko narzędzia, proste czynności, które mogą z prostych stać się niewiarygodnie ciężkie, kiedy przestaje się zwyczajnie chcieć...

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: I CHING [1984]

16 grudnia 36 lat temu Zbigniew Hołdys wraz z wybraną przez siebie grupą muzyków wszedł do studia Programu III Polskiego Radia i spędził tam kilka kolejnych miesięcy stanu wojennego tworząc jeden z najciekawszych i jednocześnie bardzo niedocenionych polskich albumów wszech czasów. Projekt nazywał się I Ching i taki też tytuł miała jedyna płyta wydana pod tym szyldem...



W piątek przypomniał o tym albumie W Tonacji Trójki Piotr Metz. Akurat jechałem samochodem i miałem szczęście wysłuchać całości. Audycja jest tutaj.

I Ching to projekt Zbigniewa Hołdysa, który zapraszał do studia muzyków z takich grup jak Perfect, TSA, Osjan, Porter Band, Krzak, Breakout, Maanam czy np. Martynę Jakubowicz.

Razem skomponowali i nagrali 70 minut muzyki, która wybornie broni się po latach. To jest płyta, która z racji tak wielu charakterów, jakie brały udział w jej powstaniu jest pewnego rodzaju misz-maszem. Słucha się jej trochę jak audycji radiowej, gdzie główny prowadzący (w tym wypadku Zbigniew Hołdys) zaprasza zaprasza do siebie kolejnych artystów i wspólnie poruszają tematy muzyczne będące różnymi biegunami ich wrażliwości. I Ching to wspólny mianownik. Płyta, gdzie jest zarówno rock, pop, trochę eksperymentu, elementy reggae, folk... i dużo dużo przestrzeni, która spaja te różne gatunki w całość. Paradoksalnie grupa różnych muzyków, zamknięta przez 10 miesięcy stanu wojennego w studio nagrała płytę, w której jest tak wiele przestrzeni, tak wiele wolności.

Jeżeli ktoś zna takie grupy jak Perfect, TSA, Voo Voo, Porter Band czy Maanam, których muzycy uczestniczyli w projekcie I Ching, ale nie zna samego I Ching to.... może się mocno zdziwić. Zbigniew Hołdys potraktował tych muzyków niczym sam Robert Fripp, podbierając od tychże muzyków wyłącznie to co najlepsze i tworząc album tak kompletny, spójny i ciekawy, że słucha się go od początku do końca na jednym oddechu. Nie zawaham się użyć określenia, że to jest arcydzieło. Szkoda tylko, że tak niedocenione.

Jeszcze słowo o samych tekstach. Pisał je Bogdan Olewicz. Kontekst tamtych czasów, stanu wojennego, jest oczywisty. Zadziwia mnie jednak jak wiele z nich, po latach pozostało aktualnych.

"(...) Nienawiści tyle jest
Sąsiad w ogrodzie chyłkiem mierzy prąd
W nocy coś czereśnie żre
Jutro ktoś podpali dom

Chudzi z grubych śmieją się
Śmieją im się prosto w nos
I to bardzo smuci mnie
Bo od konfliktu dzieli włos"


I CHING - Wojna chudych z grubymi


Płyty słucham praktycznie non stop od piątku, kiedy przypomniał o niej Piotr Metz. Na biegowe ścieżki zabrałem ją w niedzielę. I było to świetnie spędzone 70 minut.  

* * *

  1. SBB - Memento z Banalnym Tryptykiem
  2. Exodus - The Most Beautiful Day
  3. Collage - Moonshine
  4. Breakout - Blues
  5. Marek Grechuta - Magia Obłoków
  6. Kult - Spokojnie
  7. I Ching - I Ching





sobota, 15 grudnia 2018

parkrun Gdańsk-Południe #126 - Drugi

Kluczowym miejscem naszego południowo-gdańskiego parkruna jest przesmyk między 2 a 3 km. Wiedzie lekko do góry i kończy się kilkunastometrowym ostrzejszym podbiegiem. Jeżeli biegnie się na wynik to właśnie tam wiele można stracić. Bo zyskać się raczej nie da.


Dla mnie właśnie tutaj miał miejsce kluczowy moment dzisiejszej rywalizacji. Biegłem drugi, za Przemkiem Trzaską, a za mną Damian Dino. Przez poprzednie 2 kilometry kilka razy się tasowaliśmy, ale w końcu Przemek zaczął się regularnie oddalać a ja traciłem dystans. No i właśnie na tym przesmyku wyprzedził mnie Damian (który de facto zapomniał kodu i traktował ten bieg treningowo zgodnie z zasadą brak kodu=brak wyniku). Uczepiłem się jego pleców i schowany za Damianem, z przymkniętymi oczami pokonałem całe 400 metrów. Tuż za podbiegiem na małą pętlę ponownie byłem drugi. Mój TomTom zawibrował, spojrzałem na nadgarstek i zobaczyłem 4:03. Biorąc pod uwagę, że poprzednie kilometry to 3:55 i 3:58 po raz drugi w życiu uwierzyłem, że uda się zrobić SUB20.

środa, 12 grudnia 2018

parkrun #125 Gdańsk-Południe

Dobiegłem na metę z czasem 20:25. Na czwartym miejscu. To był mój drugi najszybszy bieg w życiu, ale... czuję pewien niedosyt...


Przez ostatnie miesiące doświadczałem stanu ciągłego biegowego uniesienia, kiedy biegałem o minutę szybciej niż się spodziewałem. Dostawałem więcej niż marzyłem. Znacznie więcej. A w sobotę tak naprawdę pierwszy raz od długiego, długiego czasu chciałem pobiec szybciej ale nie dałem rady, chciałem ponownie złamać 20 minut i udowodnić sobie, że tydzień temu nie wydarzyło się nic wyjątkowego. No ale się nie udało :)

piątek, 7 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: Kult - Spokojnie [1988]


Mam na półce większość winyli, które ukazywały się w Polsce w latach 88-90. Pamiętam chyba wszystkie kapele, które pojawiały się wtedy w radio i wchodziły na Listę Przebojów Programu Trzeciego, nawet jeżeli była to tylko "poczekalnia". Do wielu mam ogromny sentyment, wiele wtedy wydawało mi się ważnych. Ciepło wspominam "Szukam nowego siebie" - Sztywny Pal Azji czy "Krew Marylin Monroe" - Róże Europy. Ale nie wracam do nich. Kurz końcówki lat 80-tych opadł i przez kolejne 30 lat nie miałem potrzeby ani powodu by wracać do tamtych kapel...

... z jednym wyjątkiem. Z wyjątkiem płyty "Spokojnie" grupy Kult. Wracam do tej płyty wielokrotnie przez kolejne dekady mojego życia i za każdym razem ten album uważam za rewelacyjny, wręcz genialny, ponadczasowy.

Co więcej, robię to wbrew mojemu idolowi i mentorowi, Tomkowi Beksińskiemu. Pamiętam jak w jeden z audycji prezentując płytę grupy The Cult zapowiedział ją słowami, aby absolutnie nie nie mylić The Cult z Kult, czyli z zespołem z zupełnie innej (niższej) ligi.

To nie słynna "Arahja" (mój dom murem podzielony...) jest tym pierwszy, najważniejszym dla mnie utworem z tej płyty. To nie przez Arahję wciągąłem się w Kult. Zamykam oczy i zaczynam słyszeć z radioodbiornika marki Grundig słowa inne piosenki...  

Patrz, klęczą ludzie w katedrze pod świętymi obrazami. Gdziekolwiek się nie poruszysz, patrzą na ciebie oczami.  

To było moje pierwsze świadome zetknięcie z muzyką Kult.


Do dziś to moja ulubiona płyta, jaka kiedykolwiek wyszła spod pióra Kazika i spółki. Co ciekawe, sam Kazik mimo wszelkich symptomów mówiących o tym, że powinien mnie drażnić w całokształcie (ze swoją manierą, filozofią i wszystkowiedztwem) - nie drażni mnie :) Akceptuję Kazika. Lubię sporo z jego twórczości nawet jeżeli kojarzą mi się z pijaną klientelą Rock Cafe drącą się ile dała fabryka przy refrenie Taty Kazika ... na głowieeeeeee kwieeeeeny ma wiaaaanek.

Kult na płycie Spokojnie jest inny. Jest "na poważnie", jest ponadczasowy zarówno kompozycyjnie jak i w kontekście aranżacji. Każdy utwór tutaj ma swoje miejsce i w każdym z nich fan rocka progresywnego (jak ja) odnajdzie kalkę swojej duszy.

* * *

SBB, Exodus, Collage, Breakout, Grechuta, Kult. Mamy już 6 pozycji w mojej Top 10 najlepszych moich polskich płyt wszech czasów. Trzy kolejne pozycje są już na 100% zajęte (uprzedzę, że będzie to wielka trójca polskiego prog-rocka lat 90-tych). Pozostaje jedno wolne miejsce. To naprawdę nie jest gra pod publiczkę :) Mam już jakieś 15 propozycji na ten wakat... i naprawdę nie wiem co wybrać.
  1. SBB - Memento z Banalnym Tryptykiem
  2. Exodus - The Most Beautiful Day
  3. Collage - Moonshine
  4. Breakout - Blues
  5. Marek Grechuta - Magia Obłoków
  6. Kult - Spokojnie



  7. ?

Najbardziej paradoksalna zaleta zegarka biegowego


Nie wiem czy to jest temat na osobny wpis, ale chciałbym podzielić się swoim świeżutkim spostrzeżeniem na temat tego co dał mi zegarek biegowy (po niespełna dwóch tygodniach używania). A dał mi rzecz całkowicie paradoksalną.

Dzięki zegarkowi biegowemu wreszcie (!!!) mogę biegać i nie wiedzieć w jakim tempie biegnę!

czwartek, 6 grudnia 2018

Kącik biegowego melomana: Feist - Pleasure


Dlatego właśnie uwielbiam rozmawiać na muzyce! Dlatego bo w efekcie biegam słuchając Feist, której bym pewnie długo jeszcze nie posłuchał, gdybym nie pociągnął pewnego wątku pół roku temu na endomondo. Z każdej rozmowy mogę wyciągam coś dla siebie. Nawet jeżeli dyskutuje jak ignorant, nawet jeżeli sprawiam wrażenie nieprzekonywalnego, nawet jeżeli wydaje się, że ważniejsze jest to co ja chcę powiedzieć, niż to czego powinien wysłuchać. To tylko pozory. Słucham uważnie moich rozmówców, zapamiętuje polecane płyty i słucham ich... może nie zawsze od razu, ale w końcu przychodzi na nie odpowiedni czas.

Pół roku temu dyskutowałem z Pawłem o wyższości starej muzyki nad nową (bądź odwrotnie) i skończyło się tym że dostałem na twarz listę 10 albo 15 płyt, których powinienem posłuchać.  Nie dałem rady wszystkiego, w końcu się poddałem, ale wyłuskałem też kilka mikro perełek.

Jedną z nich była płyta kanadyjskiej wokalistki Feist. Płyta "Metals". Posłuchałem, postawiłem dużego plusika i ... odłożyłem na "półkę w głowie".

środa, 5 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: Marek Grechuta - Magia Obłoków [1974]

Marek Grechuta był obecny w mojej muzycznej percepcji praktycznie od zawsze. Siostra miała na kasecie składankę, a my w domu dwie płyty winylowe: Krajobraz pełen nadziei oraz Ocalić od zapomnienia. Można więc powiedzieć, że dorastałem w otoczeniu muzyki Grechuty i trochę nią mimowolnie nasiąkałem. Do dziś uważam pierwsze dwie płyty Marek Grechuta i Anawa oraz Korowód jako doskonałe. To z nich pochodzi 90% przebojów Grechuty.



Ale kilka długich lat zajęło mi dotarcie do najlepszego muzycznego etapu Grechuty, czyli współpracy z jazzrockową grupą WIEM w latach 72-74. Z tych czasów pochodzą dwie płyty: Droga za widnokres oraz Magia Obłoków.

To była końcówka lat 90-tych. Przeszedłem już wtedy całą drogę poznawczą przez rock progresywny i muzykę lat 60/70/80. Powoli godziłem się z tym, że największe diamenty z przeszłości już znam... I wtedy w moim odtwarzaczu CD wylądowała, wznowiona właśnie, Magia Obłoków.

Kiedy miałem ułożyć w głowie 10 najważniejszych dla mnie polskich płyt, o tej płycie pomyślałem na samym początku (zaraz po SBB i Exodusie) i ani przez chwilę jej pozycja w TOP10 nie była zagrożona. A kiedy dziś rano (a raczej jeszcze w nocy) biegałem dookoła zbiornika ścieżką pokrytą gołoledzią (wybierając stopami co bardziej trawiaste obszary), a nade mną świecił cieniutki księżyc i bardzo wyraźna Wenus... no i kiedy do tego wszystkiego doszedł Grechuta w słuchawkach to poczułem, że razem daje to znacznie więcej niż samo bieganie. I wtedy w głowie ułożyła mi się parafraza z Edgara A. Poe:

"Running when combined with a pleasurable idea is poetry. 
Running without the idea is simply workout."

Bieganie bez idei to tylko trening. Ja dziś rano miałem poezję.

Jeszcze parę zdań stricte muzycznych: jazzująca improwizacja w Godzinie Miłowania bije na głowę tę z Korowodu. Igła to moja od zawsze naj naj naj miniaturka Grechuty. Suita Spotkania w czasie mogłaby z powodzeniem zostać nagrana przez King Crimson w składzie z Lark's Tongues In Aspic. No może w środkowej części na King Crimson na chwilę ustąpiliby miejsca na scenie psychodelicznym Floydom z okresu Ummagummy.



Bieganie bez muzyki to tylko trening :)


poniedziałek, 3 grudnia 2018

5. Ciągłość treningu i plany awaryjne



Jest taka zasada, żeby coś miało szansę wejść w nawyk - trzeba to zrobić przynajmniej 21 razy. W trakcie ostatnich kilku lat niejeden raz obserwowałem jak moi znajomi zabierali się za bieganie i przetrwali tylko Ci, którzy właśnie przekroczyli tą magiczną granicę zmuszenia się do wyjścia na trening... 15-sty, 16-sty.... itd... i w końcu 21-wszy raz.  Wiadomo, pierwsze 5-6 razy to jest wielkie wow, endorfiny i ekscytacja. Kolejne 5-6 robi się jeszcze siłą rozpędu. Ale potem następuje te nieszczęśliwe 10 wyjść, do których trzeba się zmusić zanim zaczną utrwalać się nawyki.

Ja to mam już niby dawno za sobą. Za chwilę zanotuję nie 21-wsze, lecz 1421-wsze wyjście na trening. Nie oznacza to, że zawsze było łatwo. Pracowałem nad ciągłością treningu i kilka razy musiałem opracowywać backup plany.

Łatwo na pewno nie było na początku. Rok temu, w styczniu 2018. 

niedziela, 2 grudnia 2018

Bieganie z polską muzyką: Breakout - Blues [1971]

Bluesa Breakout w mojej dziesiątce po prostu nie może nie być. Choć nie jest to rock progresywny, ale jak sama nazwa wskazuje: blues, a raczej blues-rock. To jest płyta, która zawsze była gdzieś obok mnie, od I klasy liceum, kiedy mój przyjaciel Adam pożyczył mi płytę CD z dwoma albumami Breakout: Blues i Karate. Wciągała mnie bardzo powoli...


Dla historii polskiej muzyki to płyta-legenda. Najważniejszy i największy album Breakout. Okładka z Tadeuszem Nalepą idącym za rękę ze swoim synem Piotrem. Kiedy byłem małym chłopcem. Kto nie zna tego kawałka? Ta muzyka podobno była w 1971 bardzo awangardowa. Nie dziwię się... Co się stało kwiatom brzmi jak Since I've Been Loving You - Led Zeppelin. Ale najbardziej zaskakuje mnie to, że po prawie 50 latach wciąż brzmi świeżo, stylowo, nie starzeje się...

Słucham Bluesa dość regularnie. Gdyby przejrzeć okładki płyt, które podpinam pod treningi na endomondo można zauważyć ją nie rzadziej niż co dwa lata. Ostatni raz kilka dni temu w ramach mojego wyzwania na wybranie 10 najlepszych polskich płyt wszech czasów. To przy okazji było też pierwsze (chyba w życiu?) bieganie, gdzie trasę liczył i zapisywał zegarek a muzyka leciała z telefonu, a głos pani z endomondo nie przerywała mi co kilometr skupienia na muzyce. Nie znałem swojego tempa, nie znałem dystansu, po prostu biegłem i tylko słuchałem. Nie wiem, czy nie jest to największy plus kupna zegarka biegowego :)

* * *

Blues - Breakout to czwarta pozycja na mojej prywatnej liście. Piąta i szósta są już obsadzone (przesłuchane w trakcie biegu i czekają na wpis). Siódma, ósma i dziewiąta to pewniaki i nic nie wyrzuci ich z 10-tki. Mam natomiast pewien problem z obsadzeniem ostatniego miejsca. Krążę dookoła 10-ciu propozycji, z których każda pod pewnym względem wydaje się ważna. No i ten stres, że o czymś zapomniałem... Jeżeli ktoś czyta tę moją muzyczną serię o polskich płytach to... może zaproponujecie coś, co powinno tu się znaleźć? Może zapomniałem... a może nie znam i się zainspiruję?

sobota, 1 grudnia 2018

Obsesja 19:59 stała się przeszłością... na #124 parkrun Gdańsk-Południe

Wiem, bo słyszałem ten komentarz już kilka razy, że to na pewno przez zegarek :) No i nie mam na to żadnego kontrargumentu. Wychodzi więc na to, że to prawda, że to TomTom dał swojemu imiennikowi czyli mi jakieś 10 sekund na kilometr :)


A tak zupełnie na serio, to uwierzyłem, że mogę zaatakować 19:59 w ostatnią środę. Wieczorem wyszedłem na trening. Drugi tego samego dnia, bo z rana ścigałem się z Adamem Baranowskim na pierwszym śniegu w Gdańsku w tym roku. Wyszedłem wieczorem po to aby pobiec krótko ale szybko i zobaczyć do ilu przyspieszy mi puls. Nie patrzyłem na tempo a jedynie starałem się trzymać przez kilometr bardzo niekomfortowe tempo. Zrobiłem takie trzy podejścia: 3:55, 3:56, 3:54 - ale o czasach dowiedziałem się dopiero w domu jak zgrałem bieg do apki. Fiu, fiu... jest szansa - pomyślałem.

No i wtedy powstał bardzo prosty plan
  • Pobiegać w czwartek na spokojnie a w piątek odpocząć.
  • Nie spić się dzień przed biegiem.
  • Nastawić się mentalnie na walkę o wynik.
  • Zrobić rozgrzewkę przed biegiem.