Jak to w życiu bywa, prawda leży po środku. Choć nazywanie mojej opinii "prawdą" jest już nadużyciem, bo to po prostu opinia, leżąca gdzieś pomiędzy. Wiadomo, że sprzęt nie biega, ale nie jeden się przekonał (np. biegnąc niepokornego mnicha w butach za 50 pln, które poobcierały mu achillesy), że sprzęt pomaga. W ścisłej czołówce może ważyć o zwycięstwie, lecz poza nią jest to rozgrywka o miejsce 3521 gdzie lepiej dobrane buty przesunęły by zawodnika na miejsce 3513. Chociaż, jeżeli miałoby się to przyczynić do prześcignięcia sąsiada z bloku obok.... to może warto :)
Rozbiję ten wpis na etapy "wtajemniczenia biegowego" versus sprzęt jaki wtedy miałem. Być może chwilami zachowywałem się jak sknera, ale nie wpływało to na mój dyskomfort. Z drugiej strony zawsze miałem błogosławieństwo drugiej osoby, z którą współdzielę życie i portfel. Każdy mój zakup był przemyślany i kwitowany słowami "skoro tyle już biegasz, to sobie kup".
I. ETAP PIERWSZY - "mam wielki brzuch, może warto zacząć.... biegać?"
Kiedy zaczynasz biegać, Ci, co już biegają wyglądają jak ludzie z kosmosu. Z jednej strony naśmiewasz się z facetów w rajtuzach, ale z drugiej gdzieś tam zazdrościsz. Kiedy ktoś Ci mówi, że przebiegł maraton Ty odpowiadasz: "40 kilometrów?? Ja się męczę jak tyle zrobię samochodem hahahaha". Z tyłu głowy czujesz jednak, że coś jest nie tak. Spoglądasz na swój brzuch, potem na biegaczy, którzy mijają Cię jak stoisz w korku przy -10 C i wmawiasz sobie: "to muszą być zawodowcy, normalny człowiek nie biega w tej temperaturze".
W końcu przychodzi Twój dzień. Ale ten naprawdę Twój. (Nie, nie ten kiedy jedziesz do Decathlonu z żoną i wydajesz 700 pln aby pokazać jej, że teraz będziesz biegał). Ten, kiedy nic nikomu nie mówisz, tylko sprawdzasz szafę, czy zachowały się jakieś stare ciuchy, kiedy jeszcze chodziłeś na WF na studiach. Znajdujesz stare buty, ale w szorty niestety nie wchodzisz. Jedziesz do Fashion House i kupujesz po prostu... dres. Bo przecież do sportu służy dres. A bieganie to sport, więc dres będzie ok.
Pierwsze kroki to dramat, bo zaczynasz bieg w tempie 4 min / km by po dosłownie 100 metrach krztusić się własnym oddechem. W głowie chodzą Ci myśli, że przecież w podstawówce aby dostać 5 z WF-u trzeba było zrobić 1000 metrów poniżej 3:30 min. Czas 4:30 to była ocena dostateczna! Po kilometrze patrzysz na zegarek i okazuje się, że minęło OSIEM MINUT!!! Rozglądasz się nerwowo, czy nikt nie patrzy i wracasz do domu. W głowie kołata Ci jedna myśl: "25 lat temu nie zadałbyś z WF-u do następnej klasy!!"
Wchodząc do domu czujesz się przegrany. Zadałeś sobie sprawę, że jesteś fizycznym zerem. Patrzysz na małżonkę przepraszającym wzrokiem i mamroczesz pod nosem "taaaak, próbowałem biegać... dlatego kupiłem sobie te brązowe dresy pumy"
KOSZT ETAPU 100 PLN:
- Buty 0 PLN, bo na szczęście stopa nie tyje, więc pasowały ostatnie zachowane buty ze studenckiego WF-u.
- Dres 100 PLN niestety trzeba było kupić nowy, ale wybrałem najtańszy z promocji.
W następnej części napiszę jakie kolejne wydatki uznałem za koniecznie, kiedy uświadomiłem sobie, że bieganie to dla mnie jednak coś więcej niż tylko pięć wyjść przed blok.
Dlaczego musiałem sobie to uświadomić obrazuje to zdjęcie poniżej. To wakacje 2012. Ostatnie bez biegania...
W sporych fragmentach opisujesz wspólne mianowniki wszystkich biegaczy z odzysku uciekających przed doganiającą ich 40...(bądź 1 i 1/2 kwintalem wagi).
OdpowiedzUsuńWrzucenie zdjęcia wymagało odwagi...;)
No właśnie, pracę wykonałem na początku, a potem mimo takiej samej pracy, albo i większej wszystko stanęło. Trochę czasu mi zajęło aby dojść o co chodzi, ale w końcu chyba to "mam". Poczekam jeszcze na sprawdzenie mojej najnowszej teorii w praktyce.
OdpowiedzUsuń