wtorek, 19 stycznia 2016
Kącik biegowego melomana: The Doors - Waiting For The Sun
Nie ma prawdziwej młodości bez fascynacji The Doors. Nie ma buntu bez dźwięków The End czy When The Music's Over. The Doors to zespół, którym trzeba się chociaż raz w życiu zakochać, potem rzucić i kontestować, by w końcu się pogodzić i żyć razem przez długie lata.
Kiedy w 1991 roku wszedł do kina film The Doors Olivera Stone'a wydawało mi się, że to wielki pech, bo każdy będzie słuchał The Doors a ja będę musiał za każdym razem powtarzać, że "słuchałem The Doors zanim było to modne" ;) Z drugiej strony to było duże szczęście, że trafiłem ze swoją młodością właśnie na powrót fali flower-power. Dzięki temu mogłem kupić w księgarni biografię Jima Morrisona - No One Here Gets Out Alive czy książki z jego poezją. Dodatkowo w 1992 roku pierwszy raz w życiu pojechałem z siostrą na kilkanaście dni na "zachód" - do Paryża, gdzie dopełniłem swoją fascynację The Doors wizytą na Pere La Chaise na grobie Jima Morrisona.
Kiedy pierwszy raz usłyszałem The Doors było lato 1990 roku. Byłem na wakacjach u dziadków w miejscowości Ryki. Spędzałem tam wakacje od zawsze, zazwyczaj ganiałem się z kuzynkami, albo śledziłem moją starszą siostrę jak uganiają się za nią miejscowe chłopaki. Ale lato 1990 było inne. Mój wujek postanowił zrobić biznes na pirackich kasetach, kupował je hurtowo i trzymał je w... pokoju w którym spałem. Był tam też stary magnetofon marki Grundig.
Pamiętam ten dzień kiedy do kieszeni magnetofonu włożyłem kasetę z płytą Waiting For The Sun. Takich momentów w życiu było tylko kilka. Kiedy muzyka, którą usłyszałem dosłownie zmieniła kierunek moich dotychczasowych fascynacji. To było jak zderzenie planety z gigantyczną asteroidą i wkroczenie na zupełnie nową trajektorię lotu.
Każda pojedyncza nuta, każde słowo śpiewane przez Jima Morrisona jest absolutem. Przez kolejne lata wsiąkłem w The Doors do tego stopnia, że mogłem zaśpiewać razem z Jimem dosłownie KAŻDY jeden utwór jaki nagrali na każdej płycie, włącznie z wersjami koncertowymi, gdzie Morrison czasem zmieniał słowa. Dziwię się czytając inne recenzje tej płyty, że jako trzecia w dorobku była wydana na siłę i składała się z odrzutów z poprzednich sesji. Ale dla mnie pierwsza miłość jest największa, a ja jestem jej wierny. Waiting For The Sun to według mnie najlepsza płyta The Doors ever.
Kiedy biegałem w niedzielę po Parku Oruńskim, wczesnym popołudniem, wśród spacerujących ludzi i mimowolnie śpiewałem ze słuchawkami na uszach pełne zwrotki Love Street, Spanish Caravan czy Wintertime Love musiałem wyglądać co najmniej dziwnie. Ale w środku byłem szczęśliwy. I nie zwracałem na to uwagi. Przepraszam wszystkich, którzy mnie spotkali i na wszelki wypadek zeszli ze ścieżki :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przeżyłem tę fascynację 9 lat po tobie. Pamiętam, że potrafiłem zanucić cały bełkot z koncertowej wersji "Roadhouse Blues". Zanim przeczytałem "Nikt nie wyjdzie stąd żywy" Morrison miał twarz Vala Kilmera.
OdpowiedzUsuń