piątek, 22 stycznia 2016

Kącik biegowego melomana: Led Zeppelin - Presence

Dziś pobiegam od razu jak wrócę z roboty, w końcu piątek, więc szkoda wieczoru - pomyślałem. Zrobiłem szybki, nieduży obiad dla całej rodziny, zjadłem i... i zacząłem wybierać muzykę do biegania. W tym temacie często jestem jak kobieta stojąca przed szafą pełną ubrań z rozpaczą w głowie krzyczącą "NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ!"


Nie wiem czego posłuchać!! - ta myśl zawładnęła moim piątkowym popołudniem. Przeglądałem płyty, szukałem w googlach, na youtube, łapałem się każdej myśli, która intuicyjnie prowadziła mnie do płyty, z którą miałem wybiec na śnieg. Może Zooropa?  Eeee, nie na piątek. Potrzebuję coś z większą energią. Może Boy - debiut U2. Dobry pomysł, ale chwilę potem moje myśli poszybowały ku chłodnemu Seventeen Seconds - The Cure. Włączyłem na chwilę kiurów na laptopie, ale dusza mi nie zagrała. Może Maggot Brain - Funkadelic? Rozjechany improwizowany mariaż blues-rocka z soulem i funkiem. Chwilę później w głowie zaczęło mi grać Since I've Been Loving You - Led Zeppelin....

Kiedyś miałem takiego sąsiada, człowiek po 50-tce, który długimi tygodniami, dnień w dzień kiedy przyjeżdżał późno z pracy zanim wszedł do domu otwierał okno w samochodzie na parkingu, zapalał papierosa i włączał bardzo głośno na przemian: Since I've Been Loving You z Comfortably Numb - Pink Floyd.

I kiedy już byłem niemal pewien, że dziś pobiegam z III-ką Led Zeppelin w głowie zaczęła mi grać trochę inna melodia: Achilles Last Stand - utwór rozpoczynający płytę Presence - Led Zeppelin...

Straciłem dobrą godzinę na wybieranie muzyki. A mogłem już być 10 km od domu :) Zgrałem Presence na telefon i wybiegłem. To był TEN dzień i TA muzyka. Idealne dopełnienie do śniegu i spokojnego tempa. Przez 40 minut nie myślałem, że biegnę. Wciągałem chłodne powietrze i leciałem po śniegu razem z Zeppelinami.

Mam wielki sentyment do płyty Presence. Nie znajdziemy na niej utworów, które otworzyły świat na Led Zeppelin jak Whole Lotta Love, Stairway to Heaven czy Kashmir. Znajdziemy za to utwór, który otworzył mnie na Led Zeppelin, czyli Achilles Last Stand.

Pisałem już kiedyś, że pod koniec lat 80-tych będąc młodym nastolatkiem (11-13 latkiem) ze starszą siostrą, każdy amator, który chciał zawalczyć o jej względy musiał mnie przekupić podrzucając jakieś kasety z muzyką. I dokładnie pamiętam ten dzień jak jeden z nich przyniósł kiedyś kilka kaset i rzucił mi mówiąc:

- Masz tu dwie kultowe płyty: "I" oraz "Presence" - Led Zeppelin i jeszcze taką jedną, zupełnie nieznanego młodego zespołu: Appetite For Destruction... może Ci się spodoba. A teraz spadaj mały. 

Tamtego dnia świat się zmienił. Tamtego dnia poznałem Zeppelinów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy