Jefferson Airplane to ikona hippisowskiego, psychedelicznego rocka z końcówki lat 60-tych. Los Angeles miało swoje The Doors, a San Francisco - Jefferson Airplane. Całkiem możliwe, że gdyby to nie Jim Morrison, a Grace Slick - wokalistka Jeffersonów zapiła się na śmierć w 1971 roku w Paryżu to 20 lat później Oliver Stone nie nakręciłby filmu "The Doors", ale właśnie "Jefferson Airplane".
Paula Kantnera uczciłem dzisiaj podwójnie. Rano wygrzebałem z półki winyla. Wiąże się z nim pewna historia:
Jakieś 10 lat temu był na św. Ducha w Gdańsku sklep z winylami. Uwielbiałem jeździć tam w piątek po pracy, wybierać kilka płyt, często w kiepskim stanie, wyciągniętych z głębokiej piwnicy, wiele z nich niemiłosiernie "smażących". Do domu wracałem obowiązkowo z butelką wina i piątkowy wieczór mijał bardzo interesująco.
Z tamtych czasów pozostało mi sporo płyt podpisanych imieniem i nazwiskiem Jack Myers. Wszystkie te płyty to amerykańskie tłoczenia z lat 60-tych. Ciekawe jaką drogę musiały przebyć aby grać na moim gramofonie w 2016 roku? Ciekawe czy Jack Myers spodziewał się, że krążki kupowane w środku amerykańskiego hippisowskiego lata miłości będą opisywane prawie 50 lat później na FB przez człowieka z Polski ;)
Zebrałem "od Jacka Myersa" kilka płyt Doorsów, Vanilla Fudge, Johna Mayalla, Joe Cockera... Będę do nich wracał w swoim kąciku biegowego melomana.
Drugi raz Paula Kantnera uczciłem wieczorem zabierając Surrealistic Pillow na 40-minutową wyprawę dookoła jeziora. Słuchałem tej muzyki nagrywanej w 1966 roku (a wydanej w 1967) i zacząłem po raz kolejny podziwiać ten gigantyczny przeskok w muzyce, który nastąpił przez 5-6 lat, od roku 1967 do 1973. Od wydania Sierżanta Pieprza Beatelsów do Dark Side Floydów minęły lata świetlne.
Gdybym miał zabawić się w ślepy test i posłuchać 10 płyt z lat 1967-1973 (zakładając, że słucham te płyty po raz pierwszy) myślę, że byłbym w stanie bezbłędnie ułożyć je chronologicznie.
Gdyby taki sam test ktoś wykonał na mnie przy użyciu 10 płyt wydanych w latach 2010-2016 - strzelałbym za każdym razem na ślepo.
Może to tylko moje zdanie, może mam klapki na uszach a nowa muzyka rozwija się swoimi kanałami i płynie do przodu jak zawsze płynęła. Może rodzą się artyści wypełniający lukę po tych, którzy odchodzą i moje dzieci za 20 lat będą mi zazdrościć czasów, w których żyję, tak jak ja zazdroszczę enigmatycznemu Jackowi Myersowi, który pod koniec jak 60-tych mógł pójść do sklepu z płytami, kupić sobie Surrelistic Pillow, rozpakować ją i po raz pierwszy w życiu położyć na talerz swojego gramofonu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz