niedziela, 10 stycznia 2016

I Bieg Morsa w sezonie 2016


Chłopaki nie wierzyli, że pokażę publicznie to zdjęcie, powiedzmy prawdę, w niekorzystnie opiętej koszulce termicznej pokazując realia mojej rzeźby. Trudno, taki jestem. Jak kiedyś schudnę, to wstawię nowe, a największym grubasem zostanie Stasiu.

Jaki macie dzwonek w budziku? Ja mam takie kraczące gawrony. Ideą tego dzwonka jest aby wybudzać się powoli, tak by ciało astralne miało czas na powrót to fizycznej powłoki. Tylko, że zamiast gawronów w rzeczywistości mój budzik brzmi tak:

- WYŁĄCZ TO!! WYŁĄCZ TO!! KU***!!!

Często też dostaję przy okazji placka z ręki w głowę. Wtedy moje ciało astralne natychmiast wraca do cielesnego i nerwowo szukam tabletu, co by wyłączyć delikatne i nastrojowe "kraaaa krrraaa kra kraaaaa krrraaaaa"

Tak rozpoczął się I Bieg Morsa w roku 2016.

Organizację tego biegu całkowicie zostawiłem w rękach Dominika i zająłem się konsumowaniem soboty. Skończyłem grubo po północy więc nawet budzik o 7:00 był czymś tragicznym. Ale zasady są niezmienne
  1. Biegacz to nie piłkarz
  2. Biegacz nie nawala, jak się umawia
  3. Dane słowo cenniejsze niż cokolwiek innego
  4. Zawsze szanuj tych, z którymi się umówiłeś
O 7:40 dreptaliśmy z Dominikiem w stronę skrzyżowania Łostowicka/Kartuska. O 8-mej mieliśmy spotkać się tam z Michałem.


Michał był na tyle miły, że wysłał nam messengera. "Dopiero się obudziłem, bądźcie grzeczni". Trudno, ze spuszczonymi głowami podreptaliśmy w kierunku Neptuna. Tam miał do nas dołączyć Piotr. Czekając zrobiliśmy zdjęcie.


"Moje stężenie wciąż przekracza promil" napisał Piotr. Wykonałem jeszcze kontrolny telefon do Stasia aby upewnić się czy Stasiu przypadkiem nie jest piłkarzem. Nie jest! Pędzi do nas z drugiej strony, a my wybiegamy mu na przeciw.

Spotykamy się jakieś 6 km przed Westerplatte.


Stasiu nie jest zbyt miły bo zamiast dzień dobry czepia się nas, że śmierdzimy :) I że nie będzie biegł z mojej prawej strony, bo potem będzie prowadził i nie chce się nawalić. Tymczasem ja się orientuję, że chce mi się pić. Skręcamy na stację benzynową, która mówi mi, że jak bym kupił dwie cole to bym dostał Misia w prezencie. Szkoda, Misiu, że nie ma dzisiaj Ciebie z nami. Szkoda, że wybrałeś ciepłą kołderkę. Żaden substytut nam Ciebie nie zastąpi.


Stacja Lotosu nie tylko do mnie przemówiła językiem symboliki niczym Jasnowidz z Człuchowa.



Na Westerplatte dotarliśmy po 16 km drogi. Bycie morsem nie jest trudne jeżeli zastosuje się trzy podstawowe zasady:
  1. Dobrze się rozgrzać. W naszym przypadku jest nią po prostu dobiegnięcie nad morze.
  2. Nie zastanawiać się ani chwili. Po prostu działać automatycznie, szybko się rozebrać i od razu wejść do wody
  3. Nie patrzeć na patrzeć na innych. Nie uzależniać swojego działania od tego co robią pozostali.
Dalej jest już tylko kupa śmiechu. Nie wiem czemu ale zawsze strasznie mnie bawi jak po kilkunastu sekundach w zimnej wodzie ubieram się w tempie leniwca, założenie skarpetek staje się niemal takim samym wyzwaniem jak przebiegnięcie 16 km nad morze. I ta radość,  ta duma kiedy meldujesz samemu sobie, że udało się wreszcie ubrać!


I najważniejsze. Po takiej kąpieli naprawdę można kompletnie zapomnieć o kacu na najbliższe kilka godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy