wtorek, 5 kwietnia 2016

Happiness Is Easy czyli relacja z V biegu Tricity Ultra


Pół roku temu spędziliśmy z chłopakami pół dnia dyskutując o kolorze naszywek na edycję jesień 2015. Pamiętam, że zostałem przegłosowany, wygrała opcja białego tła i czerwonego napisu. Mój faworyt, czyli grafitowe tło i biały napis zajął drugie miejsce z jednym głosem przeciwko trzem. Odgrażałem się wtedy, że na wiosnę musimy właśnie takie robić. No i zrobiliśmy :)

Strasznie mnie cieszą te naszywki - jak każdego, kto ma w sobie duszę kolekcjonera. I kiedy widzę plecak Rafała, który biegł w sobotę z nami już trzeci raz, a na nim komplet naszywek to podziwiam go jak prawdziwy filatelista. Założę się też, że gdyby czapka Krzyśka była większa - poza kultową pierwszą naszywką z trzeciej edycji znalazłaby się na niej cała seria. Aby zdobyć taką naszywkę nie trzeba ukończyć całego 80 kilometrowego biegu. Wystarczy się pojawić, przebiec z nami chociaż kawałek. Dociągnąć ile sił w nogach, albo na ile czas i rozsądek pozwala. Choć ten drugi często ustępuje miejsca sercu.

Cały czas gra w mojej głowie Colour of Spring - Talk Talk, płyta którą dostałem od Marka na pół godziny przed startem. Przez kolejne 15 godzin przemieszczając się z miejsca na miejsce słuchałem jej na przemian z Black Celebration - Depeche Mode... ale zacznijmy od samego początku:

Piątek 17:00, dzień przed biegiem.

Zastanawiam się za każdym razem co myślą ludzie kiedy w piątkowe popołudnie stoję w biedronce z 54 bułkami przy kasie, które wypełniają do pełna trzy reklamówki. Widzę w ich oczach błędne spojrzenie i grzebanie głęboko we własnych myślach:
- Czy jutro czasem nie ma jakiegoś święta i nie zamykają sklepów? 
-  Nie, to tylko wędrowna trupa obłąkańców będzie obiegać Trójmiasto i trzeba im zrobić  kilka bułek na drogę - odpowiadam im telepatycznie

Tym razem poza bułkami postanowiliśmy rozwinąć menu o posiłek na ciepło. Po burzliwej dyskusji wegetariański żurek wygrał z kremem z pieczarek. Staszek wziął na siebie organizację ogniska, a ja przygotowałem strawę. Checklista przed biegiem, który współorganizujesz wygląda trochę inaczej niż ten, w którym biegniesz. Można zapomnieć plecaka i butów, ale trzeba pamiętać o stoliku turystycznym, garnku i łyżce wazowej :)

Sobota 6:30

Kiedy zobaczyłem Krzyśka niosącego w moim kierunku wannę pełną bananów (kupię "kilka" bananów - napisał mi kilka dni przed startem) zacząłem się martwić o zawieszenie mojego samochodu, którym miałem jeździć po trasie. Miałem przeczucie, że będzie nas najwięcej ze wszystkich edycji. Pogoda miała być idealna do biegania. I faktycznie tak było. Przy Neptunie rozpoczęło nas 34-czworo (a na trasie dołączyły jeszcze dwie osoby). W moim bagażniku poza 15 kg bananów znalazło się kilka blach ciast, drożdżówki, jabłeczniki, babeczki, domowe batony energetyczne, kilkanaście butelek z coca-cola i wodą.

Sobota 7:00

Sceny z kolejnych 15 godzin tej soboty mknęły z prędkością pendolino. Nie będę po raz kolejny opowiadał jakie cudowne rejony Trójmiasta pokonują biegacze na trasie naszego biegu. Choć może warto, bo ja sam oglądając każdy kolejny amatorski filmik, który składam po biegu mówię sam do siebie, że żyję w najpiękniejszym miejscu na świecie. Są lasy, górki i morze, czasem pada śnieg i jeździmy po stawach na łyżwach a latem wylegujemy się na plażach. To właśnie tutaj w latach 80-tych zmieniły się losy całego świata, mamy piękne kilkusetletnie zabytki i wycieczki Japończyków robiące im zdjęcia. Nie chciałbym mieszkać gdzie indziej.

Punkt 7:00 zabił dzwon na Ratuszu. Ekipa ruszyła, a Staszek i ja wsiedliśmy w samochody by być wszędzie tam, gdzie mogą nas potrzebować. Kilkukrotnie rozstawialiśmy nasz zielony stolik a na nim wiktuały ze "Spółdzielni Tricity Ultra". Goniliśmy tych na czubie i motywowaliśmy tych z tyłu. Nie zawsze wszystko się udawało. Szpica nadała takie tempo, że po prostu nie zdążyłem rozstawić obiecanego stolika na 40 km w Gdyni tuż przed wbiegnięciem w witomiński las. Sztuka opanowywania chaosu - za to zawsze najbardziej ceniłem muzykę King Crimson. W naszej organizacji też było coś z pogranicza jazz-rocka, fusion i rocka progresywnego. Szybka decyzja, że przestawiamy się ze spóźnionym punktem jakieś 8 km dalej, ale dzięki temu mamy szansę zagrzać zupę wszystkim strudzonym biegaczom. Za Gdynią dzielimy się na dwa samochody. Przez chwilę jeszcze wspólnie wspomagamy każdego kto pokonał klify w okolicach Baru Przystań w Jelitkowie. (Legenda mówi, że ten, kto pokonał klify nie schodzi już do samej mety). Potem jadę prosto na metę...


Sobota 17:05+

Jeżeli jesteś wampirem emocjonalnym i musisz ładować swoje akumulatory energią innych - nie ma lepszego miejsca niż meta biegów ultra. 23 osoby z tych, które rozpoczęły pod Neptunem dotarły na metę. Każda z nich, używając siły totalnie zmasakrowanych mięśni i energii płynącej z serca i głowy, przytargała na własnych barkach kontenery emocji, szczęścia, spełnienia, niedowierzania, radości a nawet łez.

Miałem ogromną przyjemność zamienić z każdym z Was choćby kilka słów i każdemu uścisnąć dłoń. Nie wiem czy wiecie, ale zabierałem Wam wtedy kilka cząstek tej energii. Właśnie po to, aby jesienią znów się tu spotkać i znów robić z Wami ten bieg. Dziękuję Wam za to serdecznie.

Na koniec jeszcze jedna prośba: nie pomylcie nas nigdy z Tricity Trail, który biega latem. Rok temu próbowali przejąć naszą nazwę - Tricity Ultra, ostatecznie i tak nazywają się podobnie i ludzie się czasem mylą. Oni nie są dla nas konkurencją, bo działają na innym polu. Oni robią biznes i płatne biegi. My jesteśmy w pewnym sensie "spółdzielnią długodystansowych serc". Tricity Ultra ZAWSZE będzie darmowym biegiem koleżeńskim. Co nie znaczy, że nie będzie można się również pościgać. Mamy już zalążek bardzo sprytnego planu na jesień  :)

Na sam koniec: galeria zdjęć z biegu:


Zdjęcia z trasy V edycji Tricity Ultra
Opublikowany przez TriCity Ultra na 3 kwietnia 2016


Relacje z poprzednich edycji:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy