Czy też tak macie, że konając z pragnienia postanawiacie docisnąć do domu, bo nie chce Wam się rozmieniać 50 PLN aby drobniaki irytująco nie obijały się w kieszonce? Ja tak mam :)
Będę pisał krótko, bo żona mnie goni do roboty. Właśnie na własnej skórze dowiedziałem się, że jest już całkiem zaawansowana ciepła wiosna. Miałem zrobić przyjemne lekkie 30 km, podobnie jak w zeszłym tygodniu z przyspieszeniem na końcówce i podbudowaniem morale, że mimo swojej formy, wagi, wieku, 30 kilometrów spokojnym tempem łykam na samej wodzie przed śniadaniem.
Wczoraj wieczorem próbowałem namówić jeszcze Michała i Dominika, ale... Dominik oświadczył, że sobie zaplanował, że w sobotę o 7 rano będzie robił PITa i nie pobiegnie. A Michał, jak to Michał, powiedział, że będzie punktualnie albo wcale. Wiadomo co to oznacza :) Poprosiłem go tylko aby nie robił mi płonnych nadziei i po przebudzeniu złożył na messengerze oświadczenie woli, że wstał i będzie biegł.
Obudziłem się o 6:45. Kręciłem się po domu czekając na michałowe oświadczenie woli. Niestety. O 7:30 wybiegłem sam. Pożywiony jajkiem sadzonym na duszonych warzywach. Do plecaka schowałem okrągłe 0,7 wody. Włączyłem Closer - Joy Division i pobiegłem zobaczyć morze. Miałem jeszcze nikłą nadzieję, że na skrzyżowaniu Łostowickiej i Kartuskiej spotkam uśmiechnięte lico Michała, ale stał tam tylko pijak w jednej skarpetce.
Biegło się sympatycznie, spokojnie, ale czułem, że robi się coraz cieplej. Systematycznie podpijałem wodę z bidonu i zastawiałem czy już zdjąć jedną warstwę czy jeszcze nie pora? W dobrym nastroju dobiegłem do mola w Brzeźnie. To był 15 kilometra trasy. Dokładnie połowa. Zameldowałem osiągnięcie celu i poprosiłem o pozwolenie na powrót do bazy*
[*chodzi o to, że kiedyś wykopali na wykopie mój test słuchawek Sennheiser HD 201 i trochę mnie obśmiali jako człowieka choinkę, który w wielkich słuchawkach przed bieganiem prosi o pozwolenie na start]
Powrót z Brzeźna był dalej sympatyczny i spokojny. Słuchałem Obscured by Clouds - Pink Floyd i popijałem wodę.... popijałem... i ... jakieś 9 km przed domem zobaczyłem dno w bidonie. A pić się chciało jak cholera, sklepów dookoła pełno, w kieszeni 50 PLN. Ale przecież jak je rozmienię to będą mi drobne brzdąkać!!
Chyba nawet przestałem się pocić, tylko pokryłem solą. Tempo spadło o minutę i normalnie zaczęło mnie odcinać... Do domu jeszcze 5 km - dam radę - pomyślałem przebiegając obok kolejnego spożywczaka.
Podbiegałem i przechodziłem do marszu. Energii zero. W ustach sucho. Podobnie czułem się na Niepokornym Mnichu rok temu. Zmylono mnie z częstotliwością punktów z wodopojem i przez dwie godziny walczyłem z pragnieniem wygrzebując ostatecznie stary śnieg spod gałązek świerków. Mnicha ostatecznie zawaliłem. Opisuję to tutaj.
Kiedy w końcu doczłapałem się do drzwi i już czułem zimną wodę w ustach, wizualizowałem sobie jak przysysam się do kranu na kilka minut... BUM! Drzwi zamknięte, a za drzwiami szumi odkurzacz. Naciskam dzwonek i walę w drzwi chyba ze 3 minuty! Mam ochotę położyć się na schodach i lizać zimne płytki. W końcu udaje mi się wejść do domu...
Staję z ciekawości na wagę. Straciłem 4 kg.
Wniosek jest jeden. Mamy już prawdziwą wiosnę. Skończyło się wybieganie na 3-4 godziny z jednym bidonem. No chyba, że Dominik, on poi się słońcem i wiatrem i nawet na 30 godzinnym Łemko wypił tylko pół bukłaka. Ja nie jednak zostanę przy wodzie.
Takie odwodnienie to nic dobrego. Może zamiast drobnych na miejskie wybiegania brać kartę?
OdpowiedzUsuńSama karta jest ryzykowna. Często w małych sklepikach nie można nią zapłacić, albo mają problem z netem :(
UsuńBukłak Panie Tomku. Bukłak.Pomysł z kartą trafiony. W Tricity gdzie biega Pan Tomek ciężko o sklep bez terminala. A swoją drogą Wawrzyńca bez bukłaka nie proponuję - ewentualnie bidony. W tym roku pogoda nie rozpieściła. Prawie Bedłoter :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że biorę bukłak ze sobą na kazdy bieg gdzie przewiduje że wypiję wiecej niż 0,7. W sobotę problem był taki, że pogoda mnie zaskoczyła. Nie spodziewałem sie wypić więcej niż standardowo na 30 km zimą.... Ale zimy juz nie ma.
UsuńPrzepraszam w ubiegłym roku. :)
OdpowiedzUsuń3,5h ale było 20 stopni a ja leciałem w dwóch warstwach, trochę jak bokser przed ważeniem :)
OdpowiedzUsuńA jak tam Twoja waga właśnie? Widzisz jakieś zauważalne efekty zmiany sposobu odżywiania? Czy te 4kg to trwały ubytek na wadze?
OdpowiedzUsuńTak, mniej więcej przez te 40 dni zeszły 4 kg, oczywiście to nie kwestia tego odwodnienia, tylko trwały ubytek spowodowany konsekwencją.
UsuńNo to nieźle. Brawo. Chociaż wydaje mi się gdyby jeszcze ograniczyć % to mogło by być jeszcze lepiej. No ale coś nam się od życia po wybieganiu należy. :)A na Wawrzyńca jaką wagę zakładasz? Jest jakiś określony plan? Pzdr.
OdpowiedzUsuń