Nie jestem ekspertem od Włoch, nie jestem też ekspertem od spędzania wakacji, po prostu wybieramy te lokacje, gdzie można tanio dolecieć, wynająć tanią agroturystykę, najlepiej z basenem, a gotować sobie samemu. Nie ma lepszej i tańszej opcji na rodzinę 2+3. A jeszcze zrobić to z drugą rodziną biorąc dom na pół.
Nasz wybór na pierwszy tydzień wakacji padł na Pescarę. Tani lot
Ryanem z Modlina, agroturystyka w winnicach obok słynnej, ze względu na
batalie 20-28 grudnia 1943, Ortony (linia Gustawa). Po jednej stronie
morze, po drugiej Apeniny. W środku gigantyczne, przemysłowe winnice.
A gdzie bieganie? Wakacyjne bieganie jest jak zawsze w tak zwanych
lukach i międzyczasie. Jadąc nic nie planuję, nie wiem czy będę biegał
codziennie czy wcale. Na pewno nie jest to moim najwyższym priorytetem.
No i do ostatniego dnia wakacji tego biegania było bardzo niewiele.
Raz po okolicy, ale zniechęciłem się jak mnie burki pogoniły co
strzegły winnic, oraz jak spotkałem .... węża.
Drugi raz po Ortonie, nadmorską ścieżką. O ile zimowa temperatura
na Fuercie była wymarzona do biegania, o tyle lato w Abruzji ze stojącym
gęstym powietrzem masakrowało.
Przedostatniego dnia wakacji przeglądałem tzw wydarzenia w okolicy
jakie wybierał mi face. Raczej pod kątem festynu w winnicy albo „dni
mozzarelli”...
Tymczasem niespodzianka!! 10 km ode mnie jest bieg na 10 i 6 km. Le
Strade Del Vino. Rok temu brało udział 450 biegaczy, najszybszy pobiegł
33 minuty. Ja biegnąc na swoją życiówkę czyli łamiąc 40 min byłbym
około 20 miejsca. Jakby nie patrzeć to bieg zupełnie takiej samej
kategorii jak Bieg do Źródeł, który biegłem 2 tyg temu. Albo coś z stylu
Kaszuby Biegają.
Tylko jak się zapisać? Strona tylko po włosku, coś tam się
domyślam, ale net jest tak słaby a strona nie ma wersji mobilnej, że
postanawiam napisać do orgów na messengerze. Co dziwne - odpowiadają :)
Kamila, z którym jestem na wakacjach nie muszę długo namawiać.
Zapisujemy się... ale chwilę później okazuje się, że jest problem. Nie
mamy badań! I nie załatwimy ich od ręki. Możemy pobiec tylko bieg na 6
km. Czyli zamiast trzech pętli zrobić dwie.
Niedziela
17:30
Przyjeżdżamy na miejsce. Do winnicy w Villa San Tommaso. Jest z pół
tysiąca osób. Policja, karetki, i totalny luz. Okazuje się nawet, że
jesteśmy zapisani, mamy swoje numery startowe i chipy. Każdy z Włochów w
koszulce klubowej. Po 2-3 a czasami po 8-10 osób reprezentujących swoje
lokalne barwy. Runners Pescara, Runners Ortona i kilkadziesiąt innych.
Większość w singletach, większość wysportowana.
18:30
Godzina startu. Spiker coś mówi przez megafon. Połowa ludzi stoi w
okolicach startu, połowa się schodzi. Bez ciśnienia, na spokojnie.
18:40
Bieg powinien trwać od 10 minut, ale wciąż się ustawiamy :))) Mamy
taką hipotezę, ze start nie jest wyznaczony przez czasomierz, ale przez
słońce, które musi schować się za wieżą zegarową :)
18:41
Uno, due, tres... pogoniliśmy! Stałem w połowie stawki i przez
pierwszy kilometr mozolnie, interwałami, przesuwałem się do przodu.
Temperatura około 30-32 stopni. Masakra. Dyszę jak koń, ale postanowiłem
iść w trupa. Pierwszy kilometr około 4:00 (klikanaście sekund straciłem
zanim doszedłem do maty). Czyli tempo, które jest teoretycznie ok, ale
flaki przewracają mi się jakbym gnał 3:30.
Po 500 metrach lekko pod górkę następuje ostry spadek i skręt w
prawo w winnice. Biegniemy ścieżką na której unoszą się tumany kurzu.
Drugi kilometr 4:09. Biorąc pod uwagę, że biegniemy głównie trail góra-dół a asfalt jest tylko przy niektórych nawrotkach, to nie jest źle. Ale wewnętrznie konam, mam ochotę
zwolnić... zamiast tego wyprzedzam kilku Włochów na zakrętach prawie
przypłacając takie akcje lądowaniem w winoroślach.
Ratuje mnie tylko świadomość, że trzeci i czwarty kilometr już za
mną. Tempo 4:09 i 4:08. Pozostały tylko dwa do mety i będzie finito.
Nie wiem który biegnę, na oko między 20 a 25 miejscem. Między
winoroślami powietrze stoi i jest cieplejsze niż na wolnej przestrzeni. I
wtedy przede mną pojawia się jar do pokonania w poprzek. Kilkadziesiąt
metrów w górę i w dół. Zbiegam szybko, ale na podbiegu marzę o choć
kilku krokach marszu... zaciskam zęby, pot miesza się ze łzami i brnę do
góry. Piąty kilometr 4:50.
Najwolniejszy, ale jednocześnie najtrudniejszy i najbardziej poniewierający. Jeden do mety... dam radę nie przejść do marszu.
I znów góra-dół. Dziękuje, zaraz umrę. Jeszcze dwa zakręty i wbiegłam na metę.
Słyszę z daleka, że spiker wyczytuje imiona i nazwiska biegaczy
lecących ostatnie kółko (pierwsze było inne niż dwa kolejne). Kiedy
przebiegam ja - zamyśla się i nie podejmuje próby przeczytania słowa
KASZKUR. Mówi coś. W stylu... „biegacz z zagranicy”.
Przechodzę do marszu....
I za bardzo nie wiem co mam robić. Może meta na 6 km jest kawałek
dalej? Idę i rozglądałam się. Na zegarku mam niepełne 6 km wiec
postanawiam biec dalej. Czas kilometra nr 6 - 5:20. I dalej nie wiem co
robić. Przy wodopoju pije dwa-trzy kubki (wciąż wody) i truchtam dalej
razem z innymi.
Tempo reguluję do 4:30 min/km. Okazuje się, że takim tempem da się
biec o wiele bardziej komfortowo. Wyprzedza mnie 5-8 biegaczy, ale ja
również wyprzedzam 4-6. Co więcej stabilizuje mi się oddech i traktuje
końcówkę tego biegu jak mocny trening.
Do mety docieram z czasem 43:58
Tym razem się zatrzymuję :) Idę po wino, arbuza, wodę i banana.
Kamil czeka na mnie na mecie, choć nie wiedział tak samo jak ja co
robić, zatrzymał się :)
Wypijam kubeczek wina i idziemy zobaczyć karteczki z wynikami.
- Oooooo kurza twarz!!!!
- Ja cię piernicze!!!
- Kamil, ja to wygrałem!! A ty jesteś trzeci!!
Ciekawe czy kiedy 4 km wcześniej przebiegałem przez metę spiker
starał się mnie zatrzymać, czy może pomyślał, że poleciałem dokręcić
równy km na endo :)
Dostaliśmy po trzy wina i jeszcze potem cztery inne. Razem po 5 win na głowę :) Teoretycznie mogliśmy jeszcze czekać i dostać siatkę makaronu De Cecco i wędzoną nogę świni, ale to był nasz ostatni dzień i nie byłoby opcji jak to zjeść.
Decyzja aby nie czekać 1-2h na dekoracje była trudna, ale w agro
czekały na nas żony i dzieciaki. Musieliśmy wracać. Z bolącym sercem nie
udało mi się stanąć na podium z beczek wina... za to wieczorem
zrobiliśmy własne świętowanie :)
Podsumowując i odpowiadając na kilka komentarzy z FB i insta:
- Tak, to prawda, że wszyscy lepsi biegacze robili 10 km, a na 6 km wystartowało ok 50 osób. Ale to nie moja wina, że wziąłem to co przyniósł mi los.
- Gdybym biegł na 10 km i nie odpuścił ostatniej pętli pewnie byłbym ~20-sty
- Gdyby w tym biegu biegli Antoni, Tomek Baginski czy Adam Baranowski zajęliby takie same miejsca jak na Biegu do Źródeł, a czasy byłby o 2 minuty gorsze niż tam. Chcę przez to powiedzieć, że rozkład możliwości włoskich biegaczy jest bardzo podobny do tego w lokalnym biegu w Polsce. Ale charakterystyka biegu trudniejsza.
- Nie było wina na trasie. Zawodnicy walczyli na poważnie.
- Ja tez na te 6 km dałem z siebie wszystko, a nawet więcej niż wszystko.
- Ta wygrana nic nie znaczy. Nie robi ze mnie lepszego biegacza. To jednak fajne uczucie. Taka truskaweczka na torcie w ostatni dzień wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz