Klub przedszkolaków Montessori |
Mrużę lekko oczy i świdruję między myślami we własnej głowie zastanawiając się kiedy to ostatni raz biegłem parkruna? Korci mnie aby poszukać na blogu, ale z drugiej strony czy to było aż tak dawno, że naprawdę nie pamiętam?
Chciałem pobiec tydzień temu we Włoszech, ale to jest jakiś 2-gi świat... tam mają ledwie kilka parkrunów na cały kraj. Był przez chwilę taki pomysł aby pojechać w sobotę rano 200 km do Rzymu, ale... no właśnie... kto miałby prowadzić w sobotę o 6:30? :) Nie pobiegłem więc parkruna, ale zostałem za to mistrzem Włoch w biegu na 6km przez winnice.
A wcześniej? Wcześniej był Rzeźnik, Bieg do Źródeł, byłem też słomianym wdowcem z 3-ką dzieci... W czerwcu nie pobiegłem ani razu. W maju... raz. W kwietniu... raz. Jeszcze nie tak dawno spierałem się z Adamem 2h59min, że z parkrunem mu nie po drodze, a tutaj się okazuje, że sam jestem niewiele lepszy...
Wczoraj bardzo chciałem pobiec. Byłem parkrunowo wyposzczony. Do tego stopnia, że nawet w piątek poszedłem spać jak jeszcze było jasno, wstałem wcześnie i zrobiłem regularną rozgrzewkę, o 7:00 wypiłem kawę i zjadłem batonik Scotta Jurka, który jem tylko na specjalne okazje. Na start pobiegłem "od tyłu", celowo nie zahaczałem o metę, gdzie Marcinko rozkładał flagi, aby mnie nie przyhaczył i nie kazał stać ze stoperem. Dziś chciałem pobiec. Wypluć płuca i spalić mięśnie. Chciałem sprawdzić jak sprawuje się mój organizm po pierwszej części wakacji. Parkrun to taki papierek lakmusowy aktualnej formy.
Parkuna i wagi nie da się oszukać. To są najważniejsze parametry mojego sportowego życia:
- ile kg ważę
- ile minut i sekund zajmuje mi pokonanie 5 km
Stoję na starcie i chowam się gdzieś w drugiej linii. Widzę mocnych zawodników, mimo kilku ciekawych biegów w ten weekend w okolicy (np. dookoła Narie!) na podium nie ma co liczyć. Trzeba się skupić na wyniku a nie walce o miejsce. Staram się skoncentrować kiedy z równowagi dobrego samopoczucia wytrąca mnie koordynator Marcinko:
- No ładnie, ładnie... mamy tutaj dwóch koordynatorów (mówi to patrząc na mnie i Kamila, choć z drugiej strony chował się jeszcze Leszek) a nie ma nikogo do pomocy przy obsłudze biegu! Jeżeli nikt z grupy nie wystąpi i się nie zgłosi na ochotnika to biegu nie będzie!
Zadrżeliśmy jak przedszkolaki, którym w szatni Pani powiedziała, że jak się nie ustawimy w pary to nie pójdziemy na plac zabaw.
Na szczęście dwie dziewczyny (Joanna i Sylwia) jako pierwsze wystąpiły dwa kroki do przodu i złożyły ofiarę z samych siebie deklarując się do skanowania i wydawania tokenów. Bieg był uratowany! Ufff...
* * *
1 2 3 start.
Po 10 sekundach biegu doznałem tego znajomego i nieprzyjemnego uczucia, kiedy ciało wysyła sygnał zwrotny w odpowiedzi na to, że dotarło do niego, że za kilka minut zacznie się palić i dusić. Nogi lecą całkowicie lekko, oddech jest jeszcze normalny, tętno dopiero na początku krzywej wznoszącej, ale przez ciało przechodzi coś jakby fala mdłości. Zupełnie jakby organizm wysyłał ostatni, dramatyczny apel aby powstrzymać się tą niepotrzebną autodestrukcją.
Wszystko mija po pierwszych 500 metrach. To moment, kiedy ciało i duch staje się komplementarną całością i zaczynają ze sobą współpracować. Wymiana impulsów w trójkącie głowa-płuca-mięśnie ma na celu już tylko zoptymalizowanie finalnego efektu - czyli biec najszybciej jak się da - ale tak aby dobiec do mety.
Patrzę na zegarek i tempo jest dobre. 3:49 min/km. Gdyby miało się utrzymać przez 5 km brałbym je w ciemno. Moja życiówka na parkrunie to 19:01 a celem dzisiejszego biegu jest tylko sprawdzenie czy przez ostatni kwartał trzymam się jakkolwiek w formie czy jednak bez przemyślanego treningu forma szybko spada.
Kilku zawodników poszło przodem. Ja przez około 2 km biegnę razem z Grzegorzem Gajewskim. W końcu Grzesiek zaczyna się powoli ode mnie oddalać. Wciąż biegnę w okolicach 3:50 więc obawiam się, że gdy zacznę uparcie trzymać się pleców Grześka to mogę tego nie wytrzymać. I to chyba był jedyny błąd tego biegu. Odpuściłem, choć wydawało mi się, że trzymam tempo ale 3-ci km pobiegłem 10 sekund wolniej.
Szybka kalkulacja w głowie. Zrobiłem 2 km, gdzie na każdym z nich nadrobiłem po circa 10 sek względem limitu 20-min. Na trzecim nic nie straciłem, zwolniłem, ale nie umieram. Można więc przyspieszyć. Na czwartym kilometrze ponownie wróciło mi tempo 3:50 i co ciekawe zacząłem zbliżać się do pleców Łukasza Pomagruka :)
Wygrać z Pomagrukiem na parkrunie to jeden z moich celów na jesień, heh. Zrobiłem to raz, ale nie na parkrunie, a 3 tyg wcześniej na Biegu do Źródeł. Kiedy w połowie trasy wyprzedzałem Łukasza aż kilka razy musiałem się obejrzeć czy to nie halucynacja... ale wtedy było gorąco. A dziś raczej chłodno jak na lipiec.
No i tak biegnę ten ostatni kilometr i już mam rozpocząć jakiś atak aby zniwelować te 50 metrów różnicy i NAGLE!!! ...
Łukasz zakręcił nogami jak struś pędziwiatr. Dosłownie tak to wyglądało! Na metę wpadł 40 !!! sekund przede mną, a jeszcze 1 km wcześniej wydawało mi się, że jest w zasięgu. Ja ostatni km zrobiłem w 3:37. Ile biegł Łukasz? 3:05? Panie koordynatorze Marcinko - jak żyć!?
Ostatecznie dobiegłem na metę na 6-tym miejscu z czasem 19:08.
To mój drugi najszybszy parkrun w życiu. Mimo wakacyjnych nastrojów i wakacyjnego biegania forma jako taka jest i nie spada.
Komplet wyników jest tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz