piątek, 26 lipca 2019

Thassos - dzień 2 - imieniny Grażyny


26 lipca - imieniny Grażyny.

Wstałem rano, nastawiłem wodę na kawę, posiedziałem na krześle patrząc na górę. Może by tak rano pobiegać? Bieganie dwa razy dziennie jest całkiem fajne. Greek coffe jest bardzo mocno zmielona, unosi się jak muł i trzeba odczekać chwilę aby opadł na dno filiżanki.

- A może wyjątkowo dodam trochę mleka i cukru? - zapytałem mojej żony Grażyny, dzisiejszej solenizantki.

Od kilku lat pijemy czystą czarną mieloną kawę, bez cukru i mleka. Ale czasami najdzie nas ochota na małą zmianę. Zazwyczaj wspominamy wtedy Adama Onyszczuka, który umiał doskonale dobrać proporcję kawy z mlekiem i cukrem. Za każdym razem kawa z mlekiem i cukrem jest nazywana tą "którą kiedyś zrobił nam Onyszczuk".

- A gdzie jest MAMA? - odzywa się z łóżka mój najmłodszy syn
- W PRACY!!!! - odpowiadam złośliwie
- Acha... - odpowiada i przekręca się na drugi bok....

- Ale jak tak mogłeś? Jak mogłeś być taki bezwzględny? - pyta moja żona, solenizantka.
- Dałem Ci właśnie godzinę extra spokoju rano...

- TO MAMA NIE ŚPI? - dołączył syn.
- OK, już pobiegałem sobie rano. - skonstatowałem i zacząłem szukać jajek, mąki i mleka na naleśniki.

A kto czytał uważnie relację z poprzedniego dnia, wie, że patelnię kupiłem dzień wcześniej.

* * *

Potem było pluskanie się w morzu, rodzinne smażenie sardynek i w końcu sjesta. Czyli chwila, kiedy cała Grecja zapada w popołudniowy sen. Słonce pali jak nagły atak spawacza, kiedy nawet nie ma ruchu na ulicach. 



Wtedy można wyjść pobiegać. Rutyna biegania w sjeście jest taka sama jak kiedyś u Biegacza z Północy poranna owsianka. W moim przypadku jest nią koszulka na ramiączkach i czapeczka z kaszubskiej poniewierki. Tradycyjny całus dla Grażki i w drogę.

3 kilometry pod górkę. 

Wymyśliłem sobie, że pobiegnę w górę wyspy. Miałem ogromną ochotę pobiec szybko i mocno. Od asfaltu biło grubo ponad 30 stopni. Ale wiedziałem, że wychodzę tylko na 30 minut, więc nie oszczędzałem się na żadnym kroku. Pierwszy kilometr pod górkę poniżej 5 min/km. Drugi niewiele powyżej. Ale robiło się coraz bardziej ostro, a ja dyszałem jakbym gonił Tomka Bagińskiego z wózkiem na parkrunie. Brakowało mi tlenu, a w głowie huczały mi słowa Joszczaka, który kiedyś powiedział "no no, ale jakbyś jeszcze górki potrenował, to byłoby lepiej".




W końcu dobiegłem. 3 kilometry pod górkę. Zobaczyłem piękne greckie muzeum obok budki telefonicznej i zacząłem zbiegać z dół. Tempo wzrosło do sub 4 min/km. 

Cały trening miał niewiele ponad 6 km, ale wg endomondo straciłem 1 litr wody. Mogło tak być :) Ostro pod górę i szybko z górki. What goes on must come down - jak śpiewał Alan Parsons. 

 * * *

Po kilku godzinach przerwy na basenie zabrałem całą rodzinę samochodem na tę samą trasę. Trochę udawałem oldschoolowca jadąc bez google maps i wciskając kit, że po prostu orientuję się w terenie. Dojechaliśmy kawałek dalej, zwiedziliśmy "muzeum" oliwy, które de facto jest fajnie wypromowanym sklepem z tradycjami.



Ale było warto. Imieniny Grażyny są warte najlepszej oliwy, najlepszych oliwek, najlepszego miodu, najlepszej fety i najlepszego wina.

cdn.  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy