Życiówki są nudne i ustanawia się je jesienią albo wiosną. Jest jeden wyjątek od tej reguły. Kiedy z przodu widnieje 01 sek. Na przykład 19:01 sek na 5 km. Taki rekord miałem do dzisiaj od czasu trochę przypadkowego biegu trzy miesiące temu kiedy Tomek Bagiński poprowadził mnie przez pierwsze 4 km. Ja uwielbiam biegać za kimś, nie muszę wtedy myśleć o niczym. Jak wiadomo mózg pochłania 20% energii. Kiedy przestaję myśleć to pochłania mi trochę mniej i wtedy mogę szybciej biec :)
No więc uwierała mnie ta sekunda z przodu. Pochłaniała zarówno moją świadomość jak i podświadomość. Tygodniowe bieganie przygotowałem sobie tak, aby w piątek zrobić odpoczynek. Wczoraj za to bardzo długo opierałem się Dagielowi, który wyciągał mnie na piwo pod śmietnik. W końcu się dałem namówić, ale tylko na jedno. A kiedy dziś rano wstałem i zobaczyłem zachmurzone niebo moja świadomość i podświadomość zaśpiewały w idealnym duecie niczym David Bowie i Tina Turner w Tonight. "Everything will be alright tonight!"
Kawa, bułeczka z miodem, rozgrzewka, rozciąganie, potem jeszcze jedna rozgrzewka. Testowe 500 metrów w tempie 3:45 weszło bez zadyszki. Pozostała mi jeszcze motywacja. Musiałem znaleźć kogoś z kim mógłbym się realnie pościgać i nakręcić się na rywalizację... No i akurat w tym momencie podjechał na rowerze Piotr Maksymiuk, rozebrał się do swojego triathlonowego stroju, zmienił obuwie na startówki i wciągnął żel. Piotr przez ostatnie 9 tygodni nie spada z parkrunowego pudła i z łatwością łamie 19-tkę. Poważna sprawa :)
- Jak dziś biegniesz Tomek? Jakie plany na bieg?
- Ścigać się z Tobą! - odpaliłem bez namysłu
Słowo się rzekło. Moje psychofizyczne przygotowanie przed startem osiągnęło poziom kompletny.
Dziś odwiedziło nas kilku gości, albo zawodników, którzy nie pojawiają się regularnie. Co więcej to byli goście bardzo pro... Nie trzeba wytrawnego oka, aby wiedzieć, że walka o pierwszą piątkę to będzie walka w granicach życiówki.
Start
Dwóch zawodników i Piotr wyrwali do przodu w tempie 3:30. Ta trójka tak szybko weszła w mocne tempo, że nie trzymałem się ich dłużej niż 50 metrów. Pomiędzy mną a prowadzącą trójką był jeszcze jeden zawodnik. Spojrzałem na zegarek... 3:40... takie średnie tempo miałem po 300 metrach. Minęły pierwsze mdłości i zaczął się ten jeszcze w miarę logiczny fragment biegu. Jak zacznę za szybko to się zakwaszę i będzie po zawodach, jak zacznę za wolno - nie dam rady nadrobić straconych sekund. To słynna zasada biegów na 5 km.
Pierwszy kilometr 3:43 . Korzystając z tego, że jeszcze mogłem myśleć zdążyłem pomyśleć, że się uda.
Drugi kilometr 3:53. Korzystając z tego, że wciąż myślałem, zacząłem obliczać, że może się nie udać. Średnie tempo dobre, ale tendencja zła.
Trzeci kilometr. To jest kluczowy moment tego biegu. Zawsze. Ten kilometr daje odpowiedź czy będzie dobry wynik czy nie. Jest lekko pod górkę, a kończy się podbiegiem. Korzystając z tego, że miałem jeszcze ostatnie przebłyski logicznego myślenia powiedziałem sobie sam do siebie: "słuchaj kaszkur, albo teraz się spinasz, albo po ptakach, ten kilometr jest ważniejszy niż finisz". Dobiegłem do 4-tego zawodnika, przez kilkanaście kroków biegłem za plecami, było miło, ale rozsądek mówił, że muszę go wyprzedzić i jeszcze przyspieszyć korzystając z tego chwilowego przypływu adrenaliny. Tak zrobiłem. 3:57. Na kolejnych dwóch kilometrach muszę urwać 33 sekundy względem tempa 4:00. To była moja ostatnia logiczna myśl podczas tego biegu.
Czwarty kilometr. Piotr Maksymiuk idzie!! Zrobił kilka kroków i zaczął truchtać. Dystans zaczął się zmniejszać. Musiał jednak zacząć za ostro i teraz zbiera żniwo. Dla mnie to dodatkowa motywacja. Mam go jakieś 150 metrów przed sobą. Dociskam śrubę, przymykam oczy. Znam pętlę na małym stawku lepiej niż cokolwiek. To moja ścieżka, wiem jak stawiać stopy z zamkniętymi oczami. Wydłużam krok i płynę... 3:47.
Piąty kilometr. Słyszę, że ktoś biegnie za mną. Piotra mam już 10 metrów przed sobą. Przez chwilę spotykamy się w trójkę w tym samym miejscu. Tasujemy pozycję, zostaję wyprzedzony przez osobę z tyłu, ale wyprzedzam Piotra. Staram się trzymać osoby, która mnie wyprzedziła. Wreszcie!!! Po 4 samotnych kilometrach, mogę pobiec za kimś, i to za kimś cholernie mocnym, kto najwyraźniej biegnie dziś treningowo. Ja dyszę i charczę jak stary dziad. Ostatni raz spoglądam na zegarek kiedy jest 18 minut i 16 sekund. Ale nawet nie wiem jak to zinterpretować. Meta jest blisko, ale trzeba do niej dobiec. 3:35
Tuż przed metą zawodnik, któremu siedziałem na plecach krzyczy do mnie kilka słów dopingu i motywacji i oddaje swoje miejsce w stawce. Dzięki temu wpadam na metę na 3-cim miejscu, choć tak naprawdę powinienem być 4-ty. Czas oficjalny: 18 minut 57 sekund
Podsumowanie na gorąco:
- Cieszę się, że mam to z głowy. Przecież 18:57 jest lepsze niż 19:01 o niecałą minutę :)
- Nie było lekko. Byłem w miarę przygotowany. Jak mawia Adam Baranowski - myślałem o sobotnim parkrunie już na etapie piątkowej kolacji. A nawet wcześniej, bo na etapie czwartkowego treningu. Ale mimo to musiałem na tej ścieżce zostawić trochę serca i potu.
- 17:43 to jednak trochę kosmos. Odgrażając się, że kiedyś zrobię taki wynik zachowuję się jak amerykański wrestler wchodząc między liny. Prężę muskuły przed bęckami. Ale mam w tym też trochę logiki. Tak samo jak rok temu, gdy odważnie zacząłem marzyć o 19:59.
- Dziś był parkrun #157. Jakby wyjąć drugą cyfrę w mojego wyniku to mamy numer biegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz