środa, 4 lipca 2018

Marzenia o 19:59

Ja to ten na czarno z jedną nogą do kolana

Kiedy wpadłem na metę ostatniego parkruna w Charzykowach z niedowierzaniem patrzyłem na dwie pierwsze cyfry wyniku. 22 minuty i 49 sekund. Chciałem pobiec (jak na mnie) szybko, ale raczej myślałem o wyniku minutę wolniejszym. Oczywiście, dla wielu to jest żaden czas, a nie jakiś wielki wynik, ale dla mnie to jest bardzo mocny kop do dalszej pracy. I nieśmiało, gdzieś tam daleko daleko dostrzegam malutkie światełko. Płomyczek, który przebija się przez miesiące potu na treningach i tego uczucia "bycia najedzonym inaczej". Ten kaganek, który gdzieś tam na granicy widoczności rozświetla 4 cyfry rozdzielone dwukropkiem. Pierwsza z nich to "1". Pozostałe są już nieistotne, niech będzie to po prostu 19:59...

Powolne bieganie to tylko dobra maska, która przykrywa marzenia o byciu szybszym niż się jest. Ciężko mi uwierzyć tym, którzy mówią, że nie biegają dla wyników. Tutaj nie musi chodzić o wyniki na zawodach, ale nawet o samą satysfakcję bycia szybszym niż rok, miesiąc, tydzień temu. Nawet Dominik, który nigdy nie mierzy swojego czasu robił kilka podejść aby na oficjalnych zawodach złamać 40 min na 10 km. W końcu to zrobił bo chciał to zrobić.

Pół roku temu nie byłem w stanie złamać 30 minut na 5 km. Serio. Te moje powolne parkruny z córką to był szczyt możliwości. Dojście do złamania 23 minut zajęło mi 1300 kilometrów treningu, kilkadziesiąt godzin na siłowni i pół roku bycia "najedzonym inaczej" dzięki czemu zgubiłem 27 kg. Niestety wiem, że to ta łatwiejsza połowa drogi, a wykres pracy do efektów zdecydowanie zamienia parametry z liniowych na logarytmiczne. Trzeba będzie włożyć znacznie więcej wysiłku, aby przesuwać granicę o coraz mniejsze odcinki.

Kilka słów o samym parkrunie:

W Charzykowach biegacze spotkali się po raz 21-wszy. Ja byłem tutaj czwarty raz. Na starcie 25 osób, czyli bardzo kameralnie.

  • Po dość mocnym początku tygodnia w piątek nie biegałem, więc pierwsza składowa szansy na dobry bieg została wykonana - regeneracja. 
  • Druga składowa wynikała trochę z przypadku. Cytując klasyka: "przyszłem wcześniej, gdyż nie miałem co robić". Dzięki temu przez 20 minut trochę potruchtałem, porobiłem trochę przyspieszeń, trochę się porozciągałem i na starcie stanąłem jak nie ja - czyli po rozgrzewce :)
  • Pogada też była dobra. Wiał może dość silny boczny wiatr, ale nigdy nie był pod takim kątem, aby miał nas postawić. Było natomiast chłodno. Kiedy dojeżdżałem autem na start termometr pokazał 11 stopni. 

Wystartowaliśmy.  Biegnę 100, 200, 300 metrów i coś mi się zaczyna nie zgadzać w głowie. Jestem mniej więcej na 5-6 pozycji i cały czas widzę czołówkę kilka metrów przede mną. Patrzę na tempo i trochę ciężko mi w to uwierzyć: 3:50 min/km. To jakaś głupota z mojej strony. Zaraz mnie odetnie wyprzedzi mnie pozostałe 20 osób. Chociaż... może warto kiedyś pobiec bez urządzenia, które pokazuje czas i na głos mówi tempo każdego kilometra? Zwalniam, faktycznie byłem już przy granicy, tempo spada do 4:30-4:45 i tak do pierwszego zakrętu. Wyprzedzają mnie 4 osoby. Ale w tym samym czasie ja wyprzedzam 2. Jeden z biegaczy, który mnie wyprzedził cały czas się odwraca za siebie i na mnie spogląda. Faktycznie trzymam mu się trochę na plecach, ale dlatego, że mamy podobne do siebie tempo. Do nawrotki kilometr przed metą dobiegamy razem, ale zaraz za nią zaczynam odstawać, na jakieś nawet 20 metrów. Ów biegacz dalej się ogląda na mnie, aż zaczynam się zastanawiać, czy na pewno chodzi o mnie, z ciekawości sam oglądam się za siebie, ale za mną jest dość bezpiecznie... Biegnę więc cały czas za czerwoną koszulką "Florian Chojnice" i trzymam dystans. I tak aż do mety. Pan Jerzy jest dwie sekundy przede mną, wspólnie finiszując wyprzedzamy jeszcze rzutem na taśmę Pana Sławka. Czas 22:49.



Dochodzi do mnie, że ja nie biegłem tak szybko od 4 lat! Zawsze miałem jakąś wymówkę, albo po prostu fizyczne i treningowe ograniczenie. Patrzę na endo kiedy ostatni raz udało mi się zrobić parkruna szybciej niż w ostatnią sobotę i muszę cofać się aż do 31 maja 2014 roku!!


I zobaczcie, kogo wyprzedziłem o dwie sekundy :)


Najszybciej w życiu 5 km pobiegłem w czasie 21:52 kilka tygodni wcześniej. Jeżeli chodzi o treningi, udało mi się zrobić 21:38 (na bieżni 400 metrowej na tartanie). Jeżeli nic mi się nie stanie, typu jakaś kontuzja, albo nagły całkowity brak woli dalszej walki, to oba rekordy powinny paść już tą jesienią. Natomiast aby zbić kolejne 20 sekund na kilometrze to już będzie ostra praca. Ja wiem jaka to jest różnica pobiec sobie jedno kółka na małym stawie tempem 4:00 a 4:20. Przy tym pierwszym padam na ryj i umieram. Drugie, to tempo interwałowe, przy którym da się żyć. Upatruję szansy w wadze. Jeżeli wytrwam w byciu "najedzonym inaczej" tak jak zakłada Dominik - czyli przez całe życie, to jest szansa, że samo schudnięcie pozwoli mi realnie myśleć o takim ataku.

A kto wygrał w Charzykowach? Ano Jakub Klajna, który przecież na co dzień biega tak jak ja dookoła bajorka w Gdańsku, tylko, że w drugą stronę. Czas 19:11... Fajnie :)

zwycięzca biegu wyprzedza dziewczynkę z bratem na barana

1 komentarz:

Podobne wpisy