niedziela, 28 stycznia 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #80 - mój 100-tny raz

Przez te pakruny człowiek szybciej się starzeje. Mam na myśli względne starzenie się. Chodzi o to, że zyskuje pewną stałą perspektywę, oś czasu, która z tą samą regularnością odmierza kolejne tygodnie. Sobota za sobotą, tydzień za tygodniem, numerek za # zwiększa się o 1.


Wczoraj pobiegłem swój 100-tny parkrun. Nie jestem z tego powodu jakoś strasznie podekscytowany. Nie jest to żadne wybitne osiągnięcie. Przyzwyczaiłem się już do tej biegowej regularności na tyle, że stała się ona moim nawykiem, czyli czynnością, do której nie muszę przykładać specjalnej siły, aby się wydarzyła. Przez ostatnie 80 tygodni (bo tyle razy już biegliśmy dookoła stawów w dzielnicy Gdańsk-Południe) chyba tylko 1 raz, i to całkiem niedawno, nie poszedłem na parkrun z własnej woli. Moje pozostałe absencje były spowodowane zwykłymi życiowymi, wyższymi okolicznościami. Ten jeden raz kiedy postanowiłem nie pójść spłynął po mnie jak woda. Kompletnie się tym nie przejąłem, a tydzień później znów zakładałem rano buty. To chyba ostateczny symptom mówiący o tym, że parkrun stał się dla mnie nawykiem. Takim samym jak zrobienie śniadania dzieciom, zawiezienie ich do szkoły i szereg kolejnych czynności w planie dnia czy tygodnia. Takich czynności, których się nie wartościuje, ani nie ekscytuje nimi. Tak samo jak nie jestem podekscytowany faktem, że zrobiłem śniadanie. Oczywiście to śniadanie może być smaczniejsze bądź nie. Ale sama czynność jego robienia nie podlega ocenie i nie krzyczę sam do siebie każdego ranka "oooooo yessss!! znów mi się udało, znów zrobiłem śniadanie!!"

Takie mam właśnie przemyślenia po moim 100-tym parkrunie. Stał się codziennością. Ale codzienność jest fascynująca. Wydaje mi się, że nauczyłem się dostrzegać piękno mikroróżnic, w powtarzalnych czynnościach. Tak samo jest z parkrunem. Niby truizm, ale prawdziwy (co przecież wynika z definicji :)) : każdy z tych 100 biegów był inny.

Swoją pierwszą 50-tkę opisałem półtora roku temu tutaj

Kolejne 50 biegów urozmaiciłem sobie trochę zwiedzając kilka innych lokalizacji. Tak wygląda mój ilościowy rozkład:
  • Gdańsk-Południe 47 biegi
  • Gdańsk - 44 biegi
  • Gdynia - 2 biegi
  • Szczecinek - 2 biegi
  • Bushy - 1 bieg
  • Bydgoszcz - 1 bieg
  • Toruń - 1 bieg
  • Tczew - 1 bieg
  • Warszawa-Ursynów - 1 bieg

Do tego trzeba dodać 14 razy kiedy pomagałem jako wolontariusz.


 * * *

Swój setny parkrun przebiegłem przez większość czasu z zamykającym stawkę. Pogadaliśmy przez połowę dystansu o samym parkrunie, trochę o ludziach, trochę o zasadach. Większość czasu w okolicach tempa 7 min/km.

Kilometr przed metą Kreska, biegnąca cały czas obok (bo fascynował ją alaskan malamut zamykającego stawkę) powiedziała to mnie:

- Tato, to ja sobie teraz przyspieszę i robię długi finisz
- Ok - odparłem ale postanowiłem przytrzymać się pleców mojej córki

Krew zakręciła mi się w żyłach mocniej bo ostatni kilometr zrobiliśmy w tempie 5:30 min/km co aktualnie jest dla mnie tempem bardzo szybkim. Ale dawałem radę i trzymałem się pleców.

Na ostatniej prostej, jakieś 100 metrów przed metą Kreska odwraca się, lekko zwalnia i totalnie rozbrajającym tonem mówi:

- Tato, dziś jest Twoje święto. Wyprzedź mnie teraz i przybiegnij przed mną. Proszę :) 

Co miałem zrobić :) Wyprzedziłem i dobiegłem kilka kroków przed Kreską.


Lepszego prezentu nie mogłem dostać na taką rocznicę :)

* * *

Za tydzień nie będę biegł w Gdańsku, ale będę biegł parkruna. Kiedyś, tuż przed pierwszą edycją Gdańsk-Południe napisałem, że biegałem tego parkruna dawno temu zanim zaczął być modny :) Jest jeszcze takie jedno miejsce w Polsce, którego ścieżki pokonywałem, zanim staną się modne. I akurat tam będę w sobotę 3 lutego o 9:00.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy