Dziś parkrun Gdańsk obchodził okrągłą rocznicę i sporo biegaczy z południa miasta pojechało uczcić ten jubileusz swoją obecnością. Ale nasz lokalny też się odbył. Jeszcze wczoraj wieczorem nie byłem pewny, który z nich wybrać. Z jednej strony Kamil zaoferował miejsce w samochodzie do Parku Reagana (choć nie wiedział jeszcze, że moim w sumie jedynym jak do tej pory postanowieniem noworocznym, które jeszcze realizuję jest drink a little bit less). Z drugiej wstać rano i pójść sobie nad stawy aby przetruchtać swojską piątkę to też dobry pomysł.
22:00
- Mogę Cię zabrać - zapytał wieczorem Kamil
- Nie chce się zobowiązywać - odparłem
8:10
- Zabrać Cię?
- Nie, dopiero wstałem
Kamil nie nalegał, więc kiedy po kolejnych 10 minutach się trochę bardziej rozbudziłem jakoś głupio mi było zmieniać zdanie... powoli zacząłem się oswajać z myślą, że jednak pójdę nad stawy... i wtedy przyszła mi do głowy myśl:
- Czy ja jestem jakimś niewolnikiem parkruna? Czy ja muszę zawsze zrywać moją córkę w sobotę rano z łóżka? I w sekundę podjąłem najbardziej punkrockową decyzje jaką moglem podjąć - chuj, nie idę na żadnego parkruna.
* * *
Każdy kto czyta kącik biegowego melomana pewnie wie, że punrocka nie darzę zbytnią sympatią. Cały punk rock i nowa fala miały niszczącą siłę myszy, pierdzącej w szkatułce z biżuterią. - takie zdanie zacytował kiedyś Tomek Beksiński. Tak więc czy moja punkrockowa decyzja mogła być dobra?
Była niestety pełna błędów.
- Przegapiłem 50 parkrun Karola Żmudzińskiego (juniora od Kamila). Karol podobno bardzo chciał biec swoją 50-tkę tam gdzie ja, aby zwiększyć swoje szansę na zostanie bohaterem dnia.
- Nad zbiornikami Dominik i Michał szykowali dla mnie niespodziankę w postaci swojej obecności i pewnie wywleczenia mnie na marszobieg do Otomina. Co prawda ja z nimi i tak bym nie pobiegł, bo ostatnio skończyło się hot-dogami na stacji i kilkoma browarami, ale gest miły :)
I kiedy już było za późno na jakąkolwiek zmianę dostałem taką wiadomość:
- Gdzie nasze kody!!!!!???
Kody wybrały swoje własne stypendium wolności i leżały pod kołdrą w sobotę o 9:00 rano pierwszy raz od kilku lat. Umowę mamy taką, że ja zawsze noszę kody chłopaków, gdyby nagle zachciało im się biec. Nawet kiedyś Dominikowi pożyczyłem kod Joszczaka, kiedy biegł z Jowitą i zamykał stawkę i nie chciał sobie psuć statystyk :) No a dziś chłopaki zostali bez kodów :(
No niestety, nie będziecie Panowie, choć się staraliście i gratuluję Wam z tego miejsca, że chciało Wam się przebiec cały parkrun w tempie mniej więcej 4:20 km. Może 100 metrów dotrzymał bym Wam kroku. Doceniam też pomysł, aby złapać mnie na mojej porannej cosobotnie "mszy", na którą akurat dziś nie poszedłem.
Bohaterów dnia jest dwóch.
Jeden w Bischofshofen i jest nim Kamil Stoch, który wygrał dziś turniej "w Małysza". Choć przed igrzyskami będzie musiał razem z Piotrkiem jeszcze bardziej "zidentysyfikować" treningi.
Drugi bohater, ten nasz, ten prawdziwy, gdański, to Karol Żmudziński. Brawo za 50 bieg! Brawo za kolejny z rzędu bieg poniżej 30 minut. Pamiętaj też z kim po raz pierwszy w życiu złamałeś barierę 30 minut, kiedy Kamil rozszczepiał atomy w Szwajcarii :) Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz