sobota, 6 stycznia 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #77 oraz Parkrun Gdańsk #300


Dziś parkrun Gdańsk obchodził okrągłą rocznicę i sporo biegaczy z południa miasta pojechało uczcić ten jubileusz swoją obecnością. Ale nasz lokalny też się odbył. Jeszcze wczoraj wieczorem nie byłem pewny, który z nich wybrać. Z jednej strony Kamil zaoferował miejsce w samochodzie do Parku Reagana (choć nie wiedział jeszcze, że moim w sumie jedynym jak do tej pory postanowieniem noworocznym, które jeszcze realizuję jest drink a little bit less). Z drugiej wstać rano i pójść sobie nad stawy aby przetruchtać swojską piątkę to też dobry pomysł.

22:00 
- Mogę Cię zabrać - zapytał wieczorem Kamil
- Nie chce się zobowiązywać - odparłem

8:10
- Zabrać Cię?
- Nie, dopiero wstałem


Kamil nie nalegał, więc kiedy po kolejnych 10 minutach się trochę bardziej rozbudziłem jakoś głupio mi było zmieniać zdanie... powoli zacząłem się oswajać z myślą, że jednak pójdę nad stawy... i wtedy przyszła mi do głowy myśl:

- Czy ja jestem jakimś niewolnikiem parkruna? Czy ja muszę zawsze zrywać moją córkę w sobotę rano z łóżka? I w sekundę podjąłem najbardziej punkrockową decyzje jaką moglem podjąć - chuj, nie idę na żadnego parkruna.

* * *

Każdy kto czyta kącik biegowego melomana pewnie wie, że punrocka nie darzę zbytnią sympatią. Cały punk rock i nowa fala miały niszczącą siłę myszy, pierdzącej w szkatułce z biżuterią. - takie zdanie zacytował kiedyś Tomek Beksiński. Tak więc czy moja punkrockowa decyzja mogła być dobra?

Była niestety pełna błędów.
  1. Przegapiłem 50 parkrun Karola Żmudzińskiego (juniora od Kamila). Karol podobno bardzo chciał biec swoją 50-tkę tam gdzie ja, aby zwiększyć swoje szansę na zostanie bohaterem dnia. 
  2. Nad zbiornikami Dominik i Michał szykowali dla mnie niespodziankę w postaci swojej obecności i pewnie wywleczenia mnie na marszobieg do Otomina. Co prawda ja z nimi i tak bym nie pobiegł, bo ostatnio skończyło się hot-dogami na stacji i kilkoma browarami, ale gest miły :)

I kiedy już było za późno na jakąkolwiek zmianę dostałem taką wiadomość:

- Gdzie nasze kody!!!!!???


Kody wybrały swoje własne stypendium wolności i leżały pod kołdrą w sobotę o 9:00 rano pierwszy raz od kilku lat. Umowę mamy taką, że ja zawsze noszę kody chłopaków, gdyby nagle zachciało im się biec. Nawet kiedyś Dominikowi pożyczyłem kod Joszczaka, kiedy biegł z Jowitą i zamykał stawkę i nie chciał sobie psuć statystyk :) No a dziś chłopaki zostali bez kodów :(



No niestety, nie będziecie Panowie, choć się staraliście i gratuluję Wam z tego miejsca, że chciało Wam się przebiec cały parkrun w tempie mniej więcej 4:20 km. Może 100 metrów dotrzymał bym Wam kroku. Doceniam też pomysł, aby złapać mnie na mojej porannej cosobotnie "mszy", na którą akurat dziś nie poszedłem. 

Bohaterów dnia jest dwóch. 

Jeden w Bischofshofen i jest nim Kamil Stoch, który wygrał dziś turniej  "w Małysza". Choć przed igrzyskami będzie musiał razem z Piotrkiem jeszcze bardziej "zidentysyfikować" treningi.


Drugi bohater, ten nasz, ten prawdziwy, gdański, to Karol Żmudziński. Brawo za 50 bieg!  Brawo za kolejny z rzędu bieg poniżej 30 minut. Pamiętaj też z kim po raz pierwszy w życiu złamałeś barierę 30 minut, kiedy Kamil rozszczepiał atomy w Szwajcarii :)  Gratulacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy